A: S: 1| W: 3| Z: 5| I: 2| P: 1| A: 1
U: MO,Kż,S,MP,MA,Śl,B,L,Skr,W,M: 1| O: 2| A: 3
Atuty: Ostry Wzrok, Chytry Przeciwnik, Czempion, Wybraniec Bogów, Poświęcenie
To był pochmurny dzień. Padało bez przerwy, szumiał smutny wiatr, który zostawiał na wszystkim, czego dotknął, kawałek smutku. Wydawałoby się, że to zwykły, jesienny dzień. Jednak dzisiaj było... trochę inaczej.
Łzawy czuł się niespokojny. Ogarnęło go zmartwienie podobne do tego, jakie odczuwał kilka księżyców temu. Gdy Ateral zabierał jego rodzeństwo jedno po drugim. Nie widział nigdy ich śmierci. Ale czuł to, że tego dnia któreś z nich odejdzie. Wtedy miewał wrażenie, że Bóg Śmierci stoi nad nim i daje mu do zrozumienia, że kiedyś i na niego przyjdzie kolej. Jakby już wtedy go przyzwyczajał do śmierci. To przecież naturalna kolej rzeczy. Naturalne, że istoty żywe umierają. Ale czasem nienaturalne jest to, w jaki sposób. I w jakim czasie. Gardził smoczym kosiarzem. Uważał, że nie jest on sprawiedliwy. A tego dnia... tego dnia przyszedł po kolejną osobę. Miał jednak nadzieję, że to tylko pogoda.
Niepokój zaczął mu dokuczać. Musiał czymś odwrócić swoją uwagę, musiał czymś się zająć. Siedzenie w swojej jaskini powodowało, że adept skupiał myśli nad tym dziwnym uczuciem, które jak ciężarek wisi na jego sercu. Jak ściąga je w dół. Musiał czymś się zająć. Wyjść. Polecieć w miejsce, gdzie się odpręży. W miejsce, w którym jeszcze nie był. Może tam znajdzie zajęcie.
Już raz był nad Zimnym Jeziorem. Dawno temu. Ze swoją ukochaną siostrą. Być może przyleciał tu z sentymentu. Lub w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Był nad Jeziorem jedynie chwilę i nie miał okazji widzieć go całego.
Leciał zamyślony. Dopuszczał do siebie myśli dedukujące, kto dzisiaj umarł. Jego siostra? Jego matka? Może... jego ojciec?
Ojca nigdy nie widział na oczy. Ten zniknął jeszcze przed wykluciem Łzawego. Gdy umierało mu rodzeństwo, obwiniał właśnie jego za to, że oni umarli. Bo nie miał się kto nimi opiekować. Nie miał kto ich obronić. Nie miał kto wesprzeć matki w tych trudnych chwilach. Przebłysk została z tym sama, bo nawet bogowie nie chcieli jej pomóc. Widział, że jest jej ciężko. Że jest zmęczona. Że tęskni. Że nie może nic na to poradzić. Ta bezradność... ona jest najgorsza. Sam ją czuł w tamtych momentach, bo wiedział, że jako młodzik nie może w niczym pomóc. Musiał patrzeć, jak jego matka ze wszystkim daje sobie radę. Lub nie daje. Cały czas o tym myślał... Gdzie był jego ojciec? Uciekł? Coś mu się stało? Gdyby zginął, dowiedziałby się wcześniej. Ktoś prędzej czy później znalazłby jego ciało, a wiele smoków na pewno go szukało. Kto wie, może nawet sama Przebłysk go szukała. Tak... znając ją, na pewno. Ale nigdy jej się nie udało. Dlatego Łzawy był przekonany, że jego ojciec uciekł, jak tchórz. Z jakiegoś powodu nie chciał brać innej opcji pod uwagę. Ogarnęła go nienawiść. Być może nawet nie chciał, by ojciec kiedykolwiek się odnalazł.
Do momentu, w którym sam został tatą. Kilka księżyców temu sam przekonał się o tym, jak cudowna, jak uzależniająca może być miłość ojca do pisklęcia. Przekonał się, jak potrafi być niesamowita. Niemal wszechmocna. Niczym magia. Robiła ze smokiem to, co sobie wymyśliła. Robiła ze smoka kukiełkę, która ruszała się w określony sposób, by to właśnie miłości się podobało. Zawładnęła nim. Ogarnęła go bez reszty. Nawet całe Stado nie mogło przewyższać jego jednego, małego smoczątka. To cudowne. Cudowne zjawisko i uczucie. Pod wpływem tego zjawiska smok był w stanie robić rzeczy, których nigdy się po sobie nie spodziewał. Ojcowski instynkt zawsze szedł w parze i mówił, wręcz krzyczał, by dbać o swoje pisklę. By nic mu się nie stało. By było bezpieczne. By było kochane. By było szczęśliwe. On sam będąc ojcem nigdy by nie zostawił swojego pisklęcia samego. Dlatego zaczął się raz jeszcze zastanawiać nad tym. Zaczął się zastanawiać nad losem Wieszcza. Pierw była to zwykła ciekawość. Pytał innych o jego wygląd, o jego charakter, o wszystko. Informacji miał niewiele, pragnął ich jeszcze więcej. Dopiero później myślał o Wieszczu jak o swoim ojcu. Coś musiało się stać. Nie mógł ich zostawić bez powodu. To się nie wiąże z niczym. Zaczęło mu brakować ojca. Rozmów z nim. Porad. Ojcowskiej miłości. Po raz pierwszy poczuł, że naprawdę brakuje mu drugiego rodzica. Potrzebował go. Z niektórymi rzeczami nie dawał sobie rady. Chciał z kimś porozmawiać. Z kimś najbliższym. Ale nie miał nikogo. Brakło mu właśnie tylko tego jednego smoka, który powinien być z nim od wyklucia. Przestał obwiniać go za znikniecie. Przestał obwiniać go za śmierć rodzeństwa. W końcu do tego dorósł. By oczyścić go z grzechów.
Potrzebował go.
Tęsknił za nim.
Ojcze...
Całkowicie odciął się od bodźców zewnętrznych, został tylko on i swoje myśli. Nie wiadomo, ile czasu był w takim stanie. Deszcz padał mu na łuskowy pysk. Pysk po ojcu. Był podobny do niego? Często zadawał sobie to pytanie. Ale musiał być podobny. Często patrzył w swoje odbicie w wodzie myśląc "czy tak właśnie wygląda Fatum Wieszcza?". Na początku brzydził się swojej skrajności. Teraz... teraz czuje pewne zobowiązanie. Nie wiedział do czego. Ale to czuł. To dziwne uczucie.
W pewnym momencie, pogrążony w swoich myślach, zamknął ślepia. Do jego uszu zaczęły docierać dziwne dźwięki. Z początku jak wycie wiatru między drzewami, które zmienia swoją tonację. Liście wydawały się tworzyć słowa z szumu, które wydawały. Wsłuchiwał się w te melodyjne słowa. Mając nadzieję, że te go odprężą, nasycały go tylko dodatkową niepewnością. Otworzył oczy i rozejrzał się. Wszystkie bodźce zaczęły do niego docierać. Jest zimno. Mokro. Ciemno. Pada deszcz. Czy to wszystko przed chwilą miało miejsce? Było przecież tak cicho...
Poczuł się, jakby był w niebezpieczeństwie. Nerwowo rozglądał się wokół, szukając czegoś, co może te odczucia wywołać. Ale było zupełnie pusto. W powietrzu unosił się zapach deszczu, odświeżonego powietrza. Wzrok nie natknął się na nic, co przykułoby uwagę. A melodyjny powiew wiatru i szum liści stał się wyraźniejszy. Był w stanie oddzielić i zrozumieć poszczególne słowa. Był w stanie stwierdzić, że melodia śpiewu jest powtarzalna. To... pieśń. Ale jakże przepiękna pieśń. Głos, który ją tworzył był taki ciepły, niemal jak matczyny. Jakby już gdzieś słyszał ten głos. Jakby znał ten głos. Mimo, że teraz wydawał się on smutny. Blady. Jakby śpiewany przez nieszczęśliwego smoka. Czy też słabego. Lub coś innego.
To nie był wiatr. Wiatr jedynie zniekształcał tą pieśń. Roznosił ją po całym Zimnym Jeziorze, ale dochodził z jednego miejsca. Z serca samego smutku. Chłodu. Samotności.
Podążał za głosem nawet nie wiedząc, że przebiera łapami. Jak zahipnotyzowany smok, którego uwodzi pieśń jakiejś istoty o przepięknym głosie. Podążał niemal na ślepo w tym kierunku. Głos cichł z chwili na chwilę, jakby się oddalał. Ale przecież szedł w dobrym kierunku. On się nie oddalał. To pieśniarz słabł. Jego łapy przyspieszyły. Odbijały się od ziemi coraz szybciej i szybciej, zmieniając się w bieg. Biegł, nawet nie wiedząc gdzie. Po prostu biegł przed siebie. Tam, gdzie mówi mu głos.
Ucichł. Wszystko w jednym momencie ucichło. Nie było już pięknego głosu. Nie było już padającego deszczu. Nie było szumu wiatru. Nie było już odbijających się łap młodego smoka. Nastała cisza. Ciężka, przytłaczająca. Ale spokojna. Jakby miała trwać wieczność.
Stał przed szczeliną w skale. Znikąd pojawił się blask księżyca, który jeszcze przed chwilą był zgaszony przez ciężkie chmury. Te natomiast litościwie odsłoniły białe światło, które wpadało wprost do szczeliny, rozświetlając ją. Światło to ukazało w grocie postać, niewiele wyróżniającą się z głębi panującej w niej czerni. Postać była smokiem. Siedziała, wpatrzona w gwiazdy. Wyglądała jak statua, która magicznie stworzyła pieśń, która dotarła do uszu Łzawego. Statua. Postać się nie ruszała. Zastygła w swojej pozycji. Jak spetryfikowana.
Oto siedział przed nim Fatum Wieszcza. Smok, który dał mu życie, ale nie był w stanie być przy swoim synu. Ojciec, który ostatnie dni spędził zupełnie sam. Nie wiedząc, gdzie jest. Nie wiedząc, co się stało. Nie wiedząc, gdzie są wszyscy. Postać wyglądała na zmęczoną. Ale, wbrew pozorom, szczęśliwą.
Niebieskie łuski, które odziedziczył po nim. Granatowe futro, którym się podzielił z synem. Żółtawe rogi, niewiele różniące się od jego rogów. Smok Północno-Jaskiniowy. Tak samo, jak Łzawy Kolec.
Miał przed sobą swojego ojca. Niestety, już tylko powłokę.
Po długiej chwili, cały się trzęsąc, wszedł głębiej do jaskini. Oczy od dawna wlepione były tylko w tą wychudzoną postać. Postać, która była jego ojcem.
W końcu go odnalazł.
Tylko dlaczego w taki sposób...
Ojcze...
Wyszeptał. Tylko tyle wydobył ze swojego gardła. Był w szoku. W momencie, gdy młody najbardziej go potrzebował, ojciec opuścił go. Opuścił go i już nie wróci. Już nikt go nie odnajdzie. Już nigdy nie wróci do jego rodziny. Do swojej rodziny.
Wydawałoby się, że niewiele stracił. Całe swoje życie Łzawy przeżył bez ojca. Ale właśnie stracił bardzo dużo.
Położył łapę na jego klatce piersiowej. Ciało było lodowate. A przecież przed chwilą żyło...
Niestety teraz już nic nie zrobi.
Nie był w stanie wrócić do swojej jaskini.
Położył się obok swojego ojca.
I usnął.
Licznik słów: 1430
Mam cierpliwość, by patrzeć
Jak toniesz,
Jak upadasz.
Posiadane:
Mięso – 10/4
Kamienie Szlachetne – 4
Inne – Naszyjnik z piórkiem Duszka, naszyjnik po Przebłysku Jutra
Atuty:
– Ostry Wzrok
Wszystkie testy percepcji na polowaniu oparte na zmyśle wzroku mają dodatkową kość.
– Chytry Przeciwnik
W czasie pojedynku/misji/raz na dwa tygodnie w polowaniu/wyprawie smok może utrudnić akcję swojego przeciwnika, który ma dodatkowe +1 do ST.
– Czempion
Raz na walkę smok ma 1 dodatkowy sukces do ataku fizycznego. Dodatkowo raz na miesiąc podczas modlitwy w świątyni otrzymuje dar od swojego patrona.
– Wybraniec Bogów
Smok ma dodatkowy sukces przy dowolnej akcji, raz na pojedynek/polowanie
– Poświęcenie
Raz na atak smok może dodać jeden sukces kosztem rany lekkiej.
To je Płacz Aniołów. One płaczą nad jego duszą. (c) Śnieg, marzec 2k17
Żetony: jedynie dźwięk pustki