Łasy Kolec
Kwarc błysnął światłem, ale samiec nie miał jak tego zobaczyć przez zamknięte oczy. Mimo to poczuł, że znajduje się gdzieś indziej. Otworzył ślepia i spostrzegł, że Kwarc przeniósł go na polankę otoczoną jasną mgiełką, która ukrywała wszystko to, co znajdowało się poza polanką. No dobrze, ale co właściwie robił tu adept? W sumie, dobrze nie zaczął się nad tym zastanawiać, a przed nim, w powietrzu już pojawił się jakiś kształt. Był raczej pozbawiony szczegółów. Łasy wiedział skądś, że musi stworzyć dokładną kopię tego, co widzi przy pomocy maddary. Pierwszy kształt przypominał drzewo, ciężko było powiedzieć coś więcej, bo była to po prostu lewitująca, ciemna masa. Samiec niewiele więc myśląc, odtworzył to, co widział. Kiedy tylko przelał maddarę w swój twór, a ten zmaterializował się w powietrzu, ciemna masa nabrała koloru i zmieniła swój kształt, tym razem upodabniając się do krzaku borówkowego. Adept oczywiście odtworzył widoczną rzecz i przez krótką chwilę obok siebie, w powietrzu, znajdowały się dwa krzaki borówkowe. Problem w tym, że jeden z nich natychmiast zmienił swój kształt na całkiem szczegółową wiewiórkę. Kiedy i również to odtworzył Łasy, został oślepiony.
W zasadzie to nie ruszył się w miejsca, jedynie co, to szara masa znowu wyglądała jak coś innego. No i w zasadzie tak wyglądały ćwiczenia. Zawsze najpierw Łasy musiał powtórzyć kształt, który z każdym razem stawał się trudniejszy, potem przychodziło coś łatwiejszego w kolorze, a na sam koniec musiał odtworzyć coś z zachowaniem każdego szczegółu. Nie było to co prawda łatwe, a z każdym błyskiem zadania stawały się coraz trudniejsze. Czasem twory nawet się ruszały i samiec musiał martwić się również i o ten aspekt swoich tworów.
Po którymś już razie, Łasy nawet nie jest w stanie stwierdzić po którym, na nowo znalazł się przed Kwarcem, a jego zapłata zniknęła.
Jedwabista Łuska
Kamień nie odpowiedział słowem, a błyskiem. Oślepił adeptkę, przenosząc ją na polankę. Stała na niewielkim, kamiennym podwyższeniu. Nie widziała dookoła siebie zbyt wiele, wszystko spowite było jasną mgłą. Przez chwilę nic się nie działo, pewnie po to, by samica mogła się, hm, przyzwyczaić, albo coś. No, albo żeby uśpić jej czujność, bo pierwszy atak nadszedł niespodziewanie. Była to zwykła kula ognia, która leciała prosto w pierś samicy, wyłoniła się zza mgły. Nie była zbyt duża. Zadanie – obronić się przed tym przy pomocy maddary. Samica szybko wyczarowała lodową, niebieską, zimną ścianę, żeby kula się na niej rozbiła i ostudziła. Dobrze nie przelała maddary w swój twór, pierwszy atak dobrze tego tworu nie dotknął, a na horyzoncie pojawił się tym razem kamienny kolec, mknący po łuku prosto w jej przednią prawą łapę. Adeptka omal nie straciła koncentracji na pierwszym tworze, poczekała jednak, aż kula ognia zniknie, żeby móc zająć się tym kolcem.
Po kilku kolejnych atakach, które nie następowały jakoś zbyt szybko oraz nie były zbyt trudne do obronienia, błysk nastąpił ponownie. Tanka była znowu tam, gdzie była, szybko jednak domyśli się, jaka zaszła różnica. Tym razem w jej stronę leciały dwa ataki na raz. Na szczęście oba obrały sobie za cel jej prawy bok. Były to kolejny pnącze, mknące nisko nad ziemią, upstrzone ostrymi kolcami oraz potężna, kamienna kula, która chciała chyba jej łapę zmiażdżyć. Tutaj sprawa była prosta, samica odpowiedziała na atak kamienną ścianą, która wynurzyła się z ziemi po jej prawej stronie, dobrze zasłaniając obu atakom drogę. Pnącze wbiło się w ścianę z impetem, klinując się w nim, a kula roztrzaskała się na kawałki. Akurat, idealnie, bo już w połowie swojej drogi była następna para ataków!
I tak wyglądał cały trening, samica musiała co i rusz bronić się przed atakami, cały czas używając maddary. W którymś momencie nawet nie odcinała dopływu swego źródła, co i rusz tworząc coraz to nowsze twory.
Nie wiedziała ile czasu minęło, nim na powrót znalazła się przed Kwarcem. Czuła się wykończona, zupełnie jakby cały ten trening wydarzył się naprawdę. Po zapłacie nie było śladu.
Trzmielojad
Kwarc zabłysnął jasnym światłem, oślepiając samca i prezentując mu swoją moc. Trzmielojad znalazł się na polance. Nie była ona zbyt duża, zwłaszcza, że cała reszta miejsca ukryta była w jasnej mgiełce. Przed samcem na ziemi leżało rozprute ciało jelenia. Jakimś cudem zwierzę dalej żyło, oddychało, chociaż nie powinno. Jakie było zadanie samca? Poskładać zwierzę do kupy, a potem dokończyć dzieła przy pomocy maddary.
Nawet mu się udało włożyć wszystko na miejsce, ostrożnie i zręcznie, żeby niczego nie uszkodzić. Dokończył dzieła maddarą, pobudzając komórki do zasklepienia rany.
Światło błysnęło i tym razem Trzmiel musiał wyjąć szpikulec, którym przebity był ranny żubr. Eh.
No i na takich dziwnych i nieprawdopodobnych leczeń Trzmielojad przeżył, aż w końcu jasny blask nie zabrał go z powrotem przed Krawrc. Swojej zapłaty już nie widział, a zmęczenie, które odczuł podczas tych ciągłych i nieustannych zabiegów nie odstąpiło go na krok. Czy już się przekonał o mistyczności tego miejsca?
Łasy Kolec
– 2x cytryn, 5x szafir
+ Moc III
Jedwabista Łuska
– 24/4
+ Moc II
Trzmielojad
– 76/4 mięsa
+ Zręczność II i III
+ Moc II
Licznik słów: 818
Jeśli Ci się spieszy z zaakceptowaniem czegoś, coś jest niejasne, chcesz coś konkretnego na Kwarcu dla fabuły albo błąd został przeze mnie gdzieś popełniony – proszę napisz forumowe PW. Staram się wchodzić chociaż 1 raz dziennie
