OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Skubnął wnętrze policzka zębem, powstrzymując się od uśmiechu. Doskonale wiedział, że choćby szaropióry spuchł, nie wypchnie go. Nie dopóki nic ich nie dzieliło.– Z pierwszą częścią się nie zgadzam – rzekł jakoś tak ślamazarnie, zbyt zaaferowany zarówno swoim, jak i obcym źródłem. – Powiedziałbym, że są opiekunami. Nie zawsze jednak za darmo. Nie zawsze z czystej i nieprzymuszonej woli. Niekiedy skłaniają ich do tego okoliczności, innym razem jest to sympatia wobec poszczególnych jednostek. Są względne dowody oraz fakty. Jedne zamierzchłe, inne całkiem niedawne, których byłem świadkiem. Jednak to wciąż za wcześnie i za mało, aby popadać w pewność. Kiedy przyjdą ludzie... – Przerwał na chwilę, wytrącony z równowagi nagłym pojawieniem się nietypowego ciężaru na barkach, zupełnie jakby świat rozstąpił mu się tuż pod łapami. Starał się o tym nie myśleć, dlatego przełknął wizje przez zaciskające się gardło.
Odchrząknął.
– ... albo będą ingerować, albo nie. Sądzę, że to w przynajmniej pewnym stopniu potwierdzi ich aktualny stosunek wobec smoków i nie będzie już się nad czym zastanawiać. – Wszak na przestrzeni czasu wszystko mogło ulec zmianie. – Czyny zawsze znaczą więcej, niż puste słowa – dodał dużo ciszej. Wiedział coś o tym. Wiedział zbyt wiele i niekiedy go to męczyło.
– Odnośnie posłuszeństwa zaś... szukasz skomplikowanych i zawiłych odpowiedzi, kiedy jedną, wyjątkowo prostą, masz tuż przed nosem. – Wzniósł łapę wyżej i tyknął znajdujący się przy uchu Czarodzieja kwiat. – A właściwie to na głowie. – Uśmiechnął się lekko, choć nic więcej już nie powiedział, pomimo świadomości, że szaropióry może to ponownie źle zinterpretować. Pomału się do tego przyzwyczajał. Może powinien być bardziej precyzyjny. Bah! Może! Na pewno, a nie może, a jednak w tym przypadku nie uczył się na błędach.
Wypuścił powietrze przez nozdrza, czując jak opór maleje i przemienia się w... zachętę? Co to ma być. Ponaglające szarpnięcia oraz pchnięcia niecierpliwiły jego ciało, które chciało płynąć z nurtem - czyli tam, gdzie lżej i prościej. Czyli wbrew jego zasranej woli. Droczył się z nim? Czy zdawał sobie w ogóle sprawę, że zbyt mocny wpływ jednego na drugie może doprowadzić do tragedii? Trochę go to irytowało. Trochę kłuło. Zupełnie jakby utracił kontrolę, która przez kilka długich oddechów dawała mu przewagę. Nie chciał go przecież zabawiać, a wszystko przeszło na zupełnie inne tory, niż te, które planowo chciał przemierzać.
Położył po sobie uszy, niczym zbłąkane psisko, choć ostre spojrzenie przeczyło tej ułudzie.
– Tch. – Kolejne szarpnięcie, tym razem solidne, fizyczne, uniemożliwiające mu ruch. Zaparł się mocno o podłoże, nie chcąc utracić balansu. Kotłowało się w nim coś. Szumiało w uszach. Szaropióry brzmiał niczym podekscytowane pisklę - a on wręcz przeciwnie, był rozdrażniony. Zdezorientowany. Chciał umknąć przed tym wszystkim, jako że potrzebował czasu na przetrawienie sensu zaistniałej sytuacji. Nigdy nie był w tym dobry, a poza ty-
Co-
Że co niby miał zrobić?
Otworzył szerzej oczy i zamarł w bezruchu, a z jego gardła wydobył się jakiś zduszony dźwięk zaskoczenia. Zasmarkaniec. Uessas zrobił to specjalnie. Doskonale wiedział, że wypychał ogień i wodę w tango, rozgrywające się na domiar złego na pędzącej karuzeli, której zepsuły się hamulce. A teraz pewnie siedział w krzakach z kamerą, zacierając w międzyczasie dłonie. Spiął mięśnie, a futro na jego grzbiecie uniosło się.
– Ja- – Uh. On? – To... – Co? – Jak. – Powietrze uszło z niego niczym z balonika. – Cz-czego niby mam Cię nauczyć. – Zrobiło mu się gorąco. Skóra zaczęła go szczypać. Chyba pierwszy raz w życiu było mu wstyd, a poza tym był zażenowany zarówno całą tą sytuacją, jak i swoją reakcją. Dobrze, że nikt z rodziny go teraz nie widział, bo nabijaliby się z niego do końca życia.
– W jaki sposób. T-to... przecież. – Ściągnął brwi. – Jest jak oddychanie. – Nerwowo poruszył końcówką ogona. Raz. Drugi. Trzeci. Kręciła się na boki, a on w końcu nie wytrzymał napięcia i przeniósł wzrok na bok. Żenada. Zapadłby się pod ziemię, gdyby mógł, a myśli wcale mu nie pomagały w podniesieniu uszu. Karcił się nieustannie. Musiał to jakoś obrócić na swoją korzyść. Wyjść z tego twarzą, do licha! Tylko jeszcze nie wiedział jak.
Obca Idea





















