Żałowałem wewnątrz rozerwania naszej wspólnej groty stworzonej naszymi pyskami. Jej żar, zapał języka i smak... Coś, czego nigdy nie zapomnę. Choć zaskoczyła mnie tym, jaka zachłanna była ta morska, czarna smoczyca. Jej taniec palców, z ciała i metalu ma moim ciele i pysku. Płomień boski, co w piersi jej się tlił... Czułem po rozłączeniu płomienie, ciepło i żar od niej. Jak jeszcze bardziej się zbliża. Jakby chciała zjednoczyć się w jedną istotę pełną miłości, pożądania i nieskończonej przyjemności. Na przekór szaremu światu, gotowy zranić nas. Zranić Ją. Istotę, którą wybrałem? Nie... Raczej to ja tutaj zostałem wybrany przez tę, co czas się jej nie ima. Przez kogoś, kto szukał... sam nie wiem czego... Nie, poszukiwała jak ja, czegoś, by nie być samotnym. By tę szarość i smutek móc spalić wspólnym ogniem. By móc zapomnieć o wojnach, ludziach, śmierci czy rozterek. Tu jestem jej, a ona tu jest moja.
Delikatnie podtrzymywałem jej delikatny pyszczek nim ten się z nich oswobodził i uciekł. Jej łapki, które badały moją magmową pierś. Nie była tak umięśniona jak Grada, choć mogła wyczuć pod łuskami wyraźny zarys mięśni. Praca uzdrowiciela do najlżejszych nie należała. Choć zamiast jej łapek, wolałem dotyk ocierających się naszych piersi. Ciepło i dreszcze, jakie czułem z każdym oddechem, były uzależniające. Moja cała klatka wibrowała w delikatnym mruczeniu.
Wraz z tym jak Ona mnie otuliła szują, ja delikatnie gładziłem ją po grzbiecie. Powolutku, spokojnie. Chciałem jej oddać całą miłość, serce i dobroć. Oddać to co czarno łuska zasadziła kiedy byłem jeszcze pisklęciem. Radowałem się z tego. Z jej ciepła spod moich skrzydeł, ciepła jej tchnień na moim barku czy delikatnego pomruku. Czarny kwiat i jeszcze czarniejsza historia... Ile zła i cierpień musiała przeżyć, będąc tak ukaraną przez bogów.
Przyglądałem się jej, sam nie wiem ile. Trwałem błogo w tej grocie z mojego ciała. Głaskałem ją czule. Po chwili wykręciłem głowę, by móc spojrzeć na jej pyszczek. Było na nim tyle emocji... Delikatnie potarłem nosem jej nosek. Wyciągnąłem język i ponownie polizałem. Czule i lekko nos, a potem zostawiłem kawałki słodkiego siebie wzdłuż jej pyszczka, pod okiem i dobrałem się do znów do błony. Ponownie wystawiłem ją na działanie mojego ciepła. Czując pusl w niej. Delikatny, szybki, niczym dziki koń w cwale. Znęcałem niżej zostawiając mokry tor po języku. Następnie wróciłem z nim z powrotem. Tym razem ominąłem błonę, a pyszczek tylko obtarłem wilgotnym noskiem. Gdy tylko nasze noski się spotkały, dla zgrywu położyłem moje wargi, do drugich. Na uderzenie serca dwa. Odsunąłem pysk, rozwarłem nasz kokonik pełny ciepła, sauny. Mogliśmy poczuć na spoconych ciałach zimny wiatr. Słońce już dawno zaszło, nawet nie wiedziałem kiedy. Został tylko wielki księżyc i niebo pełne gwiazd, bogów, duchów i wiecznych łowów. Zawiał zimniejszy wiatr, a ja fuknąłem poirytowany. Delikatnie uderzyłem ogonem o ziemie, tworząc drobną barierę, która nie przepuszcza wiatru i światła. Z powrotem oboje utknęliśmy w mroku. Jedynym tutaj światłem mogłaby być nasza miłość.
Oswobodziłem się z objęć smoczycy, a gdy miałem dostęp do jej szyi, przyłożyłem łapę na wysokości piersi towarzyszki i powolutku kierowałem się nią ku górze. Odsłoniłem w pełni jej gardzie, a zaraz za tą otwartością ruszył mój pysk. Delikatnie wypuściłem powietrze na nią. Kierowałem strumień powietrza, tak aby jeszcze zahaczał o mokrą od mojej śliny błonę. Następnie lekko rozwartą paszczą przyłożyłem ja do jej szyki. Złapałem skromnie kłami jej skórę i lekko zassałem. Zassaną skórę lekko pieściłem szorstkim jęzorem. Po dwóch oddechach puściłem ten soczysty skarbek. Pysk skierował bliżej błony i zaraz pod nią czule ugryzłem miejsce, nie przebijając znowu łusek i ponownie zassałem miejsce. Nosem wręcz objąłem się o ten kawałek ostatniej ochrony skrzeli. Ta niestrudzenie szarpała się przy każdym oddechu. Znów po paru oddechach puściłem ją, a pyskiem stratowałem przyjemnie je najczulsze miejsce na pyszczku. Nosem, powietrzem i moim mokrym języczkiem. Po raz kolejny kierowałem się w stronę jej ust. Słodkich, małych, gorących i niewiarygodnie podniecających. Muskałem ją wzdłuż dolnej wargi nim skończył się pyszczek.
Zrobiłem krok w przód. Nasze klatki się ponowie stykały. Prawą łapką dotknąłem jej łapki. Spokojni nie śpiesząc się pazurkami kroczyłem do jej barku i karku, gdzie już została. Pomagając sobie maddarą, przewróciłem samicę tak, że upadła na plecy. Mogła się tylko zdziwić, ze juz miękka trawa została zastąpiona olbrzymie puchatymi skórami owiec. Posłałem jej drapieżny uśmiech, położyłem łapkę obok jej głowy, spoją do niej przybliżyłem.
kiss
Śmiało i w pełni pożądania złączyłem nasze usta. Znowu chciałem poczuć jej żar, smak. Minęło tak niewiele, a ja tak za tym już tęskniłem. Po raz kolejny nasze języki tańczą w niespełnionym i niewypowiedzianym walcu. Czułem to... Każdy kawałek tego miejsca, kły, dziąsła co są lekko drażnione wzajemnie kłami, boski ogień, który od niej bucha. Języki co stykały się, dzieliły. Badały się wzajemnie. Ukląkłem przy niej, że ponownie czuła żar mego ciała. Byłem na wyciągnięcie łapy, a starałem się być, niczym mityczny stary bóg nie zniszczył delikatnej śmiertelniczki. Nadal się bałem, że coś jej zrobię, że ucieknie niczym senna mara nad ranem, czy Lahae pokazująca wdzięki i kusząc w swoich wizjach. Nie chcę opuszczać Mirri, mojej Mirri. Bo już serca nie mam, zostało skradzione jak boska istra. Przez złodziejkę w czarnej łusce i miedzi na łapie.
Ponownie oddaliłem nasze pyszczki w akompaniamencie mojego delikatnego, mimowolnego westchnienia pełnego tęsknoty do tych ust i języka. Zaś znów nasza ślina stworzyła pomost miedzy lekko wystanym moim językiem a jej słodkim, boskim pyszczkiem. Patrzyłem na niego jak na obraz Bogini. To wszystko... Mogłem to tylko uwiecznić, wywalić tamten posąg i postawić podobiznę tej istotce co Uessas zesłał mi.
Sekcja Zwłok