OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Samiczka na pewno nie spodziewała się takiego wezwania. Nie od razu skojarzyła zresztą adresatkę zaproszenia. Przede wszystkim jednak, gdy tlko sobie przypomniała, w głowie miała obraz umierającego wojownika.A potem opowieść ojca o tym, jak go uratowała przed dwoma samcami.
I słowa mamy, że Wodnym się nie pomaga.
Jęknęła sfrustrowana, przeczesując grzywę zielonymi szponami, a muszelki, oraz kryształki, zadźwięczały w jej splotach.
Westchnęła. Dobrze, pomoże, tata miał u niej dług, a ona go spłaci. Zresztą była ciekawa tej ciemnej gadziny, wyglądała przerażająco, ale mówiła takim śmiesznym dialektem.
Poleciała więc na wspulne, ku Puszczy, gdzie znalazła polanę. Latając pośród opadów śniegu, czuła się, jkaby była na swoim miejscu.
Wylądowała wdzięcznie, chociaż jeszcze z proporcjami nastolatki podlotka. Oczy samiczki zalśniły, a ona zbliżyła się. Usmiechnęła lekko, kłaniając łeb przed starszą, to było silniejsze od niej, a potem aż sapnęła, widzac jakie rany nagromadziła.
– Widzę, że ktoś tu próbuje pobić rekord przezycia z masą różnych ran. Co tak cię urządziło? – wyrzekła... magią, tak, magią, bo jej własny pysk nawet się nie otworzył na łuskę.
Podeszła bliżej, a następnie zaczęła ostrożnie badać z każdą z ran. Mnóstwo tego. Mnóstwo ziół... Aż miała ochotę zapłakać pierwszy raz na swój składzić po Mahvran. Brakowało kluczowych ziół. Musiała bardziej się postarać.
Westchnęła cichutko raz jeszcze, żegnając w myślach kamyczki.
Zaczęła wyciągać kolejno zioła, na największą z ran przygotowała jemiołę, tasznik, topolę, rumianek i melisę. Oraz tyleż samo miseczek, plus jedna dla żywokostu na pozostałe.
Dla kolejnych wyciągnęła po babce i korzeniu żywokostu, a na koniec dwie kulki jałowca, które od razu podsunęła smoczycy z wymownym spojrzeniem.
Mrugnęła do niej perłową powieką.
Rozstawiła miseczki, napełniła je wodą z bukłaka i w pięciu z nich zagrzała wodę, aż zaczęła bulgotać. Wsypała kolejno babkę, pokruszoną korę topoli, zmiażdżone korzenie tasznika, liście melisy oraz kwiaty rumianku. Do ostatniej miseczki z letnią wodą, sproszkowała korzeń żywokostu i zamieszała energicznie, aby uzyskać jednolitą masę.
Topolę i tasznik przegotowała raz jeszcze.
W między czasie podzieliła jemiołę, podając miseczkę z trzema cześciami smoczycy.
– Wypij to, proszę. Pomoże uporać się z krwawieniem, chociaz uważaj, bo jest okropnie gorzkie – zaśmiała się cicho, zaraz potem podając jej słodszy napar z melisy. – To powinno ci posmakować, oraz to, rumianek – podpowiedziała, wyciągnąwszy z wywaru z rumianku kwiaty, podając jej sam napar. Potem małymi dawkami, pilnowała wypicie topoli. Kiedy wszystkie płyny zniknęły, ona obłożyła ranną łapę pozostałą częścią jemioły, a gdy przestała działać, kolejno kładła tasznik, a potem kwiaty rumianku na stan zapalny.
Na pozostałe krwawe rany rozgniotła liście babki dla puszczenia soków, obłozyła nimi szyję, a potem gardło. Na koniec, gdy babka wyschła, a ona mogła ją zdjąć, każdą z tych dwóch ran szyi i gardła, posmarowała pastą z żywokostu, aby przyspieszyć regenerację.
Otrzepała łapy, pocierając opuszkami o siebie, a jej pysk ozdobił szeroki uśmiech.
– To jak, gotowa? Może trochę łaskotać – zachichotała, dotykając delikatnie jasnych łusek na jej piersi.
Posłała moc do ciala wojowniczki, skupiając umysł na źródle maddary. Nastawiła najpierw staw łokciowy, a następnie zregenerowała sam staw i torebkę stawową, zasklepiła też pęknięcie w kości, wypełniając je nową twarda masą tychże komórek. Nastawiła równolegle również palcec u stopy, również regenerując staw i wyciągając płyny przez pory na zewnątrz. Następnie oszyściła każą z krawiących szram z brudu, drobnoustrojów i martwych tkanek, jak i krzepnącej krwi. Dopiero wtedy poczeła łączyć zerwane żyły, naczynia krwionośne czy limfatyczne, z zachowaniem ich budowy. Oczywiście wzorowała się na zdrowych odpowiednkach, aby mieć pewność, że wszstko poszło tak, jak powinno. Potem łatała zerwane mięśnie i ścięgna, włókno po włóknie. Dawała więcej mocy, aby utrwalić każdą z prac. Zregenerowała uszkodzoną chrzastkę tchawicy, żyły, a potem ścięgna, to samo na szyi. Potem zaczeła łączyć strzępy skóry ze sobą, dopasowując brzegi, a na ich całej długości namnażała komórki, aby się zespoliły: tkanka tłuszczowa, skóra właściwa, naskórek. Po kolei, z zachowaniem unaczynienia czy unerwienia. Dopiero gdy skóra była gładka, pobudziła mieszki do wzmożonej pracy, aby odbudowac łuski. Przelała jeszcze nieco mocy i zabrała łapę, wzdychając.
/Ciężka: jemioła, tasznik, topola, rumianek, melisa
lekka: 2 jałowiec
2x średnia: babka, żywokost





















