A: S: 2| W: 3| Z: 5| M: 1| P: 4| A: 3
U: L,Pł,W,MA,MP,Kż,Skr,Prs: 1| B,A,Śl: 2| O:3
Atuty: Okaz zdrowia; Empatia; Twardy jak diament; Pierwotny odruch; Wybraniec bogów
Presja nigdy by nie podejrzewała, że zacznie dojrzewać na kogoś, kto lubi być przyciśnięty do ziemi, pozbawiony kontroli nad sytuacją i własnym ciałem, a jeszcze na domiar złego sam się będzie napędzać w swoim zawstydzeniu. Prowokować, podkopywać.
Jasne, nie pomyślała o tym także dlatego, że nie specjalnie zdawała sobie sprawę w jakie intymne interakcje mogą wchodzić między sobą smoki – jej rodzice nie byli razem od jej wyklucia, nigdy też nie obserwowała, by ktoś choćby przytulał się w innym geście niż okazanie wsparcia i wręcz przyjęcie do rodziny... To co robili, niemal brukało jej światopogląd. A jednak, mimo ciepła, które niczym powiew upału omiatało jej skórę od wewnątrz, odbierała to niemal niewinnie. Tak właśnie – jak poznawanie swoich ciał, reakcji. Sama był niesamowicie zaskoczona tym, ja na to wszystko reagowała, odbierała, jak zachowywał się jej organizm. Zdawał się ją ponaglać, pchać w jego stronę, skłaniać ku błagań i innych upadlających gestów, byle tylko dostać... Jego. Równie mocno interesowały ją jego zachowania, przywary, okazywane gdzieniegdzie wrażenia. To jak się różnili, jakie zdawali się instynktownie wyczuwać i obierać role. Samo ich istnienie było dla niej bardziej znajome, oczywiste. Hierarchia, dominacja, charyzma. To były rzeczy jak najbardziej istniejące w naturze. Poznane.
Uchyliła pyszczek w lekkim zaskoczeniu, ale i zachwycie, słysząc jego śmiech. Ślepia spoglądały na niego lśniąco, intensywnie. Oj tak. Spodobało jej się w tym coś szczególnie. Tracił kontrolę. Nawet jeśli świadomie, nawet jeśli to tym bardziej oznaczało, że miał nad nią władzę – przestawał być sztywny jak kawałek dębu. Przymrużyła powieki, skupiła na nim źrenice, gdy zetknął z nią pysk i zamruczała miękko, dźwięcznie. Poczuła przyjemne ukłucie, choć nie wiedziała, czy wywołało je bardziej treść pytania, czy sposób, w jaki zostało powiedziane. Nie zamierzała jednak przestać się z nim tak słodko podgryzać. Właśnie to ją z początku do niego przyciągnęło, nie chciała odrzucać tego w niepamięć tylko dlatego, że zaszli gdzieś dalej.
– Może tak. Może nie. Sam się przekonaj. – Odpyskowała, a każdy fragment jej pyszczka zdawał się emanować czysta frajdą.
Z zawodem nie poczuła jednak kolejnego dotyku śliskiego języka tak prędko, jakby chciała. Jak miała nadzieję, że go sprowokuje. Nie chciała przerywać. Zamiast tego ofiarował jej swą pierś, którą nawet niewygodnie podkulone łapki mogły zdołać dosięgnąć. Jedna z nich wyciągnęła palce. Nierówno upadły one na powierzchnię jego żeber, wczepiając się w łuski samymi opuszkami. Przesunęła łapę nieco przed siebie, palce prześlizgiwały się między załomami fioletu, badając, poznając, ucząc się. Łuski były twarde, śliskie, chłodne. Pod nimi skóra zdawała się równie napięta, ale ruchoma. Pełna mięśni i życia. Smoczyca uświadomiła sobie, że wstrzymuje powietrze, wypuściła je więc teraz z cichym sapnięciem, co zgrało się ze skubnięciem w ucho. Nawet dobrze, bo reakcja zapewnie byłaby taka sama. Lekko poruszyła szczęką, jakby z niedowierzaniem. Na śmierć zapomniała, że ostatecznie jej się nie przedstawił!
Powstrzymała śmiech, zamiast tego dłoń ułożona na jego ciele popchnęła go wyczuwalnie. Warknęła w przerysowany sposób.
– A jednak dupek. – Chwilkę po tych słowach oblizała się i uśmiechnęła z uznaniem. Zrobiła odpowiednią przerwę, by te dwa tytuły nie zlały się przesadnie. Miały w końcu dość różną teść: – Nepharrar... – Dosłownie wymruczała najniższym głosem, do jakiego były w stanie zejść jej lubiące wysokie tony struny. Była zmysłowość w tym słowie, albo tak po prostu ubrała je oczarowana Łowczyni. Ostatnie wibracje dźwięku uleciały z niej leszcze po jego pierwszym drobnym pocałunku. Była nieśmiała, wstydliwa i całkiem niewinna... Zaczynał jednak skutecznie rozbudzać w niej głód. Kiedy więc tylko jego język sięgnął po jej własny, ta wyszła mu na spotkanie z dziwną tęsknotą, przechylając przy tym łeb na bok i zakleszczając się długimi i licznymi zębiszczami między samcze. Teraz, zdawało jej się, są najbliżej, jak to możliwe. Długi, smagły mięsień na chwilę wymknął się z ciasnego tańca, by otrzeć się o pomarszczone podniebienie "przeciwnika", uwalniając kolejną, nową porcję smaku. Zamruczała gardłowo. Drgania cudownie przenosiły się na niego, jakby nie było między nimi różnicy. Może po za temperaturą. Zarażali się nią wzajemnie – na niej pozostawał jego chłód, a ona go niemal parzyła. Nie chciała przerywać tego dotyku, taki był fascynujący...
A jednak okazał się tak niewinny w porównaniu do tego, co robiły opuszki jego łapy. Skóra Bojaźliwej była niezwykle wrażliwa i cienka w niektórych miejscach, a on wybrał to najdelikatniejsze. Futro, im niżej zjeżdżało się z jej brzucha, tym robiło się rzadsze, krótsze, jaśniejsze i bardziej miękkie. Ostatecznie więc różową skórę wokół najintymniejszych stref chronił jedynie bardzo puchaty, biały meszek. Był wystarczającą izolacją termiczną przed wiatrem czmychającym miedzy łapami, zwłaszcza dzięki swojej dziwnej fakturze. Przypominał nieco puch jaki zrzucała z siebie kwitnąca topola.
Smocza łapa przejeżdżająca po jej pachwinie, drażniąca nerwy, pobudzająca krążenie do granic zdrowego rytmu, budziła dwie przeciwstawne rzeczy. Im dłużej ją dotykał, tym słodsze jęki i pomruki wymykały się ze ściśniętego gardła, zdając się go poganiać, prosić, łajać. a zarówno jego zachowanie, jak i jej własne – potwornie ją peszyło. Uszy przyciskała do szyi, ogon zwinęła w ciasny pierścień, tylko po to, by po chwili go częściowo rozplątać i zadrgać, trzasnąć nim o glebę jak biczem. Łapa spoczywająca na jego piersi napięła się, ni to próbowała go odepchnąć, ni zwyczajnie zatrzymać. Choć zdecydowanie nie włożyła w ten gest ani dużo siły, ani przekonania. Z pyszczka dobyło się ciche kwilenie, cofnęła język, odkleszczyła ich zęby i cofnęła głowę na tyle, by spojrzeń na mimikę jego pyska, a zaraz potem spojrzeć w dół, na jej odsłonięte, zaczynające pachnieć przeraźliwie oszałamiająco podbrzusze i jego palce wędrujące złośliwie i pożądliwie wokół. Opuściła wzrok, jeszcze bardziej speszona. Nawet grzywę miała położoną po sobie.
– C-ccoo my robimy Nepharrar? – Spytała miękko, strachliwie. Wypowiadanie jego imienia miało dla niej nieznaną wcześniej słodycz. Miała ochotę je powtarzać i powtarzać, samej sobie sprawiając tym nieziemską rozkosz.
Dyszała, próbowała nad sobą panować, próbowała się zasłonić, próbowała być grzeczną dziewczynką. Nerwowo oblizała wargi, ale nie było to dobry pomysł. Ślepia rozbłysły jej od przypomnienia, że tak fantastycznie smakował. Zamrugała, miała zagubione spojrzenie. Białe źrenice niemal zasłoniły czarne tęczówki. – Boję się, że to coś złego. A wcale nie chcę... Nie chcę przestać. – Wymruczała, głosem jakby sennym, szepczącym.
Licznik słów: 999