A: S: 1| W: 2| Z: 1| M: 5| P: 1| A: 1
U: W,Skr,Śl,Kż,M,B,O,A,Pł: 1| MO,MA,MP: 2
Atuty: chytry przeciwnik, mistyk, wybraniec bogów
Liście zaszeleściły i światło padło na jego twarz. Przez chwilę miał poczucie jakoby milion spopielonych dusz chowało się w mętnych odmętach cieni, zaś one – zlewające się z ciemnością – próbowały uciec spod drzewa o dojrzałych, zielonych liściach. Czuł się przekonany przez wycie drzewa, że rachityczne podrygiwanie gałęzi dyrygowane jest przez nieudolne próby zagubionych borako. Jeśli wojownik ma ograniczoną siłę, jego taniec jest krótki; jeśli siła wojownika jest wspaniała, jego taniec jest imponujący. Ale niezależnie czy siła jest wspaniała, czy nieduża, śmierć musi się zatrzymać by doświadczyć jego ostatni oddech na ziemi, a wtem uświadomi sobie, że on nie spocznie, póki nie skończy tańczyć. Gnuśnie skierował łeb ku górze, mrużąc nieznacznie ślepia – nic tak nie pobudza zainteresowania jak małe, lubieżne wspomnienie.
Zrzucił torbę. Ta gruchnęła niemal natychmiast, a gdy tylko tak się stało, podróżnik odetchnął z ulgą. Bez wahania sięgnął do środka, po czym z księgą w dłoni wyprostował się na tylnych łapach. Ścisnął ją mocniej, naciskając pazurami na jej skórzaną powłokę. Ukazał kły, lecz potrzeba naiwnej duszy by uwierzyć, że w uśmiechu. Otworzywszy ją, paliczkami przejechał po pożółkłych stronicach i wsiąknął jej przekrwiony zapach – woń świerzbiącej w nozdrzach wanilii, wyschniętej trawy oraz oczywiście stęchlizny. Ciarki przeszły mu po karku, a nagle dolina wydała się odległa i cicha, krzyki wiatru zamieniły się w jednostajny pomruk i wszystko zbledło w porównaniu z zapiskami na kartkach księgi. Każda litera zdawała się kontrastować z wszechobecną naturą, każde zdanie emanowało idiosynkrazją wobec zasad logiki. Patrząc na te wszystkie definicje, badania oraz wnioski, odniósł wrażenie, że Synlyn miał rację. Nie było opcji, że za tym wszystkim stała istota żywa, jakkolwiek ograniczona do cyklu dnia i nocy; to było coś, co należało do rzeczy niepoznawalnych dla przyziemnego umysłu, jakże odstręczających standardu życia pod firmamentem. Coś było nie tak. Być może dlatego, że w twórcy było coś nadnaturalnego i przez to tak wielu lgnęło pod jego skrzydła pod postacią tekstu. Cokolwiek by to nie było, Tijhuute Kamatano stał teraz przed nim, a Kuhu dawno stracił okazję do odwrotu.
Wziął głęboki oddech zanim podniósł wzrok znad książki. Maddara rozleciała się w powietrzu, kartki zafurkotały rozprowadzając swój zapach po okolicy, jakby sama obecność tego tworu czarowała wszystko wokół, odrzucając kwestię posiadacza. Kuhu zanurzył dwa palce w ustach, wymamlał dokładnie z prawej strony, naciskając na wewnętrzną stronę polika, czy też co chwila zasysając je coraz głębiej. Wyobraził sobie abstrakcyjną figurę utkaną z białej, półprzezroczystej nici, zarys humanoidalnej istoty o krwistoczerwonych kamieniach zamiast oczu, które pozostawiały po sobie mglistą ścieżkę. Zwęził postaci ramiona, wydłużył wszystkie kończyny wraz z zakrzywionymi pazurami, którym dał właściwość przecięcia każdego nietrwałego magicznego tworu, oraz wysmuklił gadziopodobną twarz o wielkich nozdrzach i bez rogów, pozwalając jej na zwinne ruchy dostosowane do jego życzeń. Stwór miał odbijać swoim wątłym ciałem każdy skrawek słońca padający na ziemię, sprawiając, że będzie bardziej widoczny dla twórcy, jednocześnie pozwalając na przejrzenie przez niego. Gdy poczuł, że są odpowiednio nawilżone, począł je wyciągać z wysiłkiem, mając poczucie jakby niepostrzeżenie nabrały na wadze. Ociekały gęstą śliną, a ta mieniła się w strudze światła przechodzącej przez jasnozielone liście – z dokładnością przejechał paliczkami po trójkącie na ostatniej stronie pierwszego rozdziału, zupełnie ignorując okrąg w nim wpisany. Wystarczyło tylko nadać wyobrażeniu trochę szału. Pomruk wydostał się z jego roztrzęsionej gardzieli kiedy przybliżył pazur do polika. Pogrzebał pomiędzy łuskami, wtem wbił lekko w skórę szpon, żeby zażyć esencji życiowej. Kroplą krwi wysmarował pionową kreskę na środku symbolu.
– Ryle ou Vietorrio! – ryknął.
Powstał. Sapał, pomimo braku ust, których stwórca sobie nie wyobraził, oraz poruszał się w miejscu niczym dotknięty palpitacjami. Drgał poparzony przez Złotą Twarz, skomlał boleśnie i żałośnie, stłumiony przez jeden ruch zakrwawionego pazura. Cały świat zamarł w przerażeniu – cóż to za okrucieństwo, tworzyć coś, co nie ma własnego umysłu, a oddycha! Żywa iluzja podtrzymywana siłą przy życiu przez niespokojne źródło, kolejna anomalia, która cieszyła Kuhu. Obserwując Ryle, odłożył księgę na torbę nieopodal, po czym odsunął je maddarą na bezpieczną odległość tuż koło krzaku. Zażądał myślą, że gdy zegnie palec, torriako wyrzuci swą prawą łapę do przodu, chcąc przeciąć twarz przeciwnika – tudzież stwórcy – po skosie, czyli wzdłuż malowidła wojennego. Czarodziej wcisnął tylne łapy w ziemię, chcąc utrzymać jak najlepszy balans wobec swojego nader długiego ciała, ścisnął mięśnie w łydkach i...
Machnął palcem. Wyjec ogłuszył swym rykiem wszystko w okolicy. Pisk zapełnił każdy skrawek łba, naciskał na ściany czaszki, skronie zaczęły pulsować, lecz mimo to ruszył do sparowania ataku i wyobraził sobie prosty twór z avalar – raptem jego lewa łapa od łokcia obrosła czarną materią. Iskry prysnęły przed oczyma Kuhu. Nie minęła chwila a szpony tworu odbiły się z metalicznym zgrzytem.
Licznik słów: 761
KARTA KOMPANA
GINFU.GIF
xx
xx
________________________
xx✧ CHYTRY PRZECIWNIK
xxxx
xx✧ MISTYK
xxxx
xx✧ WYBRANIEC BOGÓW
xxxx