A: S: 2| W: 3| Z: 5| M: 1| P: 4| A: 3
U: L,Pł,W,MA,MP,Kż,Skr,Prs: 1| B,A,Śl: 2| O:3
Atuty: Okaz zdrowia; Empatia; Twardy jak diament; Pierwotny odruch; Wybraniec bogów
Na pewien moment odpłynęła spoglądając w złociste ślepia swego nowego mentora. Rzeczywiście, jego spojrzenie było dla niej nieco niepokojące. Nieco zbyt wiedzące i przenikliwe. Zjeżyła się, na krótki moment niemal zdwajając swoją objętość, bo zaraz potem wzięć głębszy wdech, ukajając nerwy, które najwyraźniej zawsze miała wywinięte na wierzch. W zamian skupiła się na walorach wizualnych, tonąc w przyjemnym wrażeniu jakie wywoływało w niej połączenie głębokiego błękitu perskiego z akcentem owych żółtozłocistych ślepi. Czarna źrenica zdawała się rozcinać ten krajobraz brutalną rysą, rozerwaniem, pochłaniającą świat wyrwą... I tak nawet próba przyjemnej kontemplacji została przerwana przez niepokój całego zjawiska – nie, żeby było coś dziwnego w tym, że oczy drapieżnika budzą niepewność. Właściwie zupełnie prawidłowa reakcja. Smoki tak jak koty – instynktownie nie łączą spojrzeń, jeśli nie chcą ze sobą walczyć.
Aksamitny głos Kobaltowego smoka zdołał wyciągnąć ją z zamyślenia. Wcisnęła haczykowate pazurki w ziemię z powodu jej wiecznej bojaźliwości, gdyż ten zbliżył się do niej znacznie, zagadując ją przy tym śmiało. Miała pewność, że nie miał złych zamiarów, a jednak czuła do niego wyraźny respekt i zdrowy – w jej mniemaniu – strach. Uśmiechnęła się pomimo tego promiennie, mimo wyraźnego szoku, który odbił się błyśnięciem białek oraz wystających kiełków z lekko uchylonej paszczy. To była zadziwiająca informacja! Samiec mógł zauważyć, że najintensywniejsza, najbardziej spontaniczna i żywa reakcja pojawiła się na jej pyszczku, gdy wspomniał o Sercu Płomieni. Widocznie jej także była w jakiś sposób bliska.
Zamlaskała cicho, szukając języka w gębie. Nigdy nie był z niej mówca.
– Jestem Aank, to znaczy Presja i... – Wyraźna niepewność wraz z niezbyt szczęśliwym zagięciem wargi. – Moimi rodzicami są Światłość Erycala oraz Cioteczna Kołysanka.
Nawet jeśli chciała powiedzieć coś więcej, to przerwało jej szurnięcie, na które zareagowała gwałtownie czymś, co można by nazwać postawą bojową – choć zdecydowanie bardziej intuicyjną, niż właściwą, wyuczoną. Młoda wyraźnie nie znała jeszcze pojęcia walki. Zauważyła wężogłowego zielonego gada i odprężyła się nieco, przenosząc znów blade źrenice na wygadanego smoka.
Moja mała
Samiczka aż się zawstydziła, zamachała ogonem nad ziemią, zwijając go w trąbkę raz z jednej, raz z drugiej strony. Poczuła się miło popatana po łebku.
No, może jednak nie był taki straszny
Uniosła opuszczone spojrzenie na Kalejdoskopowego i skłoniła dla niego nisko rogaty ryjek, nie pewna co powinna powiedzieć. Czuła na sobie spojrzenie Remedium, ucho miała skierowane na niego, nim jednak zdążyła coś zrobić, ten pożegnał się ze swoim poprzednim, nowo poznanym przez nią uczniem. Rzuciła mu coś w stylu niemego "powodzenia" i uśmiechnęła się niepewnie.
Zaskoczona rzuciła okiem w stronę którą wskazywał jej jasnogrzywy, próbując przez zmrużone powieki i gęste listowie dojrzeć Ognistego brata, o którym mówił towarzysz. Nic tam jednak nie dostrzegła, więc uwierzyła mu, że ten już wie co nieco o kamuflażu i pozazdrościła mu tej sztuki. Kiedy więc Remedium zaczął ją w nią wtajemniczać, ta aż przysiadła na zadku i ciekawsko zadarła brodę, bardzo pilnie, grzecznie chłonąc wiedzę i chwilowo nie komentując pomysłu na ceremonię. Pomyśli o tym, jak już w ogóle załapie co i jak. Przede wszystkim jednak nie odzywała się nadmiernie, bo to by mogło skutecznie utrudnić jej i tak już ciężką do usidlenia koncentrację.
Poruszyła noskiem i nakierowała wibrysy na łapę dużego gada, ucząc się nowych, nieznanych wcześniej zapachów ziół. No dobrze, niektóre nuty wydawały jej się znajome, w końcu gdzieś tam sobie rosły wśród dzikich traw – wtedy jednak tworzyły harmonijne czerwone dywany królewskich lasów. W tej postaci były jednak ostre, skondensowane, konkretne i kojarzyły jej się... Właściwie... Z domem. Tak, zaraz. Przecież jej ojciec podobno też był Uzdrowicielem! Skrzywiła się wyraźnie, choć niemal natychmiast zapanowała nad mimiką – nie chciała przecież, by smok, który dobrowolnie poświęca czas na jej naukę pomyślał sobie, że dla niej śmierdzi. "Zmieniając tema" zaczęła wodzić nosem wokół, ruszając futrzaty tyłek i "rozglądając" się za wskazówką, która pomogłaby jej stopić się z tłem. Poczuła nieprzyjemny, mdły zapach rozkładających się zwłok, którego wąska czerwona stróżka wiła się rwana wiatrem, zachęcająca i zniechęcająca zarazem. Ostrożnie zakradła się w jej kierunku, znikając na chwilę z horyzontu złotookiego i wracając z... Rozwleczoną kulką czarnego pierzu zwisającą z pyska. Upuściła martwego, wpół wyjedzonego przez mrówki szpaka, który plasnął o łysy placek ziemi spoglądając martwo w bezkresną przestrzeń kosmiczną i próbując otulić cały świat swoimi niekompletnymi skrzydłami, których fragmenty wiatr wcisnął między młode pędy rodzących się właśnie roślin. Spojrzała pytająco na samca, bardzo niepewna co powinna o takim kamuflażu myśleć i starając się nie odpływać w rozmyślenia o wiecznym kręgu życia.
Bez względu na jego odpowiedź postanowiła działać jednak samodzielnie i bardziej bazowo, w ramach dobrego początku. Pomyślała, że skoro ogólnym tłem dla oceanu otaczających jej zapachów jest ciepły, neutralny zapach ziemi, dużo mniej agresywny od bardzo aktywnej wiosną flory... To właśnie z nim mogłaby się zjednać. Odeszła parę kroków i rozejrzała się żywiołowo, kręcąc puchatą główką i wibrując z emocji krańcami skrzydeł. Fascynujące, ale każdy kolejny krok na ścieżce łowiectwa podniecał ją, tak jak pierwsze ciepłe promienie słońca pobudzały gwałtowny wzrost ekspansywnych chwastów, czy agresywne bzyczenie poszukujących pierwszych pyłków pszczół.
Zauważyła nieopodal jak wiatr wzbija drobinki ziemi z pomiędzy niskich kępek pokrzyw i natychmiast ruszyła w tamtym kierunku. Nie musiała uważać na kującą roślinę, ponieważ jej gęste, zimowe jeszcze futro, skutecznie osłaniało ją przed rozdrażnioną zielenią. Z wyraźną satysfakcją przewróciła się na bok i zaczęła radośnie grzebać łapami, by jeszcze trochę poluźnić już i tak sypką glebę. Zaczęła się turlać, wzbijając przy tym niewielkie tumany kurzu i ledwo powstrzymując się przed wesołym śmiechem z tej prostej głupiutkiej przyjemności. Nie chciała się rozpraszać, ale jednak nauka, która miała w sobie choć ziarno zabawy, była dla niej najbardziej skuteczna.
Przewróciła się z powrotem na brzuch i zagłębiła pudroworóżowy nosek w gęste i niemal jednolicie teraz szare futro. Natychmiast go cofnęła i kichnęła głośno. Arrghh. Uszy dociśnięte do grzbietu i poirytowana mina zdawała się pokazywać, że stworzenie samo już ukarało się w myślach za błąd. No cóż. Przynajmniej piżmowa woń właściwa dla jej typu włosia została zaowalowana płaskim i miłym aromatem gruntu. Wstała ostrożnie, zataczając łbem.
Za to dół pod nią roztaczał lekko oposi zapach. Odwróciła się i delikatnie roztarła rozoraną piaszczystą glebę ogonem, po czym przeszła się pomiędzy łodygami pokrzywy i łapami połamała je subtelnie, nie za mocno jednak, ponieważ nie chciała by rośliny przyciągnęły kogoś do niej swoim alarmującym aromatem. Tak, teraz było idealnie – stwierdziła, unosząc wysoko nos.
Spojrzała ponad barkiem na Kobaltowego, szukając jakiejś reakcji na jego pysku.
Nadszedł czas.
Zaczęła myśleć szybciej.
Spróbowała w głowie ułożyć sobie coś w stylu mapy, skupiając się przede wszystkim na miejscu, w którym znajdował się Ognisty. Ona była spory kawałek dalej, zasłonięta krzakami na tyle, że o ile mógł ją jeszcze widzieć Wodnisty, o tyle współplemieniec nawet gdyby podglądał, nie znałby jej punktu startu. Na pewno jednak dotrze po śladach i zapachu do miejsca z pokrzywami. Aha. Miała pewien plan. Żółtawe ząbki błysnęły w kąciku wargi.
Ślady jej łap, płytkie, prowadziły aż tu i mogły zaprowadzić samca... Gdzieś indziej. Tak więc samiczka podeszła bardzo ostrożnie do miejsca, w którym kończyły się krzewiny pokrzyw i łopianu i połamała te drugie samą siłą palców, uderzając w takim miejscu, by kierunek ich złamania sugerował stronę w którą poszła. Dodatkowo przeszła się tamtędy, nadal ostrożnie, ale uważając, by zostawić jakieś odciski pomiędzy łodygami. Przeszła się tak spory kawałek, bardzo się śpiesząc – bo nie był to najważniejszy element kamuflażu, a czas mógł zaraz jej się skończyć. Urwała trop na sporym kamieniu ledwo wystającym z gruntu, tak by jego zniknięcie stało się bardziej naturalne i zabrało dłuższą chwilę tropicielowi.
Sama za to cofnęła się, tym razem stąpając tylko po bardzo twardych fragmentach poszycia albo krótkiej trawie, na której nie zostawiało się odcisków. W połowie drogi do pokrzyw skręciła w prawo i przeczołgała się pomiędzy gałązkami jakichś bardzo przysadzistych drzewek, uważając przy tym na łapy i brzuch. Kiedy straciła swój własny punkt startowy z oczu, do jej uszu dotarł ryk. Lekko spanikowała. Nie ukryła się jeszcze! Wielkie ślepia szybko rozglądały się za kryjówką, najlepiej taką pasującą do brudnej barwy jej futra.
Przeszła najciszej jak potrafiła jeszcze parę długości dorosłego smoka, starając łapami nie nadepnąć na nic hałasującego. Pomiędzy chaszczami jakichś niewysokich, gęstych, choć ledwo pączkujących roślin znalazła płytkie zagłębienie w ziemi. Wsunęła się między gałęzie i wpasowała w leśne runo. Miała nadzieje, że będzie mogła się w nim zasypać, ale ta ziemia była dużo mniej ustępliwa. Musiały więc jej wystarczyć gęste cieniutkie gałązki, które otaczając ją zewsząd całkiem nieźle naśladowały jej posklejane brunatnoszare futro. Przymknęła powieki i podkuliła różowawy ogonek pod siebie. Była bardzo ciekawa jak poradzi sobie Ognisty, choć musiała przyznać, że bardzo przejmowała się zabawą i wcale nie miała ochoty zostać odnaleziona.
No, to teraz tylko nie zasnąć.
Licznik słów: 1424