A: S: 1| W: 2| Z: 1| M: 4| P: 1| A: 1
U: B,L,A,O,Skr,Śl,W: 1 | MA,MO,MP: 2
Atuty: Boski ulubieniec, Niestabilny, Obrońca, Wybraniec bogów, Pechowiec
// pierwsza część to odniesienia do poprzedniej tury, można pominąć
Było ich więcej...? Na bogów, cóż za stworzenia uwzięły się na tutejsze smoki? Dlaczego nikt nie zna sposobu na zwalczenie ich, lub – co wolałby Mysikrólik – dojść z nimi do porozumienia i żyć z nimi w pokoju? Choć najmniejsze powiązanie między przeklętymi smokami byłoby dla nich poszlaką. Tylko Rudzik nie miał pojęcia, czym przyczyniłby się do rozgniewania boskich i nadzwyczajnych istot, które spoglądają na życie pod Barierą...
Asysta Kalejdoskopowego była dla niego niezastąpiona. To on był tutaj rzeczywistym przewodnikiem. On pilnował, by Dzieci Ziemi nie zgubiły się i w całości dotarły na miejsce. To on prowadził ich na te tereny. To on pomagał Rudzikowi pokonywać przeszkody, których nie mógł dostrzec Czarodziej.
– Dziękuję Ci, Kalejdoskopowy Kolcu... Twoja pomoc na pewno zostanie odpłacona dobrem. – rzekł w czarną przestrzeń przed sobą, mając jedynie nadzieję, że starszy adept nadal jest obok niego.
Ta pustka była okropna. Straszniejsza niż najgorsze koszmary, które go nękały. Pustka zabiła nierozerwalną część jego życia.
Wtem dotarła do jego umysłu mentalna wiadomość. Ktoś o złotym sercu wsparł go słowami i obrazem przesłanym z pomocą magii, by Rudzik jako dorosły mógł ocenić, czy wszyscy zgromadzeni Ziemiści są obecni. Obraz pojawił się w jego umyśle jak wymuszone wyobrażenie, lecz niezwykle dokładne i nie ulotniło się tak szybko. Rudzik wypuścił wstrzymane powietrze z płuc, czując jednocześnie ulgę, jak i zakłopotanie.
Bo nie miał pojęcia, kto to był. Mentalny głos nie podpowiadał mu nikogo, a obraz nie przedstawił swojego autora, ten również się nie przedstawił. Wiedział tylko, z której strony są oczy, które mu pomogły.
I w tamtą stronę odwrócił swoją głowę.
Nic nie dostrzegł.
– ... Oh, bogowie... – powiedział cicho. Nawet nie wie komu podziękować.
Wtem przemówiła Naqimia. Duszka pośrednio wytłumaczyła o co chodzi z całym tym zdarzeniem, a szczególnie dlaczego akurat sprawę mają rozwiązać Dzieci. Jeżeli jakaś istota faktycznie nie miała możliwości wyczuć mocy słabszej od tej, którą mają w sobie dorośli, być może to jest ich kluczem do rozwiązania tej sprawy?...
W głowie zaczął przypominać sobie wszystkie żyjące i mające prawo istnieć stworzenia, które wyczulone są na takie rzeczy. Jak na złość, niewiele pamiętał z bestiariusza Aen Aard, a i to, gdzie sięga pamięcią, niewiele mu mówi. Najwidoczniej jego wiedza w tej kwestii jest tutaj niewystarczająca...
Lecz nie było też czasu na myślenie. Pisklęta i adepci dostali polecenie zbadać przeklętych, za co jedna, świergotliwa osóbka już się ochoczo wzięła. Gdy tylko zaczęła się wspinać, Rudzik mocno oparł się na swoim kosturze dwiema przednimi łapami, siedząc na zadzie – by maluch nie spadł. Nie mógł kompletnie powiedzieć, czy słusznie, że jest oglądany w ten sposób – bowiem przecież nie widział, czy na jego ciele pozostały jakieś znamiona lub ślady magii używanej przez duszki, które go przeklęły.
Świergot pisklęcia jednak podpowiadał mu, że młódka nie zna słów. Może... powinien jej pomóc.
– Ah... Moje oczy na pewno są tutaj kluczem do poznania mej klątwy... Straciłem możliwość widzenia, gdy zmógł mnie sen. To jest uczucie... ah, czuję, jakby ktoś zabrał mi część mnie. Jakby tę część ukradł, przywłaszczył jak bezpańskie... To... jest gorszym uczuciem, niż gdybym stracił swe Oczy w wyniku przyczyn naturalnych... – opowiedział powolnym, flegmatycznym głosem. Widać było, że jest mu ciężko. I ciężko mu jest również pogodzić się z tą utratą.
Wtem odezwał się kolejny głos. Nieco starszy. Młody adept? Nie znał go.
Puste ślepia patrzyły gdzieś w martwy punkt przed sobą, a głowa była skierowana prosto, przed siebie. Nie mógł patrzeć w oczy rozmówcy.
Zamknął ślepia. Nie, nie może się z tym pogodzić.
– Drogie dziecię... Zaczęło się to... w połowie gór Pięści Bogów, w mej grocie, gdzie dziesiątki księżyców temu Harpie miały swe gniazdo... pisklęce łapy mogą tam jeszcze dotrzeć. Lecz... obawiam się, że nie jest mi dane wyruszyć tam z Wami. Jeżeli, moje dziecię, uznasz, że tam znajdziesz wskazówki... Leć. Wierzę, że Ci się uda. – łagodny głos wydobył się z jego gardła, a na pysku wymalował się blady uśmiech.
Wymuszony.
Licznik słów: 657