A: S: 1| W: 1| Z: 3| M: 1| P: 2| A: 3
U: B,Pł,A,O,MP,Śl,Skr,W,M: 1| Kż: 2
Atuty: Spostrzegawczy
Jej spokój, melodia głosu i rytmiczne bicie serca, wyłapywane czułym słuchem budziły w Smoku dziwne emocje, każąc nagle myślą pobiec ku domowi. Nie temu zlepkowi drewna i kamieni, który postawił tutaj, a temu, w którym się wychował. Ku zapachowi piekących się w popiele ziemniaków, śpiewie kobiet wyplatających wspólnie kosze w jesienne wieczory, solidności kamiennych murów i ciepłu drewnianych ścian. Ku czasom, w których nie musiał przed niczym uciekać ani niczego ścigać, dni były do siebie podobne, a spokojna, wiekowa obecność Pana gwarantowała bezpieczeństwo.
Ona, choć pokryta łuską jak każdy tutaj, emanowała czymś podobnym. Otaczająca ją aura spokoju sprawiała, że rolnik sam czuł się bezpieczniej. A jakby na przekór temu wszystkiemu, choć w głębszym sensie w idealnej z tym uczuciem harmonii, w sercu Smoka rodziło się pragnienie ochrony kruchej samicy. Potrzeba zadbania, by każdy krok, jaki ona zdecyduje się wykonać, trafił na miękką trawę. By wiatr nie omiótł jej delikatnych łusek lodowym podmuchem, a złe słowo nie dotarło do jej uszu.
– Widzę światło. – zapewnił ją cichym, wibrującym pomrukiem – Dużo więcej, niż mógłbym dostrzec samymi oczyma.
Delikatnie przesunął łapą po boku jej szyi, nie mogąc się powstrzymać. Te gładkie, miękkie łuski i puszyste piórka zdawały się wręcz stworzone do głaskania. Pragnął mieć szansę dotknąć ich po raz ostatni... Następnie cofnął łapę, sięgając do opaski. Powoli, z wyraźnym trudem rozwiązał zastały węzeł, ściągając dawno już nie białą szmatkę z oczu. Kilka uderzeń serca siedział nieruchomo, z opuszczonymi powiekami, nim nabrał powietrza i otworzył oczy, ukazując skutki choroby. Czarne białka, efekty równinnych genów, poznaczone były czerwonymi żyłkami i śladami podrażnień, wyglądały jakby regularnie nacierał je piaskiem, a lewe w jednym miejscu czerwieniało od wylewu. Zaropiałe spojówki wyglądały wręcz na opuchnięte. Niemal całe tęczówki pochłonęło już bielmo, przesłaniając w zupełności czarne kształty źrenic.
Westchnął cicho, ze świadomością, że zapewne wygląda to obrzydliwie. Sprawiało odpychające wrażenie nawet w czasach, gdy częściowo jeszcze widział, jak więc musi wyglądać teraz? Dlatego uniesione uszy monitorowały stan smoczycy, zarówno zachowawczy, jak i przestrzenny. Nie zdziwiłoby go, gdyby uznała za stosowne się cofnąć.
– Jeśli uważasz, że nie będzie to zmarnowanie ziół... Z przyjemnością spojrzałbym na ciebie.
Nie chciał, by odchodziła... A jednocześnie wiedział, że nie może jej zatrzymać. Przymknął więc tylko chore ślepia, zwieszając łeb, kręcąc nim lekko, przecząco. Tereny jej stada były kawałek stąd, a do obozu miała zapewne jeszcze dalej. Mógł jej towarzyszyć jedynie do granicy... A wciąż nie był pewien jej stanu.
Pozostawała też kwestia tego, co usłyszy, gdy wróci. Ktoś powie jej o śmierciach, które wydarzyły się podczas gdy ona leżała nieprzytomna. Ktoś wspomni o ilości rannych, o rozpadającej się barierze. O tych wszystkich złych rzeczach, które tylko czekały, by wbić szpony w jej serduszko.
– Zostań proszę, chociaż do wschodu słońca. Odpocznij. To, co się tam działo... Otarłaś się o śmierć. Długie wyprawy w tej sytuacji mogą zaszkodzić. Gdy przekroczysz granicę, nie będę mógł cię już chronić. – wypowiedział na głos swoje obawy, stawiając na bardziej emocjonalne postawienie sprawy. Mógłby, oczywiście, wyciągnąć pęczki argumentów w pełni racjonalnie tłumaczących, dlaczego smok który dopiero co uniknął cudem podtopienia, zmiażdżenia i hipotermii nie powinien chodzić sam po nocy, ale może wystarczy przedstawienie sprawy prosto? – Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
Jeśli będzie taka potrzeba, gotów był osobiście odeskortować ją do granicy z Ogniem. Ale na pewno nie da jej odejść teraz, gdy jeszcze nie tak dawno miała problem z przemieszczaniem się! Choćby miał jej usiąść na ogonie, nie puści jej nigdzie samej.
Licznik słów: 570
#9cc494_#409566