OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Zatem i Zaraza miała rodzeństwo! Czy było im szkoda gdy siostra ich opuszczała? A może udzielili jej swojego błogosławieństwa? Słoneczny nie był pewien jak on sam zareagowałby na takie wieści. Na pewno by się martwił. Chociaż... Niebezpieczeństwo było wszechobecne. Czego przykładem była Kryształowa i jej śmierć na Terenach Wspólnych. Nadal nie zapytał nikogo o szczegóły. Nie chciał męczyć Złotego, Śnieżny od jakiegoś czasu był nieuchwytny. Mógł liczyć na to, że Mistycznooka będzie coś wiedzieć. Jeśli nie, będzie musiał zapytać Płacz. Ugh.– Dżuma? Czyżby to była kolejna nazwa na coś śmiercionośnego? – zagadnął, wróciwszy myślami do rozmowy. Ile rzeczy nieznanych w Wolnych Stadach były powszechną wiedzą u smoków za barierą? Jak bardzo różnił się ich język? Po raz pierwszy Słoneczny poczuł niechęć do Bariery, myśląc iż jest ona bardziej więzieniem niż schronieniem. Nie podobała mu się myśl iż jest zbyt słaby by poradzić sobie bez boskiej opieki.
– Myślałem. Na razie nic. Mam pustkę we łbie. – Wzruszył barkami. Nie był pewien czy chce podążać za dotychczasowym "tematem" imion jakim była Złota Twarz. Podniósł się powoli, przeciągając się niczym żbik rozbudzony z drzemki. Oho, coś mu strzeliło w kręgosłupie. – Imponujące. Też pochodzę z pierwszego miotu... Tylko że w naszym przypadku jest on też ostatni. No, chyba że mój ojciec miał jakieś tajemnice. – Prychnął cicho, po raz drugi wzruszając barkami. Mógł mieć rodzeństwo ze strony matki, jednak o tym nic nie wiedział. Zamachał ogonem, pobudzając krążenie. Skrzydła go bolały po wielogodzinnym locie, toteż zostawił je wygodnie ułożone na grzbiecie.
Pisklaki... Słoneczny nie miał wątpliwości, że sam mógłby ojcować już paru małym smokom. Nie zastanawiał się nad tym często, jednak Morowa niejako przypomniała mu o temacie. Mógłby... Tylko nie chciałby, by jego pisklęta miały starego ojca-adepta. Nie, to musiało poczekać... Jeszcze chwilę. – A ty masz już pisklęta? – zapytał. Nie był pewien, co popchnęło go do zadania tak osobistego pytania. Może to małe, nieprzyjemne ukłucie zazdrości? Stłamsił je, zirytowany.
Błysnął kłami w uśmiechu, odpowiadając Morowej kiwnięciem łba. W gruncie rzeczy… Niezłe warunki na trening. Noc rozświetlona blaskiem Srebrnej Twarzy, zmęczenie ogarniające ciało i umysł. Dobra okazja by sprawdzić swoje refleksy.
W otaczającym półmroku nie musiał przymykać ślepi. Zaczął od wyobrażenia sobie kształtu. Dysk, szeroki na dwa szpony i gruby na jedną łuskę. Krawędzie były ząbkowane, lekko zakrzywione by lepiej zaczepić się między łuskami i w ciele. Przypominały pod tym względem żbicze pazury i miały podobną ostrość. Broń wykonana była z lodu. Słoneczny poświęcił dłuższy moment na stworzenie odpowiedniego materiału . Cząsteczki lodu miały być duże i gęsto ułożone, ciasno ze sobą związane by zyskać wytrzymałość. Nadał im twardość podobną do jednego z mocniejszych kamieni szlachetnych – diamentu. Temperatura tworu miała być porażająco niska. Samo dotknięcie śliskiej, gładkiej powierzchni powinno spowodować dyskomfort i ból lekkiego odmrożenia. Przy dłuższym, jeśli dysk wbiłby się w ciało, odmrożenie byłoby większe i bardziej groźne. Lód był ciężki, co sprawiało że dysk ważył nieco więcej niż Słoneczny by chciał – około półtora kamienia wielkości smoczej pięści. Aby dodać mu większą siłę uderzeniową, wyobraził sobie dodatkowo iż dysk kręci się wokół własnej osi, zmieniając się w rozmazany krąg dzięki prędkości. Gotowy atak miał zmaterializować się przed piersią Słonecznego, nieco na lewo od prawego barku. Zimno powinno być odczuwalne dla jego łusek. Teraz zostało wyznaczenie trasy i celu. Może… Lewy bok. Dysk poleci głośnym szumem, prosto, nabierając szybkości, w ostatniej chwili skręcając w lewo i rozrywając ciało wraz łuskami od lewego barku aż do uda. Powinien zostawić długą, średnio głęboką ranę z odmrożoną tkanką, o nieprzyjemnie poszarpanych krawędziach. Ząbkowane krawędzie powinny nie mieć żadnego problemu z przecięciem łusek ani warstwy skóry, może dochodząc nawet do mięśni. W końcu impet uderzenia miał być spory.
Dawno nie czarował. Nie był pewien, czy zmęczenie nie sprawiło że zapomniał o jakimś aspekcie… Cóż, zaraz zobaczymy. Zaczerpnął maddary ze źródła, ostrożnie kształtując ją i przelewając w utkany przez siebie czar.















