A: S: 2| W: 3| Z: 5| I: 3| P: 4| A: 3
U: B,L,Pł,O,M,W,MP,MA,MO: 1| A,Śl,Kż: 2| Skr: 3
Atuty: Ostry Wzrok; Pamięć Przodka; Tropiciel; Wybraniec Bogów; Magiczny Śpiew;
......Kiedy już odnajdzie się zwierzynę, trzeba umieć się do niej podkraść. Dlatego też młoda samica zdecydowała się przećwiczyć tą sztukę, by w przyszłości zyskać mistrzostwo. Podstawy znała, ale zawsze można potrenować dodatkowo samemu.
Nie była w stanie stworzyć żadnej magicznej iluzji, więc zdała się na swoją wyobraźnię. Jej oczami widziała jakieś dziesięć ogonów przed sobą jelenia. Młody, w pełni zdrowy osobnik, skubał trawę na polanie. Niebo było czarne, usiane gwiazdami, księżyc zaś oświetlał jej drogę – zaś nadzwyczajnie ostry wzrok przyzwyczajony do ciemności tworzył idealne połączenie. Za dnia nie umiałaby tak normalnie funkcjonować – o ile w ogóle by potrafiła.
Przyjęła postawę niemalże automatycznie, po prostu był to odruch. Łapy ugięły się, dwa palce skrzydeł zastępowały przednie kończyny. Nauczyła się przyciskać skrzydła nieco do boków, by jednocześnie nie ryzykując zahaczenia o cokolwiek jak i nie ograniczać własnych ruchów. Razem z pochylonym, rogatym łbem i uniesionym, przydługim ogonem grzbiet tworzył niemalże idealnie równą linię. Ostro zakończone łuski na szyi i grzbiecie uniosły się, odsłaniając wyblakło fioletową błonę grzebienia, usianą złoto-srebrnymi wzorami. Fiołkowe ślepia niebezpiecznie lśniły w mroku. Jeleń, który cały czas tkwił w jej wyobraźni wręcz zapraszał do siebie. Ale grunt to cierpliwość. Właśnie dlatego samica ruszyła ostrożnie i powoli, dosłownie w zwolnionym tempie, z pochylonym łbem. Nie spuszczała wzroku z przyszłej ofiary, zad kołysał się lekko na boki przy każdym ruchu, zupełnie jakby nie był to smok, lecz gibki i zwinny wąż. Tak właśnie nauczyła się poruszać – ostrożnie, zdecydowanie, niepokojąco. Jak na przyszłego zabójcę przystało. Czarne szpony zdawały się wręcz nie dotykać ziemi, robiły to tak delikatnie, jakby jedynie muskały podłoże, głaskały leciutko falujące źdźbła trawy. Pamiętała jednak o innych czynnikach. Uważała, by o nic nie zahaczyć, na nic nie nadepnąć, by nie zdradzić swojej obecności. Nie szła prosto na jelenia, starała się zajść go bardziej od tyłu, tak też nakazywał wiatr – musiała kierować się tak, by przynosił jej zapach zwierzęcia, a nie na odwrót. Oczywiście sama ofiara to jedynie wytwór jej nieograniczonej wyobraźni, ale nadal starała się dbać o wszelkie cechy realizmu. Wiedziała, że na prawdziwym polowaniu nie może liczyć na jakiekolwiek fory. Jedynie szczyptę szczęścia. Ale głównie na samą siebie i własne umiejętności. Nasłuchiwała. Słyszała jak w oddali łopoczą skrzydła jakiegoś szamoczącego się ptaka, szelest liści poruszanych na chłodnym wietrze. Czuła zapach żywicy, rosy, deszczu. A wokół unosiła się dziwnie przyjemna, chłodna i mroczna aura. Wiedziała, że to ta należąca do niej, idealnie zgrywająca się z otoczeniem.
A jeleń wciąż niczego się nie spodziewał, skubał zieloną, soczystą trawę, od czasu do czasu żłobiąc kopytem w ziemi. Owszem, nie tracił czujności – zdawał sobie zapewne sprawę, że noc to źródło zagrożeń i ojczyzna prawdziwych drapieżników. Jeden właśnie się do niego zbliżał, ale był zbyt dobrze ukryty, by zostać zauważonym. Keezheekoni korzystała z kryjówek, jakie oferowało jej otoczenie. Od czasu do czasu przystawała za drzewem, głazem, krzewem – by na spokojnie przyjrzeć się poczynaniom wyimaginowanego stworzenia, przewidzieć jego następne ruchy i na podstawie tej krótkiej i niezbyt skomplikowanej analizy ruszyć dalej, podchodząc coraz bliżej. Szła już praktycznie od tyłu ofiary, widząc głównie jej zad i niewielkie poroże, które z tej perspektywy zdawało się wyrastać zwierzęciu z boków, nie zaś ze schylonego łba. Księżyc jakby działał na jej korzyść, wskazując odpowiednią drogę, która miała doprowadzić ją do celu. Poruszała się cicho. Spokojnie, Każdy krok był idealnie wyważony i zaskakująco lekki, zupełnie jakby smoczyca była iluzją, co najwyżej niematerialną zjawą sunącą po ziemi, rozpływającą się w mroku. Białe wzory po obu stronach szyi delikatnie świeciły, ale na tle nocy i gwiazd nie były niczym zaskakującym. Gorzej, jakby lśniły mocniej – ale to była jedyne lekka bioluminescencja, nic więcej.
Wtem zatrzymała się – jeleń bowiem postanowił w ostatniej chwili zrobić jej na złość i zamiast grzecznie stać w miejscu, ruszył przed siebie, zatrzymując się dopiero po kilku dłuższych uderzeniach serca. Był nieco dalej – co gorsza, stał już bokiem, a nie tyłem, ale mogło być gorzej. Musiała jeszcze ostrożniej się poruszać, jeśli zamierzała uniknąć wykrycia. Powoli, z wyczuciem, by nie zepsuć wszystkiego. Była już prawie u celu, jeszcze tylko kawałek. Ogon nieznacznie kołysał się na boki w rytm bioder, fiołkowe ślepia zdawały się praktycznie nie mrugać, jakby bała się że jej wyobraźnia postanowi wtedy zaprzestać współpracy i obraz zniknie. W miejscu, które było puste, chciała cały czas widzieć zwierzę. I tak było. Podchodziła bliżej. Bliżej. Była spokojna, chociaż dopiero teraz zaczynała żałować, że jeleń nie jest prawdziwy – miała ochotę zatopić w nim kły i szpony. Gdy praktycznie trafiła w miejsce, gdzie ten według jej umysłu powinien stać, przyjęła już normalną pozycję.
Wystarczy. Czas na coś innego.
Uznała że krótkie powtórzenie sobie kamuflażu jej nie zaszkodzi. Nie miała tu na myśli teorii, bo bez sensu jest jej ciągłe wałkowanie. Trochę praktyki, ot, dla wprawy.
Rozejrzała się dookoła. Magią siebie nie wspomoże, ale ma typowe pole do popisu. Nieco nudne, ale jednak. Dużo drzew, krzewów, trawy i wszystkiego co zielone. Poza tym ułatwieniem była pora dnia – a raczej noc. Głównie dlatego, że jej ciemne łuski doskonale zleją się z otoczeniem, jeśli tylko odpowiednio się ustawi. Zabrała się więc do pracy. Podeszła do jednego z większych drzew i zaczęła ostrożnie kopać, chcąc dostać się do głębszych części podłoża, gdzie ziemia jest nieco bardziej błotnista. Robiła to tak, by nie zrobić z tego miejsca bałaganu, od razu byłoby widać, że ktoś przy tym majstrował. Gdy skończyła, zaczęła starannie nakładać na siebie błoto. Najpierw szyja, by zasłonić migoczące symbole, następnie reszta ciała, przez skrzydła, grzbiet, brzuch, tylne łapy i na samym ogonie kończąc. Każdą łuskę, zwłaszcza te śnieżnobiałe, które były dobrze widoczne. Gdy wyglądała już jak brązowa skorupa zaczęła nakładać na siebie kolejne elementy. Liście, które leżały na ziemi. Większość była zielonych z dodatkiem żółci, gdzieniegdzie brązu. Wciąż jednak były to liście typowo wiosenne, bądź też letnie. Do jesieni pozostało trochę czasu. Poprzyklejała je do siebie, następnie biorąc nieco trawy, posypując siebie nią niczym przyprawą. Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy umysł podsunął jej ową kąśliwą uwagę, ale nie zareagowała w żaden inny sposób. Nie chciała zbytnio hałasować, to również zdradziłoby jej obecną pozycję. Pamiętała o wszystkim, co w czasie pierwszej lekcji mówiła jej siostra. Można używać praktycznie wszystkiego. Liści, szyszek, błota, żywicy. Wszystkiego, co ją zamaskuje, a także co zakryje jej zapach, na który zwierzyna jest dobrze wyczulona. Smoki to gady, więc pachną charakterystycznie. Keezheekoni sięgnęła po nieco polnych kwiatów, które jednak dość intensywnie pachniały i potarła się nimi w kilku miejscach, podchodząc również blisko drzewa by skapnęło na nią nieco lepkiej, złocistej żywicy. Gdy była prawie gotowa, rozejrzała się. Zamaskowała ślady swej obecności, starając się w miarę poukładać to, co, powiedzmy, zepsuła – ziemię, trawę, liście, ogółem wszystko czego użyła, a następnie udała się w jakieś dogodne miejsce. Wybrała wgłębienie w ziemi, osłonięte małym pagórkiem, gdzie przysiadła w bezruchu, wyciszając także swój już i tak dość cichy oddech. Nigdy nie hałasowała. Nauczono ją życia w ciszy. Wręcz się z tym urodziła.
Czekała. Wyobrażała sobie, jak gdzieś przebiega zając, liczyła, że jej nie zauważy. Jak na złość niczego nie było w okolicy, więc nie mogła wypróbować kamuflażu w pełni.
Zaufała jednak swoim możliwościom. I zaczęła szukać miejsca, w którym mogłaby się wyczyścić.
Licznik słów: 1177