OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Gwałtowna reakcja na magię wywołała w Bealyn niemałe zdziwienie. Nie spotkała się dotąd ze smokami, które by nie wiedziały o jej istnieniu. Natychmiastowo odcięła źródło od wyobrażenia, a kardynał zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Speszona adeptka wylądowała z powrotem na kamiennej półce, choć skrzydeł nie składała.– Wybacz – przeprosiła nieśmiało – ptaki są z budowy podobne do wywern. Nie chciałam cię wystraszyć – i znowu zapomniała, że Othela prawdopodobnie nic z tego nie zrozumie.
Najwidoczniej nie zraziło to zapału smoczycy. Właściwie to nic dziwnego – który smok posiadający skrzydła odmówiłby sobie tej możliwości, gdy pojawiła się w zasięgu łap? Sama pamiętała swoją ekscytację z dzieciństwa.
Wyrwała się z zamyślenia i wzbiła z powrotem w powietrze. Zrobiła miejsce Otheli, chwaląc ją lekkim uśmiechem. Teoria nie miała z nią sensu – już wiedziała, że musi skupić się na metodzie "małpa widzi, małpa robi". Zaczęła więc lecieć przed siebie. Wymachy skrzydeł były zasadniczo podobne, tylko powietrze wypychała za siebie, zamiast centralnie pod. Utrzymywała wolne tempo, machając skrzydłami tylko co kilka oddechów w celu utrzymania wysokości.
Potem musiała pokazać wywernie skręcanie. Upewniła się, że na siebie nie wpadną, a potem obniżyła lewe skrzydło, przechylając ciało w tę samą stronę. Prawe znajdowało się wyżej, dzięki czemu Bealyn wykorzystała swój pęd do zmiany kierunku. Nic trudnego!