A: S: 1| W: 2| Z: 1| I: 1| P: 3| A: 1
U: M,MA,MO: 1| B,A,O,Śl,Skr,W,MP: 2| L,Pł.S: 3
Atuty: Szczęściarz, Kruszyna
Nudnawe skręcanie? Nudnawe? To było... to. To herezja! Kaszmir już zanim wysłuchał do końca instrukcję Hipno, wiedział doskonale co się szykuje i jak to zrobić. Skąd niby wiedział? Może to instynktowne odruchy. Może to spostrzegawczość i błyskawiczne przyswajanie obserwowanych wzorców. A może to...
Godziny spędzone z Oczkiem i innymi pisklętami. Zabawy na trawie, śniegu. Nawet na skalnym podłożu jaskini. Ich najmłodsze lata minęły jak seria gonitw, przepychanek i dzikich akrobacji, na jakie tylko pozwalały im drobne, pisklęce ciałka. Bieganie, bieganie i jeszcze raz bieganie. Wieczne szaleństwo, które zwykle kończyło się bolesnym lądowaniem na ziemi, którym w wirze zabawy nikt i tak się nie przejmował. Kaszmir wycierał sobą glebę najrzadziej. A jeśli już, to z własnej woli, turlając się z boku na bok, by uniknąć szarżujących na niego kłębków łusek i radości. Przy tym wszystkim, Kaszmir zawsze przepadał za tym jednym momentem, nieodłącznym dla każdego sposobu poruszania, dla każdej zmiany pozycji. Czuł narastającą ekscytację zawsze, gdy środek ciężkości jego ciała przechylał się na jedną ze stron, ciągnął cały korpus w danym kierunku, przez chwile pozostawiając go w stanie bezwładności. Nie ważne czy był to tylko skręt pod czas szybkiego biegu, gdzie mógł przechylić się na jedną ze stron tak bardzo, że niemal dotykał ziemi, a pęd zapewniał mu utrzymanie pozycji stojącej, gdy nawracał gwałtownie o 180 stopni. Albo szczytowy moment skoku, w którym całe ciało nagle zamiast wznosić się, poczynało opadać. Albo jeszcze coś innego. Zawsze gdy jego równowaga się chwiała, on wiedział jak wyjść z tej sytuacji w dobrym stylu, wykonać manewr na granicy ryzyka i powrócić do pozycji pionowej, do wszystkich czterech łap mocno wbitych w glebę.
Co prawda, teraz sytuacja nie była z jednej strony ani trochę podobna: do gleby daleko, łapy uniesione w górze. Ale z drugiej strony, zasada była ta sama. Całe ciało musiało zamienić się w perfekcyjny mechanizm, zlepek odruchów i szybkiej reakcji każdego, najdrobniejszego mięśnia w ciele. By cały organizm wykonał jeden ruch. W idealny sposób, w idealnym momencie. Tylko wtedy udaje się utracić balans na kilka chwil, zwrócić się w dowolnie obranym kierunku, a następnie wrócić do równego lotu, jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nic się nie stało, a przed chwilą nie zaszedł miniaturowy cud z zakresu mikrobiologii, fizyki i chemii, pozwalający bez planowania i zbędnego myślenia, zarządzać z chirurgiczną precyzją tak nieskończenie skomplikowanym urządzeniem, jakim jest smocze ciało. I to zaledwie przy pomocy kilku banalnie prostych odruchów bezwarunkowych.
A teraz dość zbędnych dywagacji. Czas przejść do zabawy. Adept już wiedział co ma robić. Nie! Czuł co ma robić. Całe ciało drgało z napięcia, jakie powstało tuż przed rozpoczęciem manewru. Chłodzące go nieustannie zimne powietrze nie zmieniało faktu, że od wewnątrz zalewały go fale przyjemnego ciepła, promieniujące od klatki piersiowej. Fale czystej przyjemności. Do czego nie chciał przyznać się sam przed sobą, bo przecież nie lubił latania. No, a przynajmniej tak uważał do tej pory. Czyżby to miało się zmienić?
Na próbę, machnął odrobinę mocniej prawym skrzydłem. Kilka razy. Przechylił całe ciało z umiarem na lewą flankę i... Prawie zachłysnął się nabranym powietrzem, gdy poczuł jak cały opada. Opada w dół. Przechyla się na jedną ze stron tracąc odrobinę cennej wysokości dzielącej go od ziemi, lecz jednocześnie wyraźnie obraca się w jednym kierunku. Niesamowite! Ciekawe czy jakby tak bardziej przechylić... z trudem opanował chęć, by pozwolić sobie opaść. Przenieść cały ciężar na jedna ze stron i zaprzestać pracy jednego ze skrzydeł, by obrócić się całkowicie wokół własnej osi. Nie wiedział, czy byłby w stanie tego dokonać, ale sam pomysł przyprawiał go o dreszcz podniecenia.
Tymczasem polecenie Hipnotyzującej zawisło w powietrzu, a adept nie spieszył się di jego wykonania. Eksperymentował po swojemu, a Oczko już uporał się dawno z prostym zadaniem. Widząc to Kaszmir nie miał zamiaru pozostawać mu dłużny. Bez większego problemu przeszedł z lotu w tempie jednostajnie przyspieszonym, do lotu samą siłą inercji. Skrzydła wykonywały pracę jedynie, by utrzymać go w powietrzu. Świetnie. Teraz zwrot. Skierował głowę tym razem w prawą stronę, próbując "pociągnąć" za sobą resztę. Zaczynając od korpusu, łap, na ogonie kończąc. Zwinął się w półksiężyc, zupełnie jak przy nauce pływania. Przez chwilę działał jak rozciągnięta harmonia, w która nabiera powietrza przed wydaniem dźwięku. Szybko jednak rzeczony manewr skrętu dokonał się "sam". Wystarczył delikatny impuls, a tor lotu zmieniał się gwałtownie. Strasznie podatnym jest się w powietrzu na te delikatne zmiany i Kaszmirowego nie przestawało to zadziwiać. Ale i cieszyć. W swoim mniemaniu był akrobatą. Co prawda naziemnym. Ale to tylko do tej pory. Teraz otworzyło się przed nim całe niebo. I perspektywa nowych sztuczek oraz efektownych popisów. Co jeszcze można było dokonać tuż pod sklepieniem świata? Już wkrótce się przekona.
Licznik słów: 762