A: S: 1| W: 2| Z: 1| I: 1| P: 3| A: 1
U: M,MA,MO: 1| B,A,O,Śl,Skr,W,MP: 2| L,Pł.S: 3
Atuty: Szczęściarz, Kruszyna
Kaszmirowy czuł się dziwnie od momentu dotarcia do swojego "źródła". W spokoju który go przepełnił było coś niepokojącego. Jak cisza przed burzą. Jak zwiastun wojny. Albo jak przydymione światło słońca na chwilę przed jego zaćmieniem. Wszystko wskazywało mu na to, że coś pójdzie nie tak jak trzeba. Jego myśli płynęły szybko, szybciej niż wskazywało na to zagłębione w ekstremalnej koncentracji ciało, przyćmione, znieruchomiałe posągowo. Ale w ich bieg mieszał się dziwacznie, czasem kilka myśli zachodziło jedna na drugą, czasem jakiś wątek ciągnął się, ciągnął i nagle urywał w miejscu, jak gdyby wymazany niewidzialną ręką. Trochę jakby czyjaś obca łapa mieszała mu w głowie. Wszystko to zdecydowanie stało na drodze, miedzy nim, a zadaniem stworzenia jakiegoś banalnego przedmiotu. Oczko już uporał się ze swoim zadaniem i lśniąca, metalowa kula spoczywała przed nim na ziemi. Kaszmir spojrzał na nią trochę tępo, delikatnie nieobecnym wzrokiem. Próbował odnaleźć w głębi swoich myśli ten spokój i harmonię, która gościła w nich jeszcze przed chwilą, dosłownie przed kilkoma sekundami. Ale nic nie pozostało z dawnego porządku, nagle zastąpionego przez dziwaczne poplątanie, zmylenie toków myślowych, ingerencje jakichś zewnętrznych, nieznanych czynników w jego całkowicie prywatną głowę! Tylko on miał prawo w niej mieszać. Nie potrzebował na to żadnych papierów, albowiem łeb spoczywał nie spoczywał na karku nikogo innego jak samego Kaszmira. Tymczasem domniemany "intruz" zadawał się całkowicie olewać wszelkie naturalne prawa własności. Siał anarchię. Ale nie mógł robić tego gdzie indziej? Czemu akurat na treningu magi... Ah. Trudno się skupić kiedy mózg odmawia normalnej współpracy. Tylko dlaczego tak się dzieje? Może pierwszym razem używanie maddary daje właśnie takie efekty? Oszołomienie, dezorientacja, trudność formułowania myśli, a wręcz zmiana ich biegu? Raczej nie. Dowodem była zmaterializowana z niczego kula należąca do jego uśmiechniętego brata. Więc czemu? Co się z nim było nie tak?
Od prób utrzymania koncentracji aż zaczęło mu się kręcić w głowie. A może zawroty były efektem zupełnie z tym niezwiązanym? Wyglądał jak ktoś, kto oberwał w łeb czymś ciężkim. Nawet ten rozbiegany wzrok się zgadzał, szukający w przestrzeni jakiegoś punktu zaczepienia.
Nagle, przed jego oczami pojawił się obraz. Miał bardzo nieprzyjemne i słuszne wrażenie, nie on miał pewność, iż owy obraz nie należy do niego. Nie jest rzeczą, która świadomie powstała w jego myślach. Był tam wciśnięty. Na siłę. Albo wślizgnął się podstępem jakąś boczną furtką. A najgorsze było w nim to, że nie mógł się skupić na niczym innym. Na niczym innym, oprócz obrazu... pięknego, dużego motyla. Ale jakiż był to obraz. Soczysty, żywy, wypełniony kolorami, wrażeniem, dźwiękiem, dotykiem a nawet smakiem. Tego nawet nie dało się nazwać obrazem. Adept po prostu doznał wizji. Wizji która przyszła do niego jakby z zewnątrz, z innego świata. Każdy najdrobniejszy szczegół rysował się przed jego oczami z bolesną dokładnością, wpijając się w nerwy wzrokowe jak paskudny pasożyt. Miażdżąc w ten sposób jakiekolwiek inne próby samodzielnego myślenia. Obezwładniając i wreszcie nakazując – by tworzyć. Już wiedział, że nie ma odwrotu. Musi przelać manę w absolutnie nieswoje, narzucone przez nieznane wyobrażenie, zalewające go jak fala rozkosznego przymusu.
Widział każdy szczegół. Motyl to przede wszystkim jego skrzydła. Tak więc ten konkretny motyl nie różnił się od pozostałych. Posiadał ogromne, przepięknie ubarwione skrzydła, w kolorze balansującym na granicy różu i czerwieni, może nawet z delikatnym dodatkiem fioletu. Plamek, przebarwień oraz innych zakłóceń na niemal perfekcyjnej płaszczyźnie skrzydełek prawie nie było. Na obrzeżach sprawiały wrażenie ciemniejszych niż w wewnętrznej części, co tworzyło wrażenie mocno zarysowanego konturu, gdy tak na prawdę był to jedynie cieniutki, kruchy, banalny do zniszczenia przez mocniejszy podmuch wiatru materiał. A raczej tkanka, umożliwiająca lot na śliskich warunkach łatwego ich zniszczenia. Dalej, gdzieś pomiędzy ogromnymi narządami lotnymi, umieszczony był korpusik, niepozorny, mały, na tle reszty ciała niemal niewidoczny. Jednak był tam, a Kaszmirowy widział go dokładnie jak na dłoni. A nawet lepiej, jak gdyby sam zmniejszył swoje ciało do owadzich rozmiarów i patrzył na motyla z odległości paru minimetrów. Każdy mikroskopijny włosek zdobiący powierzchnię czarnego jak węgielek tułowiu owada, zdawał się być wielki i wyraźnie widoczny. Każde wgłębienie wzdłuż jego korpusu ziało jak przepaść głęboka na wiele metrów. Główka była prawdopodobnie najciekawsza. Wielkie, segmentowe oczy sprawiały magiczne wrażenie. Lśniły odbitym światłem jak najcenniejsze rubiny, miały też podobny tym kamieniom kolor. Wielkie jak dwie kopuły magicznej bariery, a w każdym, drobnym "oczku" na ich powierzchni, odbijał się cały świat dookoła. Odbity tak po tysiąckroć w każdym oku, tworzył piękna mozaikę. Kolorową i tajemniczą. Zniekształcającą rzeczywistość. Wrażenie po prostu magiczne. Poniżej oczodołów przebywała w spokoju "trąbka" owada, służąca do pobierania smacznych i zdrowych posiłków prosto z kwiatowej stołówki. Zawinięta w "rulon", jak nić na szpulkę, czekała na okazję by zasmakować nektaru. Póki co, marnując się w bezczynności. Ostatnim elementem zauważonym z chorą dokładnością przez adepta, były czułki, długie piękne i wysmukłe. Do czego służyły? To nie istotne! Nadawały całości sylwetki owada niepowtarzalny charakter, przedłużając ją i wysmuklając. Były jak odznaczenie honorowe, jak trofeum, albo oznaka dojrzałości, która miała przyciągać samice w okresie godów. Tak oto Kaszmirowy ujrzał wizję motyla z precyzją niedostępną dla niego nigdy w realnym świecie. Tutaj jednak był w świecie wyobraźni, gdzie wszystko jest możliwe. Nawet to, że słyszał dźwięk i zapach dochodzący od wyimaginowanego motyla. Pachniał słońcem, łąką, kwiatami i nagrzaną ziemią, oraz trawą leniwie uginającą się pod łagodnymi podmuchami wiatru. A dźwięk który go otaczał to cichy, tajemniczy szelest trzepoczących skrzydełek. Urywany i impulsywny. Niepokojący i jednocześnie harmonijny. Waga owada nie uchodziła wątpliwością. Był lekki niczym piórko, niemal nic nie ważył. Także musiał być delikatny. Niczym tafla lodu na malutkiej, krystalicznie czystej kałuży.
Wizja nie przestawała narzucać się jego oszołomionej świadomości, a w tym czasie maddara niemal sama rwała się do dzieła. Kaszmir musiał powiedzieć w myślach tylko "no dobra, idź", a ona jak rwąca rzeka wypadająca z koryta pognała wypełnić sobą chirurgicznie szczegółowy obraz owada. Adept dbał o to, by wypełniła każdy, najmniejszy jego skrawek, co do włoska. A potem by całość zmaterializowała się kilka łusek przed jego pyskiem. Popchnął magię w tym, kierunku i... prawdopodobnie wykwitł w tym miejscu z niczego motyl. Zawieszony w powietrzu z rozłożonymi skrzydłami, jakby został rozciągnięty szpilkami na tablicy kolekcjonera. Kaszmir rzucił na niego zdziwione spojrzenie rozdziawiając nieco pyszczek i szeroko otwierając oczy. Wziął wdech i ledwo wydusił z siebie:
– T-to ja zrobiłem? – wbijał oszołomione spojrzenie swój twór.
Niby przyłożył do tego swoją łapę. Ale zrobił to niemal odruchowo, podświadomie. Obraz i cały proces pojawiły się w jego głowie znikąd. I co gorsza – nie mógł ich powstrzymać przed samospełnieniem. Co to miało być? Czy ktoś przejął kontrolę nad jego umysłem? A może był po prostu niepoczytalny... Całkiem prawdopodobne, sądząc po jego wcześniejszej akcji z soplem w roli głównej.
Licznik słów: 1090