A: S: 1| W: 2| Z: 1| I: 1| P: 3| A: 1
U: M,MA,MO: 1| B,A,O,Śl,Skr,W,MP: 2| L,Pł.S: 3
Atuty: Szczęściarz, Kruszyna
Z lotu ptaka, wszystko musi wyglądać tak pięknie...
Myśli Kaszmira nie mogły skupić się na niczym innym, gdy obserwował jak duży smok podchodził do lądowania. Wyglądał tak majestatycznie i niezwykle. Chwila, w której na niebie pojawił się ciemny kształt jego sylwetki, wydawała się młodemu z Życia niemal magiczna.
Otaczało go całkowite pustkowie, wibrujące od nieprzeniknionej ciszy i bezruchu, przykrywające wszystkie dźwięki, kolory i zapachy grubą, białą pierzyną śniegu. Podobna pierzyna nakrywała wszystko z góry, jednak ta druga nie była tak nieskazitelna – bure, nieciekawe, brudne niebo, napuszone ciężkimi, zimowymi chmurami. Spod niebiańskiego przykrycia, co jakiś czas słychać było ciche, niepewne i rozedrgane w zmrożonym powietrzu krzyki ptaków, wędrujących kilometrami w poszukiwaniu chociaż odrobiny jedzenia. Przy wtórze skrzekliwych nawoływań kilka z nich schodziło poniżej chmur, by po chwili znów wzlecieć wyżej, nie zwracając uwagi na zagubionego w śniegu pisklaka. Ogólnie mówiąc – martwota i beznadzieja ogarniała wszystko w zasięgu wzroku. Nawet ten przyprószony śniegiem kamulec, rysujący się niewyraźnie gdzieś tam po drugiej stronie łąki, był przechylony w tak żałosny i błagający o litość sposób, że mógł wprawiać w depresję zawodowego komika.
Przynajmniej jest przekrzywiony, nie tak nieskazitelnie idealny i nijaki jak cała ta durna biel dookoła. Nawet moje ślady wyglądają tak samo. Ohh... Dam sobie cztery łapy uciąć, że kręcę się w kółko. Te ślady przecinają się w tym miejscu z tamtymi. Widziałem dokładnie taki układ pięć minut temu. Głupi śnieg. Głupie ślady. Głupi świat!
Mały smok podskoczył, uderzając łapami w śnieg i wzbijając białą chmurę. Cały dygotał z frustracji (i zimna), stojąc pośrodku dziesiątek własnych odcisków łap, prowadzących chyba we wszystkich znanych i nieznanych kierunkach świata. Fantazyjne wzory ze smoczych łap, przeplatające się i wijące jak dzikie węgorze wrzucone do śniegu, mogłyby zająć honorowe miejsce na wystawie sztuki nowoczesnej.
No dobra. Możliwe, ale tylko możliwe, że odrobinę się zgubiłem.
Kaszmir westchnął, rozglądając się bezradnie dookoła, widząc przytłaczające i obrzydliwe... nic. Wolałby chyba być w samym środku obozu równinnych, bo przynajmniej tam byłby pewien, że oprócz niego na tym świecie został jeszcze ktoś żywy. Nie, więcej! Cokolwiek, co się porusza, zmienia, nie stoi zamarznięte jak ta badziewna, bezkształtna kupka skał na wprost niego.
– Głupi kamulec! – wydarł się na całe gardło w stronę rzeczonej skały. Echo poniosło jego słowa dużo dalej, niż się spodziewał. Jednak jak można łatwo się domyślić, pomimo jasnego i prostego przekazu, nie otrzymał zbyt konstruktywnej odpowiedzi od swojego rozmówcy.
Pisklak już nabrał kolejny haust powietrza, by wykrzyczeć tępej kupie gruzu co myśli o niej i całym cholernym świecie, ale właśnie w tym momencie przerwał mu cichy, lecz wyraźny odgłos łopotu wielkich skrzydeł. Kaszmir powoli wypuścił powietrze, cały dysząc od nagromadzonych emocji. Obrócił głowę w stronę, z której doszedł go charakterystyczny dźwięk, by zobaczyć szybujące cielsko Lunarnego. W tym momencie, wyglądał dla niego jak ósmy cud świata (jeśli w ogóle jest ich osiem w smoczym świecie), jak archanioł w glorii zstępujący z nieba (jeśli w smoczym świecie istnieją anioły) albo jak Tupolew podchodzący do lądowania (na szczęście, nie było tutaj żadnych drzew).
Ktoś żywy! Więc jednak inne smoki istnieją! Dzięki bogom...
Skrzydlata postać przeleciała centralnie nad jego głową, zniżając się powoli w stronę gleby. Wątpił, żeby obcy smok go zauważył. Z jego perspektywy musiał wyglądać co najwyżej jak królik, przedzierający się przez śnieżne pustkowie z determinacją Tytanica, ryjącego górę lodową.
– Hej! Zaczekaj! – Krzyknął mimowolnie, gdy Lunarny zaczął się nagle oddalać, wciąż nie dotykając łapami ziemi. – Nie zostawiaj mnie tu samego z tą skałą!
By nie odstawać od wcześniej opisanego wyglądu królika, Kaszmir czym prędzej zaczął sadzić długie, desperackie susy w stronę lądującego samca z obcego stada, będącego jedyną żywą istotą w zasięgu kilku mil (statystyka rozsądek – wzrasta). Tamten natomiast spokojnie wybrał miejsce lądowania i opadł z gracją na ziemię, jak gdyby nic nie ważył, wyzwalając minimalną, śnieżną falę uderzeniową. Ale co to, czemu on się układa do snu? O nie! Nie pozwolę mu na to. Za dużo przeszedłem, żeby znów zostać samemu.
– Hej ty! Poczekaj na mnie! Nie zostawiaj mnie samego z tym kamieniem! – rozpaczliwy głos mógł już dobiec uszu samca z niewielkiej odległości.
No to zaczęło się.
Licznik słów: 677