A: S: 1| W: 1| Z: 1| M: 3| P: 2| A: 3
U: W,B,Pł,L,Lecz,MP,Śl,Skr,Kż,Prs: 1
Atuty: Wiecznie Młody; Ostry Wzrok;
Gdy samica położyła łapę na jego barku, coś w nim zadrżało. Nie odsunął się, ale też nie spojrzał na nią. Wpatrywał się gdzieś w punkt na ziemi, jakby próbował wygrzebać z tej gleby resztki spokoju. W jego ciele napięcie zmalało tylko odrobinę, po chwili, jakby przez ułamek sekundy pozwolił sobie na oddech. Potem jednak znowu zamknął się w sobie na dłuższy moment. Nie chciał pleść kwiatów. Nie teraz. Nie był na to gotów, jednak nie potrafił tego przyznać. Samica może nie będzie naciskać.
— Dobry smok, powiadasz... — powtórzył cicho z nutką goryczy, niemal jakby mówił do siebie. Na pysku pojawił się cień uśmiechu, ale bez ciepła. — Tak, chyba tak. Z pewnością znasz go lepiej niż ja. — Uśmiechnął się, ale to był smutny, niemal przepraszający uśmiech. Milczał przez chwilę. Napięcie w barkach nieco zelżało, ale było w nim coś... jakby coś trzymało go w środku w zamknięciu.
— Wiesz... nie wiem, czy mam jeszcze siłę zastanawiać się, który Rash jest prawdziwy. Ten, którego znasz ty, czy ten, którego znałem ja. A może obaj jesteśmy tylko widzami innego przedstawienia. Choć teraz to i tak bez znaczenia, kiedy uznaliśmy, że najlepiej będzie nie wchodzić sobie więcej w drogę. — Spojrzał na nią, krótko. Przenikliwie. Ale zaraz potem spojrzenie zgasło, jakby się czegoś przestraszył.
Wzruszył lekko barkami, jakby chciał odgonić ciężar słów.
— Ale mniejsza z tym. Nie powinienem tak mówić, w końcu to twoja rodzina. — Wziął wdech, potem spojrzał jeszcze raz na kawałek drewna, delikatnie dotknął jego powierzchni. — Drewno jest... bardzo wdzięcznym płótnem, lecz wymaga nieco praktyki i bliższego poznania, ale zdecydowanie warto. — Podał jej kawałek drewna wielkości nieco większej niż łapa. Suchy, lekko pachnący żywicą.
— To cis. Dobrze się prowadzi, jest miękkie, ale trwałe. Lubi płynne linie, drobne detale. Ale jak się zagapisz, potrafi się łamać w poprzek słojów. Trzeba go słuchać. — Przez chwilę mówił z pasją, której wcześniej nie słychać było w jego głosie. Gdy mówił o sztuce, oczy mu błyszczały, jakby świat był przez moment trochę mniej bolesny.
— Rzeźbię, bo wtedy mam wrażenie, że świat milknie i słucha. Ale czasem też maluję, choć to wymaga większych przygotowań. Drewienka łatwo mi jest mieć przy sobie. — Zawahał się, a potem dodał jeszcze cichszym tonem:
— Śpiewałem kiedyś. — Urwał. Były to miłe wspomnienia, które ktoś brutalnie z niego wyrwał i skaził. Jego lico za wiele zdradzało. Nie był teraz wystarczająco silny. Miał tę siłę w sobie, lecz potrzebował chwili, aby ją odnaleźć. — Śpiewania nauczył mnie wasz przywódca. Do dziś bardzo ciepło go wspominał. Opowiedział mi również o tworzeniu ze szkła. Spotkanie z nim było dla mnie bardzo rozwijające. — Uśmiechnął się ciepło na to wspomnienie.
— Ktoś bardzo dla mnie ważny nauczył mnie wielu rzeczy. Szycia, plecenia wianków… nauczył mnie wielu wspaniałych rzeczy. Jestem ogromnym szczęściarzem, że miałem możliwość mieć przy sobie kogoś tak wyjątkowego. — Przyznał szczerze i dumnie. Tak… będzie z siebie dumny do samego końca i nigdy nie zaprzestanie pielęgnowania umiejętności, które Tui mu przekazał. Zamilkł na chwilę, jakby wspomnienia przybrały zbyt wyraźne kształty. Potem jednak odchrząknął cicho i znów spojrzał na nią.
— Tworzenie pomaga, wiesz? Kiedy świat boli. Albo kiedy nie da się powiedzieć tego, co się czuje. Tak myślę.
Dolina Paproci
Licznik słów: 535