OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Powiodła za nim spojrzeniem, zabierając przy tym ogon bliżej siebie. Do tej pory widziała nieco inne formy nauk, jednak taka bez możliwości przypadkowego rozlewu krwi odpowiadała jej nawet bardziej.~ By zwiększyć ewentualny dystans między kolejnymi wymianami ciosów, ale nie sądzę, by zbyt wielu magów było szczególnie ruchliwych podczas walki. ~ Przyznała, zaś w jej tonie bardziej dało się wyczuć lekkie zamyślenie, niżeli jakąkolwiek uszczypliwość, czy chłód.
Szkarłatna końcówka ogona poruszyła się nieznacznie na boki, gdy tchnęła maddare w pierwszy twór. Banalnie prosty, ale czy prostota nie bywała czasem najlepsza? W rubin miał uderzyć czarny kryształ, o twardości i wytrzymałości porównywalnie dużej co najczystszy diament. Ociosany na kształt stożka, o długości trzech szponów oraz szerokości podstawy nie większej niż jeden szpon. Wzmocniła dodatkowo ostre zakończenie, chcąc zminimalizować ryzyko ukruszenia. To obrona miała ustąpić jako pierwsza. Jego powierzchnia była gładka, pozbawiona najmniejszej skazy. Nie nadała mu ani smaku, ani zapachu, czy chociażby konkretnej temperatury.
Zaraz po tym zaistniał kolejny twór, a mowa tu o wężu pokrytym krwisto czerwoną łuska, z intensywnie żółtymi ślepiami. Gad nie miał nadanej cielesności, był zwykłym dodatkiem nad którym nie poświęcała zbyt wiele uwagi. Ważniejsze było to, co wystrzelił z kłów jadowych. Przezroczysta, lepka substancja miała wylądować na tarczy. Przykleić i błyskawicznie zacząć wyżerać jej strukturę z cichym syknięciem. W normalnym pojedynku, wąż plułby nią do czasu przebicia obrony i trafienia przeciwnika.
Przy kolejnym nieznacznie uniosła lewy nadgarstek skrzydła, co było już niemal odruchem. Pod palcami zaistnieć miało pióro rozmiarami nieznacznie większe, od tego ze smoczych lotek najdłuższej partii skrzydła. Jego rdzeń był twardy, mało elastyczny. To on zapewniał w głównej mierze stabilność tworu. Czarne, lekko połyskliwe lotki, o ostrych zakończeniach wyglądały zwodniczo delikatnie, w rzeczywistości posiadały właściwości podobne do rdzenia. Pióra musnęło jej poduszkę palca, chłodne w dotyku, gładkie. Wraz z drobnym ruchem skrzydła posłane zostało w środek osłony, mając wbić się w nią.
Następne było pnącze, wyrastające z ziemi kilka pazurów przed tarczą. Grube mniej więcej jak nadgarstek jej nauczyciela, pozbawione dodatkowych odnóg oraz liści. W dużej część zdrewniałe, o brązowej, chropowatej powierzchni. Jedynie jej końcówka zdawała się wykonana z zupełnie innego materiału, a był nim niemal transparentny kryształ. Wytrzymały, ostro obrobiony, a przede wszystkim wytrzymały, miał gwałtownie uderzyć w środek tworu Straznika.
Każdy swój twór uważnie śledziła spojrzeniem, czasem poruszała lewym skrzydłem. nie zdradzało to jednak ewentualnych ruchów tworu.



















