A: S: 1| W: 5| Z: 1| M: 5| P: 1| A: 1
U: B,Pł,A,O,W,MP,Kż,Skr,Śl,Prs: 1| MO: 2| MA: 3
Atuty: Zahartowany; Pechowiec; Nieparzystołuski [M]; Zaklinacz; Uzdolniony; Poświęcenie
Kalectwa: Brak skrzydeł, niewydolność serca i płuc [+2 ST do magii i wytrzymałości]
Tyle dobrego, że nie została wyśmiana, choć sama była zawstydzona sytuacją. Potrząsnęła lekko łebkiem, nie skupiając się już na nieprzyjemnych uczuciach. Choć nie czuła pełni smaku przez poparzony język, ta część, którą odczuwała, niezwykle jej smakowała. To był zupełnie inny smak niż…właściwie cokolwiek, co do tej pory miała okazję spróbować. Czyli mięso, głównie.
Nie wiedziała zbytnio, jak zareagować na chwilowe zamarcie smoczycy. Wiadomość o drugiej osobowości tak ją zszokowała, czy może to były jakieś jej własne przeżycia? Przyglądała jej się przez chwilę, aż ta się otrząsnęła. Wysłuchała jej odpowiedzi, ale nie wydawało jej się, by mogłaby jakoś być związana z tym Kwiatem Uessasa.
– Ah, rozumiem. Znaczy, daleko mi do najgrzeczniejszego smoka, ale chyba w głowie ze mną wszystko jest git. – wzruszyła ramionami. Nie, żeby miała jakąś normę, do której mogłaby porównać swój stan i określić, czy faktycznie było u niej wszystko na miejscu, ale raczej nie miała przesadnie porąbanych sytuacji w życiu. Nie na smoczych terenach przynajmniej. – I, uh, chyba już wolałabym udawać, niż faktycznie mieć kogoś obcego w głowie. To niezbyt przyjemne uczucie, kiedy budzę się, ale nie mam żadnej władzy nad swoim ciałem, czy znajduję się w sytuacji, w której nie mam pojęcia, jak się znalazłam. Dla przykładu, jedna smoczyca ze Słońca mnie nienawidzi. Twierdzi, że niesamowicie ją skrzywdziłam, ale Xeri to piz- znaczy, Xeri nie skrzywdziłby muchy. – przerwała na chwilę, odrywając spojrzenie od liści w herbacie i unosząc je na smoczycę. – Xeri to ta druga osoba w mojej głowie, jest wręcz za bardzo nieszkodliwy. – wyjaśniła, nim wróciła do swojej historii. – No, a ja pamiętam tylko, jak powiedziałam tej smoczycy, by się zamknęła, gdy ta darła japę na cały las. I to niby śmiertelnie ją uraziło, na tyle, że groziła mi śmiercią. Nie znam nawet kontekstu do sytuacji, ale nigdy jej nie tknęłam łapą! Ugh. – po części wyżaliła się, nieświadoma tego, jak bardzo potrzebowała wyrzucić to z siebie, a po części chciała po prostu dać jakiś przykład jej przeżyć. W sumie nigdy zbytnio nie dzieliła się z nikim swoimi przeżyciami, takie ploteczki były całkiem… ciekawe. – W każdym razie, gdybym miała mieć ojca, to byłby to Rytm Wydm. – stwierdziła pewnie, wracając do oryginalnego tematu. Nie bardzo była świadoma tego, że nie odróżnia pojęć biologicznego a przybranego rodzica.
O tak, kolejny temat zdecydowanie był przyjemniejszy. Zastrzygła z ciekawością uszami na słowa smoczycy, słuchając jej z uwagą. Nie miała jak ocenić zaskakującej powagi Veir, bo właściwie dopiero poznawała temat herbaty, więc kamienie szlachetne jako składniki w żaden sposób nie wydawały jej się dziwaczne. Zabłysnęły jej oczy na wspomnienie soli górskiej.
– Sól górska, tak, ma śmieszny smak! – zastanowiła się chwilę. Nie umiała jeszcze zupełnie wyobrażać sobie smaków, zwłaszcza z jej ograniczoną ich paletą, więc po chwili wzruszyła ramionami, stwierdzając, że nie może być tak źle. – Ważne, że herbata byłaby z kamieniami. Kocham kamienie. – drugą część wypowiedzi praktycznie wymamrotała. Uszy opuściły jej się trochę, choć mimika pozostawała niezmieniona, na słowa o większej szkodliwości, niż ciekawym smakowym zastosowaniu. Przykuła jednak uwagę Daenjər, gdy ta wyczuła wibracje maddary. Spojrzała do swojej miseczki, obserwując przez chwilę zmieniające się kolory. Gdy odcień się ustabilizował, gapiła się na ciecz jeszcze chwilę, ale zachęcona słowami Veir uniosła miseczkę bliżej nosa i wąchnęła. Zapach się nie zmienił, więc maddara fioletowołuskiej zapewne wpłynęła jedynie na smak. Z lekkim zawahaniem wzięła łyka. Trzymała substancję przez chwilę w ustach z kamienną twarzą, po czym otworzyła je znowu, ale tym razem by splunąć na trawę pod swoimi łapami. Potarła językiem o swoje kły, usiłując “zeskrobać” posmak, lecz gdy to nie pomogło, odchrząknęła i z zawodem spojrzała znów do miseczki.
– Hm. Może jednak pozostanę przy zewnętrznym badaniu kamieni. – wymamrotała pod nosem. – Eh, trudno. Najwyraźniej nie bez powodu nie wsadza się do herbaty minerałów. – rzuciła tym razem głośniej. – Ale to zawsze jakieś doświadczenie! – spojrzała na smoczycę. – Dzięki, Veir. – uśmiechnęła się lekko. Może kamieniowa herbata nie wypaliła, ale przynajmniej czuła się nieco bardziej otwarcie w towarzystwie fioletowołuskiej.
Przypomniał jej się wtedy pewien szczegół. Gdy wypowiedziała imię smoczycy na głos, skojarzyło jej się to ze słowami jej… przyjaciela. Przez chwilę próbowała przypomnieć sobie kontekst tych słów.
– W sumie, czy ty nie jesteś przypadkiem ciotką Yngwe? – rzuciła z zaciekawieniem. Zdała sobie wtem z czegoś sprawę. – Oh, on też ma dwie pary oczu! Jest spokrewniony z Kwiatem Uessassa..? – kurde, jakby się okazało, że jakoś jest powiązana z Yngwe… właściwie nie wiedziała, czy czułaby się z tym dobrze, czy źle. Nigdy nie czuła się do nikogo przywiązana, nie wiedziała, czy robiłoby to ją odpowiedzialną za młodzika. Lubiła go, ale… Eh, może nie należało wybiegać za bardzo do przodu. Nie ma przecież dowodów na to, że jest spokrewniona z każdym czterookim smokiem, prawda?
Wrota Dziejów
Licznik słów: 789