A: S: 1| W: 3| Z: 1| M: 5| P: 2| A: 1
U: B,L,Pł,A,O,W,MP,Kż,Skr,Śl,Prs: 1| MA: 2| MO:3
Atuty: Wrodzony talent, Trudny cel, Twardy jak diament, Furia niebios
Dziwnie mi tak jakoś było na duszy? Na sercu?
Jakoś tak miękko, melodyjnie, jakby w moim wnętrzu grała cicha melodia, której rytm gdzieś rezonował wgłąb kości, jakby i on mógł go wyczuć, a może to on go powodował?
Tak odrobinkę tylko poważniejąc, na jedną chwilkę, może dwie, czy czułam taki spokój przy kimś innym, niż przy swoich babkach? Wiecie, może i byłam tylko liściem rzuconym na wiatr, co dryfował trochę koślawo, czasem trafiał w błoto, z którego nie zawsze mógł się poderwać od razu, czasem wracał do wędrówki, przyczepiwszy się do czyjejś łapy, troszkę naderwany, pognieciony...
Co ja tam miałam?
Ah, tak, skup się Ilka. Ciesz się tym, bo księżyce minęły, nim spokój czułaś i nie oglądałaś się za siebie, chociażby ukradkiem. Zagrożenia tu nie ma, tak jakoś swojsko, ciesz się tym.
Zamrugałam szybko powiekami, a mój pysk pojaśniał w uśmiechu. I już, minęła ta chwila nostalgii, nie wiadomo skąd nawiana, pojawiła się radość, chociaż przecież nie znikła, zagrała wesoło. Włączyłam się do taktu.
– Chybaś za surowy dla siebie, uważam, że nawet ten przypadkowy zlepek słów pięknie zagrał – rzuciłam, klepiąc go lekko w ramię.
A tak jakoś to wyszło.
Ale, dobra, dobra, bo tu ważne rzeczy się prawią.
Nie uważałam, abym była w stanie zapamiętać te wszystkie nowe imiona, ale Alalayę zapamiętam. Swój druh, drzewka chroni, tak być powinno. Ależ mój lud dostałby ekstatycznych spazmów, gdyby ją poznać mogli. Khehe, tam to by ta boginka duszek raczej za wiele roboty nie miała, ale wyznawców od liku, co to, to tak.
– Nigdym przyjemności nie miała spotkać jakieś boskie byty, raczej jako mity mi się kojarzyły, ot bajdurzenie staruszków... Ale nie omieszkam sprawdzić, bo ciekawe rzeczy mi tu prawisz, jakbym zupełnie do innego świata trafiła, haha – zaśmiałam się, chociaż tak ociupinkę mi nie swojo było, bo jak to tak... Bogi istnieją? Ale że tak naprawdę i namacalne? A chociażby duszki? Ale świat wielki, rozległy i dziwów na nim wiele, więc co ja się, głupia gęś, tak dziwuję? Mało to dziwnych rzeczy w swym życiu widziałam? Tylko jakoś tak, jak na czarodziejkę, czasami nazbyt racjonalna byłam, nawet jeżeli nie znać tego po mnie tak od razu.
– A jakże, odczytam ci melodię, a nawet zapiszę. Jakiś czas bawił u nas bard, co uwielbiał układać pieśni o abeczkowych wojaczkach. Chociaż tak myślę, że słabość do Upojki miał, ale jakiś taki niewyraźny on był, to i Upojka nim zainteresowana nie była, nawet na jedną noc. Ale oczy maślane robił, jak szczeniak prawdziwy i na muzyce się znał, więc go trochę zajmowałam, coby się pod nogami nie pałętał, bo by go jeszcze baby połaskotały za bardzo – zachichotałam na wspomnienie tego gamonia zastrachanego, mądry był, w jakiś tam sposób, ale toć to cień tylko, co do gwiazdy się równać nie mógł.
A taka Ilka nie pozorna, jak ja? W czasach, co ledwom liśćmi obrastać zaczęłam, a walka jeszcze mi nie szła, trzeba było jakoś zajmować czas pomiędzy jednym, a drugim łomotem, który zbierałam i na skóry mnie posyłał.
Przysłuchiwałam się pomysłom Czeredy, nawet oczy mi się zapaliły, jakoby ryty jakieś dodatkowo nanieść. Ciekawam bardzo była, jak on węglem operuje, a skorzystam, skorzystam, na pewno go zachęcę... Ale o węzu tak, co to w kwiaty się zamienia?
Pomysł rodził się w mej głowie.
Chyba nawet nie przejęłam się zanadto, że mojego Słoneczka nie zna, no, ale to nic, przecież ją znajdę, nawet tutaj.
– Słoneczko to Glizda, Upojka tak na nią gadała, ale ten jej wojownik to na młodą Gafa wołał, chociaż finalnie to Gheina się zwie – ciepły uśmiech aż mi pysk zalał, gdy o swoim fioletowym promyczku prawiłam.
Ciekawam była, co też u tej narwanej ptaszyny6 słychać, oj będzie co opowiadać miała, a w matkę jak nic się wdała. – Anamira była moją kumką, łatała mnie po walkach na arenie – uściśliłam, coby nieporozumień nie zostawiać. – Wybaczone, chociaż nie ma co, trochę zamieszania wprowadzam, czasem zapominam, że znamy się tylko chwilę ulotną, a nie pół życia, roztrzepana jestem, hehe – machnęłam łapą, przecież sprawy nie było, ale gdzieś tam chyba zmieszanie poczułam, przecież w myślach mi nie czyta.
Ilka, ty rozwichrzony krzewie – zganiłam się w myślach.
Cofnęłam nieco ogon, kiedy Czerw się uwalił na ziemi, bądź co bądź teraz to ja wisiałam nad nim, hehe, a nie on nade mną. Tak to ja lubiłam, łba nie trzeba było zadzierać, bo mnie już kurcz jaki łapał.
Uniosłam nieco łapę, gdy zarzucił ogonem i rzuciłam mu krzywe, rozbawione spojrzenie. Taki entuzjazm to ja rozumiem, tak właśnie być winno, gdy się dobre rzeczy przed tobą pojawiały. Ale ja tej skórki nie wyprawiłam, aż tak wprawna nie byłam, tutaj Ekim był pomocny, jeden z niewiele rodzynków, taki pokraczny łowca, ten to się na rzeczy znał.
Ale nieistotne, kawałek skóry miałam? Miałam. Przyda się? Przyda. I to najważniejsze.
Podsunęłam więc rulon do Czeredy, kiwając łbem na jego pomysły, pomrukując cicho. Węgiel miałam, znaczy się usmaloną gałązkę, ale też kamienny rylec i miseczkę. Zanurkowałam do swej sakiewki, wyciągając piaskową miseczkę i czarny rylec. Poruszyłam żółtymi łopatami brwi i splunęłam do miseczki pomarańczową maź, idealny kwas, lepszego nikt nie produkuje.
– No więc i inkaust mamy. To teraz.... Ułożymy piosenkę, a rulon widocznie ułożymy na ołtarzu. Coby widoczny był, jak myślisz? – zbliżyłam się, ustawiając miseczkę ostrożnie obok nas, łapiąc za rylec białą łapą. Zagryzłam lekko końcówkę, mieląc ją językiem, a końcówka mojego ogona zaczęła lekko podrygiwać.
– Słuchaj... może tak:
W puszczy ukryta kapliczka stoi spokojnie,
Bogu czasu poświęcona, jak klejnot świata płonie.
Czereda Czerwi i Illianah wyruszają w podróż,
By twórcę kapliczki odnaleźć, choć szlak pełen trudów.
W kolorowych łąkach, gdzie słońce świeci,
Wąż zaklęty w tajemnice się plącze.
Zmienia się w kwiatki, barwami się bawi,
Magia czasu w tej opowieści – zanuciłam cicho, na sucho, uderzając miarowo końcówką ogona. Zerknęłam na żółtą głowę samca, pochylając się lekko nad nim z wesołym uśmiechem.
– A potem coś w ten deseń:
Bóg czasu czuwa, jak strażnik nad zegarem,
W ręku trzyma sznurki, poranki i wieczory.
Włada sekundami, minutami, latami,
Światu takt czasu daje w darze i łasce
Imiona smoków, czarodziejek i bogów,
Tkają opowieść o czasie, który niczym fale płynie.
Kapliczka w puszczy, jak kropla w oceanie,
Przypomina, że czas jest darem, który trwa wiecznie. – przerwałam i zamyśliłam się na chwilę. – Chociaż to ostatnie jakoś tak dziwnie brzmi, Czeredo – zauważyłam, postukując go delikatnie rylcem po łapie, skupiona na słowach, które wirowały mi w głowie, próbując ułożyć się w jakiś spójny wzór.
Czereda Czerwi
Licznik słów: 1071