OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
- Ku jej swego rodzaju zaskoczeniu, jej umysł nie był pochłonięty zbędnymi myślami. Dziwnie czysty, schludny, w pełni umożliwiający jej skierowanie swojego skupienia na znajdującej się w stanie prawie że agonalnym pacjentce.
Palce, chociaż chwytne, to pozbawione już dawnego doświadczenia, polegające zaledwie na delikatnym echu pamięci mięśniowej.
Próbowała jednak. Poniekąd dlatego, że żal było jej sarny, kierowanej niczym innym jak prostą naturą, prostym instynktem. Nie była na tyle rozwinięta, by móc podjąć samodzielnie decyzję, że nie – nie chce potomstwa, więc nie będzie go miała. Próbowała więc jej pomóc. Próbowała.
Bah, z żalu. Z żalu i przez własną dumę – bo nie wyobrażała sobie zawieść teraz, przy świadku, który do tego tak doskonale ją znał.
Działała więc z żalu, z dumy...
I z palącej, żywej nienawiści do samej siebie.
Z trudem było jej bowiem patrzeć na sarnę jak na to, czym faktycznie była. Chwilami obraz trójnogiej, pokrytym krótkim, płowym futrem istoty rozmywał się i przybierał biało-czerwone barwy. Sierść przemieniała się w łuski, z karku wyrastała para skrzydeł, a oczy, miast ciemnych, patrzyły na nią zimną, jadowitą żółcią. W pewnym momencie palce wiedźmy zaczęły drżeć. Poczuła się obrzydliwie młodo, z trudem kontrolując narastającą panikę. Zioła nie działają. Opatrunek nie trzyma się ciała. Magia, zamiast leczyć..
Gwałtownie szarpnęła głową, czując rozlewające się po ciele echo eksplodującej wewnątrz ciała jej własnej mocy. Obraz umierającej ostatecznie wojowniczki zaatakował jej umysł, po czym nagle zniknął, wraz z momentem w którym wycieńczona i zdezorientowana sarna podjęła agresywną próbę uderzenia własnego potomstwa w głowę.
Instynktownie chwyciła Trójnogą za tylną kończynę – nie na tyle, by zadać ból, ale przytrzymać ją w miejscu. Znowu poczuła nienawiść, i znowu do samej siebie. A to dlatego, że nie potrafiła obwiniać Trójnogiej, bo podejrzewała, że w jej sytuacji, w obecnych czasach, zadziałałaby podobnie. Nie chcąc oglądać krwi ze swojej krwi chodzącej pośród żywych. Wyobrażała sobie niejednokrotnie, w chwilach wyjątkowej, zimnej furii, jak rozbija nieistniejące skorupki jaj.
Nigdy nie miała okazji zrobić tego osobiście, ale zrobiła to za nią jej przybrana córka, więc koniec końców i tak miała prawo żywić niechęć do siebie samej, a zarazem rozumieć wszystko i w dziwny sposób to akceptować. Nigdy nie dane było jej być dobrą matką. Trójnoga, jak się okazało, też nią nie będzie.
Może tak miało być od samego początku, a może to pozornie kojąca i lecząca magia czarodziejki wlała się w ciało roślinożercy na tyle intensywnie, by przenieść wraz z ukojeniem wstęgi tych wszystkich podłych cech, jakie Mahvran miała w sobie.
Słysząc pytanie Strażnika skinęła ledwo zauważalnie łbem, nie mając sił na jakiekolwiek słowa. Zaczęła ostrożnie, ponownie wlewać magię do ciała, chcąc pobudzić komórki w ciele do regeneracji, tak, jak robiła bardzo dawno temu, a przy tym pozwolić rozgrzanej sarnie nieco się ochłodzić, by nie ugotowała się we własnym ciele.












[/center]












