A: S: 3| W: 4| Z: 2| M: 5| P: 2| A: 1
U: B,L,W,O,MP,MA,Kż,Skr,Śl,Prs: 1| A,MO: 3
Atuty: Regeneracja, Wytrzymały, Szczęściarz, Twardy jak diament, Utalentowany, Przezorny
Zostawił Ulfhedinna w tyle. Nie zamierzał dać sobie przeszkodzić, niezależnie od tego, jak bardzo hydrze zależało na spełnieniu woli swojej dawnej towarzyszki. Pod tym względem dziękował losowi, iż wykluł się jako skrzydlate stworzenie, które mogło uciec od wszystkiego, co pełza po lądzie. Sarna pozostała na drzewie, choć nie pilnowała już jaj. Nie, te Strażnik miał ze sobą.
Ani księżyc, ani gwiazdy nie rozjaśniały nocy, która spowiła Wolne Stada. Chmury stworzyły ciasną, ponurą barierę, niemal jakby cały świat sprzymierzył się przeciw niemu. A może złośliwie działał mu na korzyść? Może chciał ograniczyć mu widoczność, aby mógł łatwiej oddzielić się od tego co zamierza uczynić.
Usiadł na szczycie Skały, z torbą leżącą u boku. Nie przejrzał jak dotąd jej zawartości, poza tą oczywistą, która zajmowała najwięcej miejsca. Teraz był ku temu dobry moment, jakby liczył iż cokolwiek zdoła tam zobaczyć, powstrzyma dalszą spiralę myśli. Może list? Coś, czego nie potrafiła wyrazić słowami, czego wstydziłaby się usłyszeć z własnych ust.
Spojrzał ku jajom, a potem z większą nerwowością, na sam pakunek.
Nie, nie chciał żadnego listu. Bał się wszystkiego, co mógłby tam zobaczyć.
Perspektywa, że myślała o nim podczas załadowywania torby, nie była wiele lepsza od Mahvran nie zostawiającej nic.
Całość powinien bezwzględnie wyrzucić w otchłań, skoro świadom był, iż każda wiedza uczyniłaby jego życie jeszcze gorszym. Niestety, nie potrafił się do tego przemóc. Nie gdy ciekawość wyżerała go równie silnie, co żal.
– Dałem ci się dotknąć – wymamrotał, od razu wzdrygając się na brzmienie własnego zachrypłego, złamanego głosu. W przestrzeń kierował wyrzut do niej, ale i samego siebie. Jak mógł dać się w ten sposób osłabić i oszukać. Nawet nie zależało mu na jej ciele, przecież nigdy tego nie pragnął, jedynie na chwili bliskości, w której nawzajem mogliby się dostrzec. Teraz gdy znał prawdziwą naturę jej intencji, czuł się brudny. Skażony. Żadne ze wspomnień, które nawiedzały jego łeb, nie było tego warte. Oślizgły degenerat. Desperat. Z pewnością tylko to w nim widziała.
Zdobył jej powierzchowne zaufanie i tyle uznała za wystarczające. Nie musiała się z nim zgadzać, nie musiała rozumieć, nie musiało zależeć jej na tym co czuł. Wiedziała jednak, że nie zagryzłby jej, gdy odsłoni przed nim brzuch.
Dość świadoma była jego uzależnienia, więc nawet nie musiała się starać. W końcu mimo konfliktów, których sam w większości był sprawcą, zawsze wyciągał do niej łapę. Osoba tak niestabilna charakterem, ale zdecydowana co do wartości swojej przysięgi, łatwo dawała się wciągnąć w wizję czegoś lepszego, choćby przez chwilę.
Bogowie, jak bardzo pragnął wtedy, żeby to było prawdą, a przecież wiedział, że być nią nie mogło. Powinien był przewidzieć, że nie oddałaby się mu, gdyby nie snuła w związku z tym przyszłości, która tylko jej dotyczy. Inaczej dałaby się związać, a przecież już na jego przykładzie widziała, jak żałośnie nisko musiałaby tedy upaść.
Skoro i tak był na dnie, czy mogła go skrzywdzić bardziej? Zapewne po prostu nie brała tego pod uwagę. Skoro myślał tak wiele, mógł myśleć za siebie, prawda? Tak sądziła zapewne, że było najuczciwiej.
Czuł się taki niewart kochania.
Oh. Zabawne. Kiedyś taka myśl nie wywołałaby żadnej reakcji. Przecież to oczywiste, przecież zasłużył na to, skoro kontynuował żywot, gdy odmówił go komuś innemu. Takie samoudręczenie dodałoby mu siły, wypełniło mroźnym, surowym poczuciem sprawiedliwości. Teraz zniżył się jednak do poziomu tych wszystkich obrzydliwych, użalających się nad sobą ścierw, które zawsze więcej łez wylewały nad własną krzywdą i osamotnieniem, niż nad zgnilizną, którą dzieliły się ze światem. Nie zasługiwał na to, by czuć, że cokolwiek stracił, ale zwyczajnie nie potrafił przestać. Chciałby być kochany choć raz, ale byłoby to o raz za wiele, zwłaszcza gdy sam nie miał nic do zaoferowania.
Przetarł zwilgotniałe od łez łuski, spoglądając znów, ku torbie.
– Przecież i tak tylko zniszczyłbym wam życie – szepnął, uśmiechając się do jaj przepraszająco.
Nie musiał przecież działać w zgodzie z tym, czego chciała Mahvran. Zwyczajnym zrządzeniem losu też mogłaby niczego nie osiągnąć. W końcu nie zawsze dzieciom udawało się wykluć.
Sięgnął po nie ostrożnie i jedno po drugim ułożył na chłodnej ziemi. Przyjrzał się im, a na jego pysk ponownie wstąpił przepełniony boleścią grymas. Spokój osiągnął tylko, gdy chłodne ślepia sięgnęły krawędzi Skały.
Czuł napięcie, a jednocześnie dziwną lekkość ze świadomością, że mógłby tak po prostu z nimi skończyć. Znów byłby wtedy jedynie bezdusznym mordercą niezasługującym na krztynę sympatii, nawet od piskląt, które czasami przecież zdawały się go uspokajać. Nie cofnąłby w ten sposób czasu, ale zabiłby impakt, który wywerna wywarła na jego życie. Może także bogom dałby powód, aby w końcu się go pozbyli.
Nim to uczyni, musiał jednak spojrzeć do środka. Wiedział, że lepiej byłoby tego uniknąć, a jednocześnie musiał poznać jej ostatnie myśli.
Futro, miecz i inne większego gabarytu przedmioty już wcześniej zostawił w gnieździe obok sarny. Teraz doszukał się monet, kamieni szlachetnych, muszelek, biżuterii. Potem jedna po drugiej zaczął wydobywać figurki, niby zbliżone do tych, które widział podczas gry w szachy, choć po bliższej inspekcji, zupełnie inne.
Oh. Musiała sama je wyrzeźbić.
Wessał powietrze nerwowo i kontynuował badanie torby. Pluszowego tygryska ułożył obok jednego z jaj, podobnie jak przypominający hydrę szafir. Drobne pierdoły. Z pewnością miała w swym prywatnym skarbcu o wiele więcej, więc musiała dobrać przedmioty z rozmysłem. Dlaczego akurat te?
Wtem, obok lusterka wciśniętego na dnie torby dostrzegł połysk sztyletu. Światło maleńkiego magicznego świetlika, którym drzewny ułatwiał sobie pracę, sięgnęło ku metalowi niemal równocześnie, co spojrzenie smoka. Wyciągnął go na zewnątrz i odwrócił w palcach, aż nie dostrzegł przytwierdzonego doń rubinu.
...
– Dlaczego – rzekł cicho, a kolejne słone kropelki zaczęły znaczyć ścieżki na jego łuskach. Co za sadystyczny ochłap. Nie przepraszała, nie prosiła o nic, jedynie oświadczała, iż mimo setek ważniejszych wspomnień okazjonalnie ożywały te, które dotyczyły jego. No i co z tego?
Mimo zarzekania się, iż przywiązywała do słów wartość, była perfidnym, nieczułym kłamcą. Jej gest był wyłącznie krótką myślą, błyskawicznym "a może", w lawinie istotniejszych planów.
Hah. Cwane.
Wbił go w ziemię.
Wolał być okrutny i obrzydliwy, niż żałosny.
Podszedł do jaj, chwycił je przy pomocy magii, a następnie zbliżył się wraz z nimi, do samej krawędzi Skały.
Licznik słów: 998
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
♣ szczęściarz ♣
odwrócenie porażki akcji na 1 sukces
raz na walkę/polowanie/raz na 2 tygodnie w misji
♣ twardy jak diament ♣
stałe -1 ST do testów na Wytrzymałość
♣ przezorny ♣
+2ST do kontrataków przeciwników
[color=#585858] ♦ [color=#755252] ♦ [color=#B69278] ♦ [color=#C63C3C] ♦ [color=#B88576]