A: S: 1| W: 2| Z: 1| M: 1| P: 1| A: 3
U: MP,Pł: 1
Czy był pewien że dobrze zrozumiał słowa Rejwachu? Nie, ani trochę, wszystko wydawało się absolutnie abstrakcyjne. Bierze się z wnętrza... Okej, świetnie, to jeszcze jako tako rozumiał. Tylko jak głębokiego wnętrza i gdzie w swoim ciele miał go szukać? Czy mógł utożsamić je z jakąś konkretną lokalizacją... Nie, moment. Ojciec użył również sformułowania "żródło", prawda? Oseltamiwir pokusił się więc o wniosek, że wnętrze i źródło, nawet jeżeli nie są tym samym, to są pewnie silnie ze sobą związane...
Nie ułatwiło to absolutnie niczego. Młody widział wprawdzie już wcześniej jak ojciec czaruje – można było tu przytoczyć choćby węża sprzed chwili czy wesoło kicające króliki w ich jaskini, ale z jego perspektywy wyglądało to tak, jakby Rejwach używał mad dary wręcz nonszalancko. Tak, fakt że za pomocą magii można było stworzyć lub zrobić, jak się wydawało, niemal wszystko, to jednak Oseltamiwir doceniłby, gdyby instrukcje korzystania z niej były bardziej łopatologiczne. Na razie zapowiadało się na to, że całość działa na intuicję, a Oselt prawdę powiedziawszy w istnienie swojej intuicji powątpiewał.
Podczas rozważań zauważył, że Neron zniżył się... cóż, do jego poziomu. Bogowie, doceniał to, zwłaszcza że zaczynał odnosić wrażenie, że jego łapy, nawet jak na smoka w jego wieku są jakieś podejrzanie krótkie w porównaniu do długości.
Ale do rzeczy. Skoro maddara miała tak wiele zastosowań, to musiała być bardzo plastyczna... Tylko to znaczyłoby, że miała też formę, a przecież doskonale wiedział, że śnieżnobiałe króliki były ledwie mirażem, pięknym bo pięknym, ale mirażem... Nie mogła więc mieć z góry narzuconej postaci, bo tę nadawał jej smok. Czyli... równocześnie była i nie była? Ale skoro miała stanowić jego siłę życiową, to musiało to również znaczyć że była, niezależnie od tego czy był w stanie ją pojąć, prawda?
Z konkluzją, że była to forma pewnego absolutu Oseltamiwir zamknął ślepia i spróbował podążać za wskazówkami Rejwachu. Nie było to łatwe, bo już sam lekko wyczuwalny wiatr na łuskach lekko go rozpraszał, jednak chwilę póżniej zaczęło zdawać mu się, że czuje jakiś rodzaj pulsowania w piersi i rozgorączkowany skupił się na nim, próbując dociec skąd dokładnie dochodzi. Nie był pewien co właściwie spodziewał się zobaczyć, ale musiało to być prawdziwie spektakularne, żeby powodować aż takie impulsy. Wraz z jego ekscytacją pulsowanie jakby przyspieszyło...
Ah. Oseltamiwir potrząsnął głową z rozczarowaniem, czując się trochę głupio. Co jak co, ale nie pomyślałby, że nawet pomimo wszystkich tych rozważań uda mu się wziąć bicie jego własnego serca za źródło. Cóż, dobrze, że w swojej głowie był sam i nikt tego nie widział. Chyba.
Skupił się więc ponownie, tym razem bardziej zdeterminowany. W końcu dotrze do źródła, inaczej przecież jak miał nauczyć się robić tak niesamowite rzeczy jak ojciec?
Przez dłuższą chwilę trwał w napięciu, bojąc się choćby poruszyć. Wokół tylko ciemność, spięte mięśnie, drżący ogon... definitywnie nie wiatr i definitywnie nie jego serce. I tak, o mało brakowało a przegapiłby mrowienie rozchodzące się po wszystkich jego kończynach, zmierzające centrycznie ku tułowiu. Na samym początku wydawało się, jakby je sobie wyobraził, jednak po chwili przerodziło się w uporczywy świąd, aż w końcu... coś na niego kapło? I znowu. I jeszcze raz.
Oseltamiwir niepewnie uchylił powieki, a widok, który się przed nim roztaczał sprawił, że otworzył szeroko oczy a z pyska wydobyło się pełne zachwytu sapnięcie. Do tej pory znajdował się wszak na otwartej przestrzeni Smoczego Grzbietu, ale teraz... Teraz stał na małej kamiennej wysepce położonej na samym środku rzeki. Bo też niewątpliwie była to rzeka, o czym świadczył nurt, mimo że była tak szeroka, że zdawała się ciągnąć w nieskończoność. W jej korycie znajdowały się podobne podobne, płaskie kamienie wystające ponad poziom wody, wprawdzie różnych rozmiarów, ale rozmieszone akurat w takiej odległości od siebie, że nadawały się do skakania, a prowadziły do rozciągającej się bezpośrednio przed pisklęciem olbrzymiej ściany wody.
Ach, wodospad. Więc to stąd te krople...
Wiedzony ciekawością chciał dotrzeć do wodospadu, nie minęła jednak chwila a już przy pierwszym skoku poślizgnął się i wylądował w wodzie. A raczej wylądowałby, ale gdy tylko jego łapy osunęły się z głazu odkrył, że z powrotem stoi na Grzbiecie a przed sobą ma dwa dorosłe smoki. No cóż. Był w punkcie wyjścia. Przynajmniej teraz miał jakiś punkt zaczepienia.
— Prawie to miałem — parsknął sfrustrowany, spoglądając roziskrzonym wzrokiem na Rejwach i otrzepując się z wyimaginowanej wody. — Naprawdę prawie.
Fuknął raz jeszcze, żeby poprawić sobie nastrój i na nowo spróbował odszukać Rzekę i Wodospad, tym razem będąc jednak przygotowanym na hektolitry spadających na niego kropel i śliskie, obrobione wodą kamienie. I tak, zajęło to, jak mu się wydawało, sporo czasu, ale wkrótce, jeden ostrożny sus za drugim, znalazł się w końcu tak blisko ściany wodospadu jak tylko był w stanie. Podniecony, tym razem powoli, nabożnie, wsadził pod strumień łapę a następnie cały łeb. I wtedy... Poczuł się jakby części, o których do tej pory nie miał pojęcia że były przekrzywione, nagle wskoczyły na swoje miejsce. Poczuł się cały. I poczuł się znany.
Och. Otworzył oczy, tym razem się już nie otrzepując, po czym zerknął na Rejwach i Nerona równie z siebie dumny, co oszołomiony.
— Znalazłem je — westchnął z zachwytem. — Znalazłem moje źródło.
/ Proszek Neron
Licznik słów: 846
A father is like a skin to shed.