A: S: 3| W: 4| Z: 2| M: 5| P: 2| A: 1
U: B,L,W,O,MP,MA,Kż,Skr,Śl,Prs: 1| A,MO: 3
Atuty: Regeneracja, Wytrzymały, Szczęściarz, Twardy jak diament, Utalentowany, Przezorny
Niedługo po świcie, w świątyni rozbrzmiał stukot ciężkich pazurów. Ich zgodny rytm zwiastował pośpiech, a poprzedzona głośniejszym przytupem cisza – wyuczoną dyscyplinę. Nawet ślepiec, już po samej metodzie chodzenia zdołałby rozpoznać Strażnika. Czy to oznaczało, że przez setki księżyców nie zmienił się nawet w tak prostym aspekcie?
Zwyczajny smok, a to znaczy domyślnie pełnosprawny psychicznie uznałby zapewne, iż istniały charakterystyczne elementy jednostki, które stanowiły jej nieszkodliwy urok – ot pozwalały przy okazji wyróżnić ją z tłumu. Czasem nawet kosztem czyjejś personalnej urazy, warto było zatem je zachować.
Strażnik jak wiadomo, nie klasyfikował samego siebie nigdzie na spektrum jakościowego zdrowia psychicznego. Nie miał w prawdzie żadnego skomplikowanego do skategoryzowania schorzenia, którym mógłby się usprawiedliwić – jedynie chroniczną paranoję. Ponad nią, nie miałby na przykład jak wykazać, że zamiast krwi, w jego żyłach płynął czysty roztwór zła, który analogicznie zasilał także jego serce.
Z takim oto zestawem mniej i bardziej realistycznych przypadłości, prorok odnotował otaczający go bezdźwięk i krótkie zjawisko, które go poprzedziło.
Marsz, którym się poruszał był dla niego pozostałością z bardzo dawnych czasów, do tego stopnia rozmytych, że nie byłby w stanie wskazać, kiedy stał się jednym z drobnych składników jego osobowości.
Był to jeden z wielu elementów, który czynił go tym czym był, stanowiąc jednocześnie bezlitosne przypomnienie, jak niewielką drogę przebył, odkąd ostatni raz nazwał się Quazem.
Zamrugał kilkukrotnie, przytłoczony tą niewinną realizacją, jakby samodzielne przepchnęła górę emocji, które tylko czekały na najlżejszy podmuch. Choć to niedopowiedzenie. Gdyby miał użyć metafory, nie nazwałby obecnego stanu żadną lawiną toczonych w dół emocji. Był teraz jak łańcuch górski, przez który przebiegła nagle monumentalnej skali szczelina, czyniąca setki wyrw i pęknięć wewnątrz każdej z kilkunastu złączonych szczytów. Zawsze był cholernie dramatyczny, ale dzisiejszego ranka miał dobitne wrażenie, że nie sypał mu się nastrój, a całe życie.
Mimo to, całkiem sprawnie, mimo iż sztywną łapą, dostarczył ołowiany fragment iskry. Kula nie parzyła go w łapę, wbrew temu co podświadomie odczuwał, ale wciąż zawierała w sobie potężną moc, której zakres znajdywał się poza jego poznaniem.
Robił co do niego należało, a zatem nic wyjątkowego, czy wartego uznania, zwłaszcza gdy znało się zakręty które obrał, aby tutaj dotrzeć. Mimo tej surowej myśli, chciał oczywiście by go doceniono.
Dążenie do aprobaty autorytetu, zawsze było istotną częścią jego osobowości, choć teraz potęgował je strach, że dożywotnio pozbawił się możliwości, by o nią zabiegać. Zabawne że po dziesiątkach księżyców budowanej niechęci i sceptycyzmu największe ryzyko utraty szacunku w boskich oczach, był związany z kontaktem cielesnym.
Nie zamierzał negować podejrzenia, że czytając jego myśli, Sennah była nim zwyczajnie obrzydzona choć nie wiedział czy to jedyny powód. Być może biorąc pod uwagę podejście Mahvran do bogów, bliskość z nią okazała się specjalnym rodzajem obrazy albo emocjonalnej zdrady. Bądź co bądź, Sennah nie zamierzała komunikować mu swoich powodów. Bez wytłumaczenia zatem, zwaliła na jego głowę ogromne konsekwencje, by jak typowy bóg, oczekiwać że samodzielnie przestudiuje jej wolę i humory.
Wspomniana konsekwencja symbolicznie niosła za sobą wiadomość tak ciężką, że za każdym razem, gdy prorocze myśli zahaczały o ów temat, czuł narastający na piersi ciężar i dreszcz przebiegający przez ciało.
Stracił obrożę
Łzy również znalazły swoją drogę do kącików ślepi, mimo że po poranku, kiedy pierwotnie dostrzegł widoczne w złocie pęknięcie, przypuszczałby że jego organizm nie mógł wyprodukować już nic więcej. Wyjątkowo nie potrafił się powstrzymać, jakby płakał za całe życie, i każdą porażkę którą popełnił.
Nie mając po swojej stronie wsparcia Sennah, miał wrażenie że resztki usprawiedliwienia jakie posiadał, żeby w ogóle żyć, wyciekały mu przez palce. Samo użalanie się nad tym było bezgranicznie żałosne, jakby wciąż sadził, że po tylu księżycach wniesionej do świata krzywdy istniało coś lepszego, niż jedna zdecydowana decyzja, która pozwoliłaby mu to zakończyć. Tchórz. Tchórz! Co mu szkodziło by dołączyć do cyklu, jak wszyscy inni? Czemu rościł sobie prawa do życia, gdy był znacznie gorszy od jednostek, które bezlitośnie rozbierał czas?
Mimo powracającej słabości, utrzymał się na łapach, powstrzymując gwałtowniejszą reakcję. Nie wierzył już w swój honor ani dostojność, ale performowanie pewnych prostych, podświadomych czynności, jak usztywnienie mięśni czy uniesienie podbródka, podczas gdy symetrycznie, rozstawione łapy podtrzymywały jego spiętą sylwetkę, ułatwiały mu funkcjonowanie. Przypominały jak nabierało się oddech, jak nie przewracało na ziemię i nie powracało do płaczu, czy całkowitej, paraliżującej bezradności.
Stał zatem, ze względną dumą, nie zwracając uwagi na znikomą ilość łez, które zaledwie podkreślały dolną krawędź jego oczu i to tylko pod odpowiednim kątem. Niemalże jakby nic się nie działo. Jakby wcale nie czuł się wyklęty i odrzucony przez wszystkich bogów, mimo że oczywistą wiadomość otrzymał wyłącznie od Sennah.
Być może gdyby nie dawne słowa Immanora nie miałby żadnego racjonalnego argumentu, by pokładać w bogach jakąkolwiek nadzieję.
Z drugiej strony nawet to oznaczało niewiele. Patron życia nie znał wszak przyszłości, więc najpewniej zwyczajnie nie wiedział, bądź zlekceważył do czego prorok był zdolny, w odpowiednich okolicznościach. Strażnik zresztą zdawał się czynić to samo. Gdyby dziesięć księżyców temu przepowiedziano mu czego dopuści się wobec Mahvran, nie miałby podstaw by uwierzyć. Miał predyspozycje do wykorzystywania innych, nawet własnym kosztem po drodze, ale to nie oznaczało, że nie posiadał zasad.
Pewne przykazania natomiast, były ustaleniami tak solidnymi i definiującymi, iż prędzej pozwoliłby zedrzeć sobie wszystkie łuski, niż je złamać.
I co? Gdzież były te stosy wyrwanych łusek? Gdzie kara za złamanie własnej przysięgi?
Nigdy nie widział okaleczania się jako zadowalający symbolizm, choć gdyby miał przyjąć ból z czyjejś łapy, ani by myślał protestować.
Być może Lahae zlituje się i skręci mu kark.
Szpony proroka zgrzytnęły o kamień, gdy sztywno wycofał się i usiadł przed siedzącym na piedestale, płaczącym posągiem. Następnie pokłonił się nisko, prawą kończynę podkurczając pod pierś, zaś lewą wyciągając daleko przed siebie. Nosem niemal dotknął ziemi.
Wiedział, że nie mógł obiecać bycia lepszą osobą, więc jego szacunek nie miał żadnej wartości. Puste gesty, hipokryzja, egocentryzm. Ogólne łajdactwo. Tylko tym był i tyle miał do zaoferowania. Dlaczego dalej nie pozbawili go mocy, było dla niego zjawiskiem niepojętym.
– Przynoszę fragment iskry po który mnie posłałaś Lahae.
Pozwól nam zwrócić ci pozostałe i wskaż do nich drogę, jeśli możesz. Wielu Wolnych z pewnością ucieszy się na twój powrót, tak samo jak ja pragnę ci służyć – rzekł, nie unosząc wzroku znad gładkiego kamienia. Zaczepione w kącikach oczu łzy, w końcu pomknęły do przodu, ciągnąc za sobą cienką strużkę kolejnych. Stopniowo słone, lśniące kropelki dotarły do podbródka, z którego zaczęły skapywać w różnych odstępach czasu. W jego oficjalnym głosie było oczywiste napięcie, ale zapanował nad większym przejawem słabości. Płakał w ciszy, czekając.
Licznik słów: 1064
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
♣ szczęściarz ♣
odwrócenie porażki akcji na 1 sukces
raz na walkę/polowanie/raz na 2 tygodnie w misji
♣ twardy jak diament ♣
stałe -1 ST do testów na Wytrzymałość
♣ przezorny ♣
+2ST do kontrataków przeciwników
[color=#585858] ♦ [color=#755252] ♦ [color=#B69278] ♦ [color=#C63C3C] ♦ [color=#B88576]