A: S: 2| W: 1| Z: 2| I: 1| P: 1| A: 2
U: B,Pł,S,Skr: 1| W: 2
Źródło? "Może być uczuciem, dźwiękiem, obrazem, czymkolwiek"... Gdzie zacząć poszukiwania? Chyba najlepiej tam, gdzie się skończyło. Gliniany zamknął oczy, przywołując ciemno-jasny kolor. Ale kolor szybko przeistoczył się w coś więcej... W miejscu, gdzie ciemność zlewała się z jasnością możnabyło dostrzec fale. Delikatne, niewielkie fale... Po chwili przeleciał mały bąbelek powietrza. Za nim następny, większy, a zaraz potem – kilka kolejnych. Nagle przeleciało coś większego! Dużo większego! Przeleciało jak pocisk, trudno było dostrzec co to konkretnie było – otoczone bąbelkami, falami... refleksami światła. Powędrował wzrokiem dalej, w górę, ku jasności. Ciemny kolor rozmył się i rozjaśnił, coraz bardziej i bardziej – ale nie przeistoczył się w biały. Urwał się się nagle i bez jakiegokolwiek rozmycia pojawił się błękit. Granica między jasnością – która teraz iskrzyła się i falowała delikatnie – i czystego błękitu była dobrze widoczna. Niebo i woda. A niedaleko i ląd. Na gładziutkim piasku pojawiła się łapa. Zostawiła ślad, psując idealnie gładki piasek. Czy to... Tak, to łapa Glinianego! Jego własna łapa... i to nie jedna, zaraz pojawiły się następne. Najwyraźniej to i on sam przeciął wtedy tamten kolor. Ale teraz nie widział już siebie – kształtu owieniętego światłem i powracającego na powierzchnię. Widział tylko swoje łapy, jak to zwykle – na co dzień nie widzi siebie całego. Adept przeszedł jeszcze kilka kroków przez plaże i jakimś cudem znalazł się gdzieś pośród lasu. Obejrzał się dookała – po plaży czy wodzie ani śladu! Tylko błękit nieba, tak jasny i czysty, przedzierał się przez prześwity między liśćmi drzew. Zaczął iść przed siebie, powoli... Jednak jednym krokiem mijał z dziesięć drzew! Jaka szkoda, że w prawdziwym życiu nie może poruszać się tak efektownie. Ale teraz był w swoim wymyślonym lesie. Wymyślonym to nawet za duże słowo, ten las po prostu się pojawił! Rosły w nim same ciekawe drzewa – tylko te, które Mokradło kiedyś dokładnie obejrzał. Gdy tylko spojrzał na któreś, ukazywały się wszystkie szczegóły – liście, faktura kory, kolory. Ale Adept nie zatrzymywał się na obserwację drzew. Szedł cały czas przed siebie. Szczerze nawet nie miał pojęcia gdzie idzie, on po prostu szedł... Korony drzew były z każdym krokiem rosły gęściej, wpuszczając coraz mniej światła. W lesie było dosyć ciemno, chłodno i... wilgotno. Gdzieś w pobliżu była woda. Czuł to! Ale czuł tylko obecność wody. Niczego niesamowitego nie czuł... Och, a jeśli idzie w złym kierunku? Jeśli nie znajdzie swojego źródła? Albo, co gorsza, minął je nieświadomie i teraz błądzi? Przed nim, niedaleko, pojawił się prześwit. Światło było ostre, rażące, oświetliło roślinność dookoła. Nie dało się dostrzec, co jest za światłem... Ale Gliniany przyspieszył kroku. Nie ma czasu, światło musi być znakiem! Kilka skoków do przodu oraz ten najdalszy, przeskakujący przez jasny "portal"... Adept znalazł się na polanie, gdzie było już jasno i ciepło. Ale nie byle jakiej polanie! Na samym środku był pień... Pusty w środku. Obracając głowę smok mógł dostrzec postacie smoków. Lekko rozmyte i jakby trochę przeźroczyste. Jakby mgła... O, można było bez problemu rozpoznać te smoki! To Ćmienie, rodzicie Lilii, jej rodzeństwo, siostry Mokradła. Najbliżej były Lilia i Tehanu. Najprawdopodobniej uczyły się czegoś... Jak wtedy, księżyce temu! Gliniany powoli minął te dwie smoczyce, oddalając się zarazem od wszystkich. Gdy odwrócił znów głowę, nie było już nikogo... Zniknęli. Wszyscy. A sam Adept stał pod drzewem. Uniósł głowę wysoko, ogarniając wzrokiem całe drzewo. Ciemny pień szybko pokrył się gałązkami. Te zaś pokryte były igłami. Gałęzie wygięte w łuk, do góry i z szyszkami. Drzewo było ogromne, naprawdę. Rzucało cień obejmujący całego smoka. Gdzieniegdzie pojawiały się słabiutkie smużki światła. Gliniany położył się pod tym drzewem i zaczął przysłuchiwać się naturze. Nie było słychać niczego, nawet ptaków. Ale pojawił się wiatr. Ciepły, przyjemnie owiewający pysk. Oraz gałązki, które zaczęły jakby szumieć. I Mokradło spróbował naśladować ten dźwięk, cichutko mrucząc. Mruczenie i szum przerodziły się nagle jakby w... pieśń. Pieśń, która przyszła naturalnie. Adept nie musiał jej wymyślać, ona po prostu brzmiała. I Była piękna! Według Glinianego oczywiście. Po chwili zamilkł, chcąc się jej przysłuchać. Wizja drzewa czy polany rozmyła się i zalała błękitem nieba. Teraz liczyła się tylko melodia. Która mimo braku wiatru, drzewa i mruczenia nadal była. Na rozmytym błękicie pojawiła się kula. Mała, przeźroczysta... Po chwili zalała się kolorem i zmieniła w kulę, którą wyobrażał sobie wcześniej. Światło zdawało się przykrywać kulę, więc Adept skupił wzrok tylko na niej. Po chwili stała się wyraźna. Można było dostrzec przez nią tamto drzewo. Wyobrażona kula miała falować... I falowała. Trochę jakby do melodii.
Gliniany otworzył oczy. Sceneria się zmieniła, pieśń ucichła. Ale jedna rzecz nadal była tak, jak w jego wyobraźni... Kula. Ona tu była! Wisiała dokładnie tam, gdzie miała wisieć. I była dokładnie taka, jaka być miała! Adept uśmiechnął się szeroko. Spojrzał na Pryzmatyczną, potem znów na twór... Ta kula była naprawdę!
Licznik słów: 783