A: S: 1| W: 2| Z: 2| M: 2| P: 1| A: 3
U: B,L,Pł: 1
O ile roślinki Kaskady wydawały jej się zupełnie normalne, o tyle macki? Jako część ciała smoka? Czegoś takiego jeszcze nigdy nie słyszała, a widzieć to już w ogóle. Najwidoczniej każde stado miało swoje udziwnienia, ale przynajmniej zgodne z nazwą, jako że urok jej siostry bardzo pasował do ziemi, podczas gdy to, o czym wspomniał Pełnia, brzmiało jak cecha charakterystyczna niegdysiejszej wody.
– Została przygarnięta – odpowiedziała, mając nadzieję, że to rozwiewało wszelkie wątpliwości. Nie miała zielonego pojęcia po kim Kaskada odziedziczyła tak osobliwy dodatek, być może po matce, o czym wiedziałaby Goździk, która znalazła ją u boku umierającej smoczycy, być może po ojcu, a być może była wyjątkowa tak po prostu, sama z siebie.
– A Ty masz kogoś? – zapytała, chcąc zaspokoić swoją ciekawość, a przy tym przechyliła na bok głowę, za którą podążyły uszy. Owszem, może i była nieco wścibska i nie powinna się tym interesować, ale skoro zeszli już na te tory rozmowy to nic nie stało na przeszkodzie, by nadal nimi podążać, przynajmniej do momentu wzbicia się Wspomnienia Nocy w powietrze.
Patrzyła na jego ruchy z zachwytem, nie mogąc pozbierać się do zamknięcia pyszczka, który gdzieś po drodze, kiedy unosiła za Pełnią spojrzenie, rozchylił się w oczarowaniu. Mimo że niebo było przychmurzone, tak spomiędzy prześwitów przezierała się księżycowa łuna, rzucająca srebrzysty poblask na miękko trzepoczące pióra samca, a ona, wybałuszając oczy, postąpiła krok do przodu i nieznacznie rozłożyła swoje własne skrzydełka. Też chciała. Tak bardzo chciała tam, do nieba, do gwiazd, poczuć ciepły wiatr, zasmakować innego powietrza, złapać chmury... przymknęła pysk i przełknęła ślinę, która wezbrała się wewnątrz, z siorbnięciem. Wszystkie słowa kotłowały się teraz w jej głowie i mieszały ze sobą, ale zamierzała dać z siebie jak najwięcej. Ugięła łapy w łokciach i kolanach, rozpostarła ramiona szerzej i odbiła się od gleby. Skrzydła wzniosły się prędko ponad jej głowę, może nieco nawet i przed nią, zagarnęły powietrze wpierw do środka, a następnie przepchnęły je do dołu, a przy drugim zamachu jej zad z niewiadomych przyczyn wyślizgnął się do przodu. Rozwarła szerzej oczy i zacisnęła zęby, ogon mignął tuż przed jej nosem, a uderzenie serca później spadła na grzbiet z tępym jękiem, przygniatając przy tym prawe skrzydło.
– Tch. – Wielki grymas wykrzywił jej oblicze w zdeterminowanym rozczarowaniu. Przetoczyła się na bok, oswobodziła przyblokowaną kończynę i od razu wyskoczyła do góry. Energicznymi, kolistymi ruchami ponownie zagarniała powietrze i każde żwawe, rytmiczne powtórzenie wyliczała. Raz, dwa, trzy, czte- świst. Krew zabuzowała w żyłach, kiedy tym razem jej ciało przeważyło w drugą stronę i przechyliło się do przodu. W panice poruszyła przednimi łapami tak, jakby miała płynąć, uderzyła skrzydłami raz jeszcze powietrze i finalnie rąbnęła brodą o trawę. Całe jej ciało przeszył okropny ból, w niektórych miejscach poczuła dotkliwe pieczenie, a z tego wszystkiego aż syknęła donośnie. Podniosła się jednak, nie tracąc czasu, i podskoczyła żałośnie w kierunku Wspomnienia Nocy, jak gdyby wypuszczała z siebie ostatnie podrygi życia... niczym potrącony przez samochód zając w spazmach. Nędzne stworzenie. Podskoczyła raz jeszcze, ledwie zdążając w ogóle poczynić jakikolwiek ruch swoimi skrzydłami, a przy kolejnej próbie i uderzeniu praktycznie nie oderwała się od ziemi. Desperacja działała na jej niekorzyść. To na nic. Nareszcie nadszedł jej czas by odpowiedzieć na wezwanie przestworzy i ponosiła jedną porażkę za drugą. Przesunęła łapą po pysku, bardzo powoli wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby, co by powstrzymać się od uronienia gorzkich łez, mimo że z żalu ściskało jej się już gardło. Była o krok od rezygnacji, spuszczenia ogona na trawę i pożegnania się z Pełnią słowami, iż jednak nic z tego nie będzie i skupi się na pełzaniu po ziemi niczym gąsienica, ale sama myśl o tym dała jej do myślenia. Zamiast uparcie wznosić się pionowo do góry, metr po metrze, obciążając słabe jeszcze ramiona, powinna wykorzystać miejsce w którym się znajdowała i pęd, jaki mogła nabrać za sprawą dobrze umięśnionych już łap. Cofnęła się o kilka kroków, przysunęła skrzydła bliżej ciała i pobiegła, wyrzucając za siebie grudki ziemi i skrawki postrzępionej pazurami trawy. Szyję wyciągnęła do przodu i pochyliła, a dla opływowego kształtu ciała położyła również po sobie uszy. Żwawo gnała ku stromemu spadowi wzgórza, a pachnący nocny wiatr, który przeczesywał jej futro i pióra, uskrzydlał. Uniosła wzrok ku niebu, na którym chmury rozstąpiły się. Księżyc wskazywał jej drogę, a każda z gwiazd migotała, cichutko dopingując. Były zniecierpliwione, ale nie bardziej niż ona. Z każdym kolejnym przebytym susem czuła się lżejsza i wiedziała, że jednak może tego dokonać, a tuż przy krawędzi rozłożyła skrzydła do połowy, po czym z silnym impetem odepchnęła się od skraju zbocza i rozpostarła ramiona całkowicie. Przez kilka pierwszych uderzeń serca pióra niosły ją same, gdy szybowała, powoli opadając. Te krótkie chwile, trwające zaledwie sekundę, a może góra dwie, wypełniły jej płuca po brzegi mieszanką emocji. Ulga. Nadzieja. Ekscytacja. Adrenalina. Stres. Czas stanął w miejscu, ale pomimo to uśmiechnęła się do siebie, na początku nieznacznie i sugestywnie, a później z radości przygryzła aż dolną wargę, kontynuując to, co zaczęła. Poruszyła skrzydłami, przepchnęła powietrze do środka i dalej na ukos – nieco za siebie, a nieco pod siebie, dzięki czemu stopniowo wzbijała się wyżej i leciała dalej, ale... był jeden problem, olbrzymi problem, gigantyczny wręcz.
– J-jak się zawraca! – Jakkolwiek by się nie starała, tak nie miała zielonego pojęcia jak poruszyć skrzydłami, aby było dobrze. Bała się też, że podmuch powietrza znowu przeważy nad jej wagą, przez co straci równowagę i runie ku czeluściom znajdujących się pod nią równin.
Licznik słów: 897
#A7A0A2
#C15249
#adadad