OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Wszystko działo się za szybko, by mogła zareagować i jakoś, choć trochę, uratować się przed zderzeniem z ziemią. Ale całe szczęście w pobliżu był ten rudy. To co zrobił było niewiarygodne! Widziała to wszystko jak w zwolnionym tempie i nie wierzyła własnym oczom. Dopóki nie poczuła tego na własnej skórze. Miękkie lądowanie jakie jej zaserwował było tylko połowicznie ulgą. Bo kiedy otrząsnęła się zauważyła, że leży na brzuchu samca. Miękkim, wyściełanym gładziutkim białym futerkiem, co powinno ją zauroczyć, ale tak się nie stało. Bo kiedy uniosła głowę i spojrzała w dół, zobaczyła jedynie zbolały grymas na pysku, który przyprawił ją o zawał serca.– O bogowie! Jesteś ranny? Ej. Nie umieraj mi tutaj. Powiedz coś. Złamałeś coś sobie? – pytała spanikowana. Nie żeby zaraz interesował ją los obcych smoków i to z obcego stada, no, ale na bogów! On ją uratował i teraz pewnie bardzo cierpiał, biedak. Samiczka zaczęła delikatnie, ale nerwowo jeździć łapami po jego klatce piersiowej, szukając połamanych żeber. Coś tam o smoczej anatomii wiedziała, ale nie aż tak, żeby umieć wnikać w organizmy jak uzdrowiciele, więc musiała radzić sobie dotykiem. Szaklak miał szczęście, że Mora nie była ciężka i tak jak on, była pokryta miękkim i gęstym futrem. To na pewno uchroniło go od siniaków i złamań. O czym oczywiście nie wiedziała i przejęta dmuchnęła mu chłodnym powietrzem prosto w nos.
– Nieznajomy...? Śpisz? – zapytała melodyjnie. Może tak go zachęci do otworzenia oczu?























