OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Rozkwit ponownie posłał Goździk uśmiech, tym razem jednak po nim nie nastąpiło milczenie.– Kto by pomyślał, że na terenach wspólnych będzie dzisiaj tak tłoczno. – Stwierdził chichocząc nieco nerwowo.
Nawet przy bliższej inspekcji wszystko wydawało się być z czarodziejem w porządku, a głosu to już na pewno mu nie odebrano. Byłaby to tragedia, której (ironicznie) Kwiecisty na pewno by nie przemilczał – szczególnie biorąc pod uwagę jego łatwość w posługiwaniu się maddarą.
Głos Rapsoda wcale nie odchodził od normy. Był bardzo spokojny i cichy, to prawda, ale niemniej melodyjny niż zawsze.
– Dopiero teraz już nikogo nie słyszę. – Dodał po czym jeszcze raz westchnął. Wtedy też zbliżył się, unosząc powoli swoje przednie łapy w stronę Zauroczenia.
Delikatnie ujął pysk łowczyni w obie smocze dłonie, patrząc na nią tak intensywnie jakby w jej źrenicach miał znaleźć wypisane sekrety gwiazd. W jego ekspresji była radość tak ciepła i miękka, że nie byłby w stanie jaśniej wyrazić swojej miłości gdyby próbował.
– I nie patrz się tak na mnie. Wszystko jest dobrze. – Zaśmiał się krótko.
– Po prostu... – Przełknął ślinę, gdy jego krtań zaczęła stawiać opór, ściskając się dziwnie. Jego uśmiech zadrżał.
– Nie wiem co zrobiłem, by sobie na ciebie zasłużyć, ale musiało to być coś bardzo, bardzo dobrego... – Niemalże wykrztusił i nagle jego oczy zaszkliły się.
W kącikach ślepi niezmiernie szybko uzbierały się krople, grożące tym, że zaraz spadną.
Goździk nie zobaczyła już jednak jak wodne perły zsuwają się po łuskach Rapsoda, bo ten przycisnął swój policzek do jej policzka, nadal trzymając samiczkę mocno przy sobie.
Nie chciał, żeby ktoś inny zobaczył go w takim stanie.
Rozkwit był przecież cięty, teatralny, często wesoły oraz raczej opanowany – chłodny i oficjalny gdy zachodziła potrzeba.
To co działo się teraz wcale nie pasowało do tego wizerunku.
Na terenach wspólnych, każdy obcy smok mógł dostrzec przywódcę Ziemi trzęsącego się z emocji jak małe pisklę. Nie można było na to pozwolić, ale przecież ich własne tereny były o dużo za daleko.
Droga do doliny nie była długa, a mimo tego Rapsod przez cały czas podróży bał się chociażby odezwać. Nie znał swojego limitu dobrze, wiedział jednak, że się do niego zbliża i każde słowo mogło zakończyć się tym co łowczyni miała teraz przed sobą.
























