OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Niestety, wyżyny pewności siebie znów się wykoleiły i ta rzekoma domieszka zmieszania stała się raptem lawiną wątpliwości. Patrzył tępo z uśmiechem, jaki to nikł jakoby księżyc za drzewem i sylwetka Wodnej zdawała się zmazywać ten łuk.Jego wzrok zaś nieobecny. Wspomnienie, co objawiło mu się oddechem tuż obok Rozkwitu Ziemi tętniło w jego żyłach, w sercu, jakie błagalnie skakało do suchego gardła. Wpół wypalona twarz migała mu jak gdyby maska wojowniczki, białawe włosie zamieniało się w złoto i szczecina w letni chruśniak; walcząca przemieniła się w poległą, w Barakę, jeśli jej imię tak w jego ustach brzmiało i cholera! Cholera, zachłysnął się śliną.
"Hwila!" burknął, zgiąwszy się wpół. Prawa łapa na miarę flagi uniosła się panicznie, przerywając odważną pozę na tyle, ile jej jeszcze zostało.
Gestem prosił o czas i cierpliwość. Ogień w ślepiach albo stał się ledwo widoczny, albo zbyt gorączkowy do wyłapania; zresztą, nie miało to znaczenia w narastających rytmicznych uderzeniach. Tak, gdyż ta flaga świsnęła i bokiem pięści łupała o beżową skorupę piersi. Ruch był wystarczająco logiczny by stwierdzić – Brigim nie był w malignie. Nie oszalał, nie zdziczał, po prostu się bał z powodów wojowniczce nieznanych. Nie łkał, nie krzyczał niczym mały wyrostek, bał się tak, jak boją się samce dostojni: niemo. Nie umiał się chować pod alibi zachłyśnięcia. Może nawet nie próbował.
Miał silne wypieki, oddech przyśpieszony i urywany, a puls mu bił jak przed obliczem śmierci. Myślał bowiem kim był w zwierciadle przeszłości i jak bardzo załamany był faktem, że nie wiedział: czy też morderca, czy też opiekun. Słowa nosiły się same:
"Ja panienki nie zranię... obiecaj mi tylko, że obronisz się przed każdym z moich-"
Kaszlnął chrapliwie. Nie chciał brzmieć jak prostak, więc obojętnie (na tyle obojętnie, na ile pozwoliły stargane nerwy) uniósł łepetynę. Zlustrował ją wzrokiem ciepłym, energicznym, lecz ostrym. Jak gdyby te nieposkładane słowa miały wagę większą od boskich spraw. Nieważne, co sobie wmawiał: w tym wzroku czaił się siewca śmierci. Ten wzrok, na pozór życzliwy, jawnie groził i trwogą mógł przejąć niejednego bezbożnika. Szczególnie Tęgiego Kolca, postawiwszy przed lustrem.


















