OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
W tak prosty i logiczny sposób przedstawił swoje rozumowanie, że Sasnkę aż ścięło z nóg. Może niedosłownie – zwyczajnie zaniemówiła. Rzeźbienie w kolcach i rogach? To w ogóle możliwe? Znaczy, prawdopodobnie tak, ale z drugiej strony jej kolce były raczej wąskie. Co by chciał z nich urzeźbić?– Szkoda, że w przeciwieństwie do kamieni są bez wartości – uśmiechnęła się wymuszenie, tak słabo.
Brakowało jej wiecznie tych błyskotek, potrzebowała ich jak ryba wody. Bez nich nie wytrenuje swojej mocy. Już tylko boskie kwarce mogły jej pomóc. Była beznadziejnym przypadkiem. Wyłysienie na karku w ramach zapłaty i tak nie wydawało się jej czymś złym. Gdyby tu był tata z pewnością by jej tego zabronił, a później ostrzegał by nie ufać plagijczykom. Znowu. A ona znowu by go pewnie nie posłuchała. Nie chciała wierzyć w to, że smoki mogą być złe tylko ze względu na ich pochodzenie. Dziedzictwo był przecież uprzejmy. Nie miała powodu by twierdzić inaczej.
– No dobrze. W porządku – zgodziła się w końcu, bo nie miała nic do stracenia poza jakimś tam kolcem na którego nawet nie mogła sobie spojrzeć. Ścisnęła łapę i przełknęła cicho ślinę. – Ale postaraj się by nie bolało, dobrze? – poprosiła ciszej. Mogła zgrywać na co dzień twardzielkę, jednak po ostatniej "walce' ze Straszydłem obawiała się bólu. – Mogę cię potrzymać za łapę, gdy to będziesz robić? – wypaliła bezmyślnie to, co pomyślała. Gdy tata ją leczył nie mogła tego robić bo potrzebował łap do nakładania opatrunków, ale puchaty ich nie potrzebował do ucięcia jej kolców, prawda?
Wysłuchała jego wersji odnośnie używania maddary. Nigdy o tym tak nie pomyślała. Czy z walką było podobnie? Wybrała drogę na skróty? Nikt w ten sposób nie mówił o czarodziejach. Dla niej to bardziej tak, że rekompensowała sobie maddarą to, czego natura jej nie dała w ciele. Nie miała predyspozycji do walki fizycznej. Ciągle się potykała, a żaden trening nie naprawi popsutej koordynacji łapy-głowa. Tak się jej przynajmniej wydawało.
– No nie – stwierdziła cicho, odpowiadając jednocześnie na jego pytanie. – Ale co pozostaje innego, gdy moje łapy się mnie nie słuchają? – chciała to wykrzyczeć, ale Ragan usłyszał tylko bezosobową pretensję w jej głosie. Była zła na życie, które ją tak uformowało. Pomerdała przednimi łapami w powietrzu, jakby prezentując ich flegmatyczne ruchy. Mieli też dzień, a jaskiniowa smoczyca była dodatkowo mniej żywotna gdy na niebie królowała Złota Twarz. To nocą była bardziej energiczna, lepiej się też czuła.
– To że nie słyszałeś o czymś, nie znaczy że to nie miało miejsca – powiedziała jakoś tak bez przekonania. Nie była w pełni pewna intencji uzdrowiciela. Nie miała też powodu aby nie ufać swojej rodzinie. Skoro wyglądał im na groźnego, podejrzanego typka, to raczej tak właśnie było.
Na jego propozycję się chwilę zawahała. Czy potrzebowała znać imię tego smoka?
– Raczej nie – uznała, że jednak nie chciała go poznawać bliżej. Skoro sam się nie przedstawił, czemu ktoś inny miał to za niego zrobić. – Aletybyśmógłmnieporwaćtakbezzabijania. – Wymamrotała pod nosem niewyraźnie, sama do siebie. Dziedzictwo pewnie tego nie usłyszał, tak uważała. Z jakiegoś powodu mała część Sasanki chciała być uprowadzona. Tylko jej definicja tego słowa sporo odbiegała od rzeczywistości. Tęskniłaby za rodziną i zdecydowanie nie chciałaby aby to było coś stałego, jednak wizja spędzenia więcej czasu z kimś tak miłym jak Ragan była przyjemna. Czego miała się obawiać? Że ją zaleje uprzejmościami, aż ta się utopi? To niemożliwe!
– Nie, to nie to ale... – przygryzła dolną wargę. – Nie ważne. Porzeźbmy trochę. – Poprosiła cicho. – To co z tą żabą? – niezbyt umiejętnie próbowała zmienić temat.




















