OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Słuchając o rodzinie młodzika kiwałem od czasu do czasu głową, aż przeszliśmy do kolejnego tematu. Tu uśmiechnąłem się promiennie i miło się zaskoczyłem – nie spodziewałem się, że ktoś chciałby mnie gdziekolwiek powitać, dlatego ta drobna obietnica Kwariego ogromnie mnie ucieszyła.– Och, z pewnością cię zawiadomię, dziękuję! – zdążyłem rzucić, zanim karmelowołuski kontynuował mówić.
Na wieść o podgryzaniu łap również krótko się zaśmiałem. Nie spodziewałem się, że Przebłysk jest taka surowa co do wypuszczania dzieci. A może nie chodziło o surowość, ale o troskę? Nie wiedziałem, ponieważ ojciec zawsze pozwalał mi się szwendać tam, gdzie zechcę, co nie zawsze kończyło się dobrze.
– Wiesz, na tutejszych terenach nie jest aż tak niebezpiecznie, jak w dżungli, gdzie mieszkałem, ale nadal czają się spore niebezpieczeństwa, więc może to nawet lepiej, że Urzara tak cię pilnuje! Mój ojciec rzadko zwracał uwagę na to, gdzie się wybierałem. Dlatego też szybko nauczyłem się, że w niektóre miejsca najlepiej nie zapuszczać samemu – nauka ta nie była najprzyjemniejsza... No ale skoro nie możesz równie swobodnie zwiedzać tereny, chętnie opowiem ci swoje przygody! – ogłosiłem wesoło i zacząłem od przedstawienia swojego poprzedniego domu.
– Jak już wspomniałem, wyklułem się bardzo, bardzo daleko stąd. Cała droga z lasów deszczowych do Wolnych Stad zajęła mi całe pięć księżyców, a to jeszcze była dość ekspresowa wyprawa – rzadko kiedy z ojcem się zatrzymywaliśmy i przez większość podróży biegliśmy lub lecieliśmy. Ale najpierw o lesie deszczowym. Wiesz, dlaczego jest nazywany deszczowym? Bo niemal codziennie tam pada! Co prawda są to takie irytujące ulewy – bardzo krótkie i intensywne, po których wszystko robi się wilgotne i nieprzyjemne. A jednak gdyby nie te deszcze, cały las by nie mógł istnieć – przyroda tam jest całkiem odmienna od tej! Wszystkie drzewa są co najmniej trzy razy wyższe od tutejszych, a ich korony spowijają las w wiecznym cieniu – prawie zupełnie nie przepuszczają promieni słońca. Przez ten brak słońca na dole rośliny są niskie i dziwaczne, ponieważ próbują przeżyć bez tak bardzo potrzebnego im słońca! Niektóre przystosowują się do życia na gałęziach ogromnych drzew, gdzie jest większa szansa na pożywienie się ciepłem Złotej Twarzy, za to inne rosną przy korzeniach i bywają drapieżne! Zazwyczaj takie rośliny wydzielają przepyszny zapach, który wabi do nich naiwne ofiary. Gdy niewielkie zwierzątka lub owady osiądą na ich płatkach, trafiają w pułapkę, bowiem płatki te pokryte są lepką wydzieliną, która chwyta nieszczęsne stworzonka i nie daje im uciec w porę! Tym czasem roślinka zwija powoli swoje płatki i trawi w sokach przyklejone ofiary – w taki sposób się żywi! Na szczęście niezależnie od wielkości drapieżnych kwiatów, nie są one w stanie zeżreć nawet małego smoka, ale mogą zaszkodzić nieuważnym pisklakom. Raz przydarzyło się to mojemu koledze z klanu – wyruszył samotnie w las i beztrosko włożył łapę do takiego kwiatka. Przykleił się, a powolny drapieżnik zaczął trawić jego łapę żywcem! Mały krzyczał i wołał na pomoc, ale był za daleko od obozu – szczęście, że nie usłyszał go też żaden drapieżnik! W końcu rodzice zaczęli się martwić, że tak długo go nie ma i wyruszyli na poszukiwania. Wyzwolili Jaruhę z rośliny, ale miał całą poparzoną jej sokami łapę i musiał zostać na kilka dni u Lekarki. A to dopiero rośliny! W dżungli nawet kwiatków i żabek należy się obawiać. Spotkasz taką piękną kolorową żabcię, pełną fikuśnych plamek, złapiesz, zjesz, a ona się okazuje trująca! Owady różne, muchy i komary przenoszą paskudne choróbska, a wredne małpy podkradają jedzenie i atakują pisklaki całymi stadami! Każdy musi sobie jakoś poradzić w takim dzikim świecie, ale naprawdę groźnie robi się po zachodzie słońca – ze swoich mrocznych kryjówek wyłażą wielkie drapieżniki. Tygrysy, pumy i lamparty to prawdziwe postrachy dżungli. Wielkie kociska, doskonale wspinające się na drzewa, posiadające niezrównany wzrok i węch to takie ogromne maszyny do zabijania! Dopóki mój ojciec nie przybył do dżungli, mój klan nękał ogromny tygrys, codziennie kradnąc jedzenie lub porywając pisklaka. Gdy ojciec się o tym dowiedział, postanowił pomóc i utworzył wielką barierę z maddary wokół obozu. Dzikie leśne smoki nie potrafiły się nią posługiwać i nie były tak silne i przeszkolone w walce, jak mój ojciec, dlatego nic nie mogły poradzić na ataki tygrysa – ich umiejętności i możliwości organizmu przeznaczone były do polowań, a nie otwartej walki. Gdy wielkie kocisko ponownie postanowiło nawiedzić smocze stado, natrafiło na elektryczne pole i zostało śmiertelnie porażone prądem. Ojciec zdjął barierę i oddał cielsko tygrysa w łapy dzikich smoków, a one zaczęły traktować go jak co najmniej półboga. Zabicie tygrysa było dla nich najwspanialszym wyczynem, a noszenie jego skóry przypadało jedynie najdoskonalszym wojownikom i najpotężniejszym samcom stada. Ojciec jednak nie nosił skóry, co skrajnie dziwiło dzikie smoki – nie chciał sławy, a jedynie bezpiecznego schronienia. Dlatego też pozwolili mu zostać – mało tego, ze skóry tego tygrysa i innych najlepszych skór zrobili ojcu namiot tak dobry, że lepszy miał jedynie przywódca. W podziękowaniu też Wódz oddał swoją córkę ojcu na partnerkę, choć ten wcale jej nie chciał. Musiał jednak odbyć z nią ceremonię wiążącą, ponieważ taka odmowa byłaby ogromną dla stada zniewagą. Tak, to była moja matka, ale i ona nie chciała się wiązać z tatą, dlatego po oddaniu mu jajka ze mną w środku starała się nie pokazywać nam na oczy. Oficjalnie była partnerką ojca, ale wiedzieliśmy, że wcale nie była wierna – miała jakiegoś tam swojego ukochanego. Jednak jako że nikt nie robił z tego problemu i nie wywlekał sprawy na wierzch, tak już pozostało. Hm, ja teraz się nad tym zastanawiam, to całkiem możliwe, że miałem jakieś tam rodzeństwo, o którym nie miałem pojęcia... Cóż, nigdy go już nie spotkam. – westchnąłem, ale szybko wróciłem do tematu dżungli, nie będąc w nastroju opowiadać smutnych hitorii. – Ale! Żebyś nie pomyślał, że tak w tych dżunglach źle i okropnie, jest tam też wiele cudownych rzeczy! Żyją tam niesamowicie piękne motyle, jakich nie można zobaczyć nigdzie indziej, korony drzew zamieszkują kolorowe i przyjazne papugi, czasem można natrafić na niesamowicie pyszne owoce, takie jak chociażby marakuja! Czasem o zachodzie słońca wspinałem się na najwyższe drzewo w okolicy i patrzyłem za horyzont, gdzie widać było pustynię piasków, a za nią błysk wody oceanu! To miejsce jest naprawdę niesamowite – tak zwyczajnie się tego wytłumaczyć nie da, trzeba zobaczyć na własne oczy. – uśmiechnąłem się i zrobiłem sobie przerwę od gadania po tym przydługim monologu. Znowu w czasie opowieści przesadnie gestykulowałem, aby nadać charakteru swoim słowom, więc zmęczyłem nie tylko szczękę, ale i przednie łapy, co chwila coś pokazujące lub zwyczajnie machające w rytm słów.
Na pytania o zwierzakach uśmiechnąłem się i nabrałem oddechu do kolejnej przemowy, ale tym razem postarałem się, aby nie była taka długa.
– Och, o tygrysie już zdążyłem opowiedzieć – takie to wielkie, pomarańczowe kocisko, całe w czarne pasy. Trudno pomylić go z kimś innym przez jaskrawe ubarwienie. Takie to są groźne bestie, że nawet kamuflażu nie potrzebują, dlatego tak się wyróżniają! Choć te czarne pasy dość dobrze udają cienie w długolistnych zaroślach dżungli, jeżeli się nie jest spostrzegawczym. – przymknąłem powieki i wyobraziłem sobie zmniejszoną figurę tygrysa. Jako że był już wieczór, sprawiłem, aby maddarowy twór świecił się lekko ognistym pomarańczem, więc gdy otworzyłem oczy, wokół Kwariego biegał po powietrzu mały tygrys, zostawiając za sobą wstęgi ognistego światła. Był rozmiarem podobny do małego leśnego kota, ale pysk miał dość groźny. W pewnym momencie zatrzymał się na poziomie oczu karmelowołuskiego, spojrzał w jego stronę i rozwarł paszczę pełną kłów, próbując wydać z siebie ryk. Jednak żaden dźwięk nie rozbrzmiał, a parę uderzeń serca po prezentacji wielkich zębisk twór rozpłynął się w błyszczące iskry, zanikające w powietrzu.
– Antylopa to taka pustynna sarna. Jest nieco bardziej pomarańczowa, a jej rogi są długie i szpiczaste – lepiej jej nie złościć, bo zamiast ucieczki, może zaszarżować i przebić swoimi ostrymi rogami na wylot! Ale zwykle woli nie wdawać się w konflikty – jak ja! – jest też pełna gracji – również jak ja! – wtrąciłem ze śmiechem. Po tym ponownie skupiłem się, zbierając maddarę. Oddech później przed Kwarim uformowało się smukłe zwierzę, majestatycznie przemieszczające się po powietrzu długimi susami. To również była zmniejszona wersja, która świeciła się ciemno-beżowym światłem, zostawiając za sobą ślad w podobnym kolorze. Tym razem figura podbiegła do wody i zrobiła po niej kilka kręgów, nie dotykając tafli. Następnie zatrzymała się przed pisklakiem i stanęła na tylnych kopytach, zarzucając głowę z czarnymi rogami do tyłu i wymachując parę razy przednimi kończynami. Gdy wszystkie jej kopyta dotknęły "ziemi" – dalej lewitowała, więc po prostu ponownie opuściła się ciałem do tej samej pozycji – również rozpłynęła się w widowiskowy wybuch iskierek.
– A małpa... Cóż, małpy są zbyt wredne, bym chciał jakąś wyczarować. Zresztą uwierz – nic nie tracisz, nie widząc jej. Paskudne stworzenie zarówno z wyglądu, jak i charakterem. Zamiast tego pokażę ci papugę arę – jedną z największych i najbardziej kolorowych, jakie można spotkać w dżungli! – uśmiechnąłem się i skumulowałem manę, tworząc kolejną figurę. Jaskrawo czerwony ptak o kolorowym w pewnych miejscach upierzeniu emanował czerwono-żółtym światłem, czasem przybierającym odcienie pozostałych kolorów tęczy. Ptaka postanowiłem stworzyć w naturalnych dla niego rozmiarach, ponieważ i tak nie był zbyt duży. Ptaszyna zamachnęła się magicznymi skrzydłami oddech po tym, jak w pełni uformowała się przed Kwarim. Wzbiła się widowiskowo ponad nasze głowy i zaczęła krążyć w powietrzu, od czasu do czasu wykonując drobne sztuczki – na przykład "beczkę" lub "pętlę". W końcu zniżyła lot i zatrzymała się po lewej od karmelowołuskiego, wyraźnie czekając, aż coś zrobi. Jako podpowiedź wymruczałem:
– Wystaw łapę przed siebie. – gdy i jeżeli to zrobił, magiczny ptak wyciągnął swoje szpony, usiadł na wystawionym nadgarstku i złożył skrzydła, strosząc pióra. Chcąc dodać nieco realizmu, dopracowałem łapy stworzenia, aby ich ucisk na łapie pisklaka wydawał się prawdziwy, a także utworzyłem lekki powiew wiatru przy lądowaniu, by ptak zdawał się naprawdę machać skrzydłami przy pysku malucha. Ciemne, błyszczące oko po prawej stronie głowy ptaka, którą odwrócony był do pyska karmelowołuskiego mierzyło go sztucznie inteligentnym spojrzeniem. W końcu po paru dłuższych chwilach wpatrywania się ptak bezdźwięcznie skrzeknął i rozwarł zamaszyście skrzydła, po czym jednym ich zamachem oderwał się od łapy pisklaka. Skutkowało to jego przeobrażeniem się w fontannę głównie czerwonych iskier, opadających na ziemię i znikających powoli. W tym czasie niespostrzeżenie podrzuciłem na trawę po lewej stronie pisklaka czerwone piórko prawdziwej papugi z dżungli. Zachowałem je sobie kiedyś na pamiątkę po dżungli, ale w tej chwili uznałem, że miło byłoby zrobić małemu taki prezent. Gdyby nie dostrzegł czerwonego pióra, zwróciłbym mu uwagę krótkim:
– Zobacz, co ci zostawił! – i uśmiechnąłem się, gdy mały dostrzegł niewielki prezent. Ja nigdy nie zapomnę swojego poprzedniego domu, więc ta pamiątka przyda się bardziej komuś, kto marzy o podróżach.




















