OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
//milion edycji timeNie przekonywała go chęć edukacji Dziedzictwa, ale w przeciwieństwie do pisania lubił mówić, więc mógł zaryzykować bezwartościowe zdzieranie sobie gardła jeszcze jeden raz. Mimo to, raczej z góry zakładał, że samiec rozmyśla jedynie jak wbić mu się pod łuskę, żeby lepiej z niego zakpić. Proszę bardzo, mógł wyłożyć się przed nim jak świeża zwierzyna, w końcu i tak były to informacje które zamierzał kiedyś spisać. Poprzedził to jednak czymś błahym, co akurat chodziło mu po głowie – Relacje są skomplikowane. Niektórzy wolą mieć wrogów żeby się w nich nie zagubić, a przy tym nie musieć przyglądać samemu sobie, bo dostrzeganie własnych niedoskonałości bywa frustrujące – To nie tak, że w zupełności wyrósł z tej postawy, bo rozumiał zasadność pewnych uprzedzeń, jeżeli miały zachować ich posiadacza od krzywdy. Potrafił też wyróżnić niechęć z zasady, zupełnie nieracjonalną. Nie sklasyfikowałby tak podejścia Barbarzyńskiego, przynajmniej wedle tego co zdecydował się przyznać wprost, bo potrafił zaakceptować wrogość potęgowaną przez różnice kulturowe albo charakterowe. Problem Kheldara był jednak mało oczywisty, jeśli spojrzeć na to czym były przywódca Plagi zdecydował się podzielić. Strażnik miał wrażenie, że chodziło w jego przypadku wyłącznie o urażoną dumę, ni mniej, ni więcej, bo każde zachowanie niezgodne z jego wyłożonym z góry scenariuszem umieściłoby drzewnego na liście wrogów.
Lepiej jednak powiedzieć, że to on był małostkowy, za to że zabierał głos. Z pewnością.
– Jako przywódca miałem na imię Opiekun Ziemi. Nie byłem nim długo, większość życia spędziłem w roli zastępcy, pierw Dzikiej Ziemi, potem Szabli Kniei – Brakowało mu tej funkcji. Nie miał pewności czy dziś poczułby się w niej równie "dobrze", ale mimo nieśmiertelnego stresu który trawił go na stanowisku, przynajmniej miał smoki na których mógł się oprzeć. W prawdzie nie korzystał z tego, ale miał opcję.
– Dawno temu, gdy Tejfe przejął władzę w Cieniu, naprzeciw jego decyzji o przemianie charakteru stada wystąpił Szyderca. Obaj stoczyli pojedynek o władzę, w którym ten pierwszy poniósł śmierć. Wieść o tym wydostała się poza Cień, wiele smoków wzburzonych widokiem spopielonego smoka odeszło do Ognia, – którego przywódca im to ułatwił – zostawiając jedynie garstkę Cienistych. Okazja do przejęcia terenów stała się oczywista, ale dopiero lecąc na szczyt miałem poznać wszystkie informacje. Chwilę przed dotarciem, ówczesny wojownik Ziemi, Żer Zwierząt zdołał zasugerować układ z Cieniem, na który przystałem podobnie ja, jak i Szyderca. Jestem pewien, że gdy już stawiłem się na miejscu, przywódcy Cienia nie spodobała się moja wprost okazana niechęć, nie tylko względem jego pokazu siły, którym zdecydował się udowodnić swoją rację, lecz także tego jak nieumiejętnie odczytał nastrój własnego stada, pozwalając mu się rozpaść. Wiedziałem, że sojusze są płynne i nie przeszkadzała mi umowa z Cieniem, dopóki nie zobaczyłem z bliska, jakie wartości wyznają ci, którzy się ostali. Wierność przysięgałem wyłącznie Ziemi, a i bezsensowna walka w sprawie Cienia nie była mi w smak, przeto z tego narodziła się potrzeba dłuższej dyskusji, zwłaszcza że zainteresowani rozbiorem przedstawiciele Wody i Ognia również mieli mi dużo do powiedzenia. Koniec końców wstawiłem się za Cieniem, a w dyskusji z pozostałymi przywódcami ustalony został podział terenów. Skrawek zabrany przez Ziemię, miał zostać im zwrócony gdy zdołają odbudować siły aby ponownie funkcjonować jako stado. Umowa doszła do skutku niewiele księżyców później, zaś Cieniści już za Trzęsienia Ziemi, a wcześniejszego Żeru Zwierząt, otrzymali pożyczone tereny, wraz z dodatkowym odcinkiem przecinającym góry Utah.
Skoro granice zostały podzielone polubownie, a Cieniści mieli już zabezpieczoną przyszłość, uniknęliśmy rozlewu krwi. Szydercy wcale ten układ nie zadowolił, lecz zdecydował się wyrazić to wprost dopiero księżyce później, gdy stanąłem na szczycie, żeby oświadczyć smokom boski plan. Oświadczyć, tak jak niemal każdy prorok przedtem, a nie zapytać łaskawie o pozwolenie – Bo doprawdy tłumaczenie tego po raz piąty w ogóle mu się nie uśmiechało – Nie jestem materialistą, ale w imię zasady zapłacenie połową skarbca wydawało mi się rozsądne, lecz zarówno to jak mój brak obficie okazanego entuzjazmu było pierwszym i ostatnim krokiem, którego potrzebowałem aby pogrzebać relację z twoim stadem – Nie mówił tego z żalem, ani wyrzutem. Wyjątkowo ton miał teraz pozbawiony czegokolwiek, zupełnie obojętny. Strażnik nie był dumny z ze swojej postawy w przeszłości, być może nie był tedy dość stabilny albo sprawił wrażenie osoby, której nie warto było zaufać. Część mógł jednak zaakceptować, jeżeli oczekiwano od niego ślepej wiary w obcych, zwłaszcza gdy jeden z nich był trucicielem byłego przywódcy, a sam przewodnik miał więcej pary w łapach niż procesów przetwórczych w czaszce. Przeszłość była jednak przeszłością i tak jak wspomniał Dziedzictwo, teraz wypadało ją po prostu spisać, żeby nie musieć tego opowiadać za każdym razem.
– Obecnie zmieniły się moje priorytety i zakres obowiązków, więc w oczywistej konsekwencji na decyzje przywódców spoglądam z większą dozą tolerancji – Ostatnie słowo wypowiedział nieco bardziej szorstko, jakby chciał podkreślić jego absurd. Ale nie kłamał
– Stałem się prorokiem przez kaprys Dziedzictwie, swój, Kaltarela, być może i Sennah, która do tej pory nie zdecydowała się wypalić mi czaszki – Odchrząknął. Naturalnie nie była to wnikliwa odpowiedź, ale sarkazm u osoby która wszystko mówiła wyjątkowo poważnym tonem był trudny do odnotowania. Któż wie czy sam go w ogóle widział, bo i nie byłaby to przesada – Niechęć większości smoczego rodzaju to wyolbrzymienie, choć nie upierałbym się, że dalekie od prawdy.
Preferuję idee bardziej od smoków, zatem smoki nie lubią mnie. Powiedziałbym, że to równa wymiana, nawet jeśli niekomfortowa – Jego problem był taki, że nawet chcąc wyjść z tego żałosnego układu zdawał się być w nim uwięziony. Jakby nic nigdy na niego nie czekało.





















