Ktokolwiek upatrzył sobie samców na rozwiązanie jego zagadki, mógł albo wierzyć w ich cierpliwość albo nie miał wiele do stracenia. Trudno powiedzieć czy zniszczenie czaszki mogłoby nieść ze sobą jakiś negatywny skutek, bo żadna unosząca się w przestrzeni energia tego nie sugerowała, choć biorąc pod uwagę chłód, którego doświadczali, magia połączonych obiektów była na tyle znacząca, że nie osłabiał jej nawet wiek jeleniego łba. Jak okazało się w bezpośrednim doświadczeniu, aby energia zawarta w kamieniach nie uległa rozrzedzeniu, coś z zewnątrz musiało ją ograniczyć, tak iż w niewielkiej przestrzeni zaczęła nakładać się na siebie i gęstnieć, aż nie stworzyła konkretnie naładowanego ładunku pozwalającego na interakcję. Dopiero wtedy wizja w umyśle Poranka stała się przejrzysta. Nie była to kwestia upatrzenia go sobie przez ducha, czy ktokolwiek inny wodził ich za nos, a zwyczajnych właściwości, które miało konkretne połączenie przedmiotów. Gdyby Barbarzyński zdecydował się dotknąć czaszki choćby szponem, doświadczyłby tego samego, co jego towarzysz.
Wizja przedstawiała się tak...
Niewyraźna postać stała samotnie, otoczona mlecznie białą mgłą, która pochłaniała całe otoczenie. Był to jeszcze młody, choć w pełni rozwinięty, brudno niebieski smok, który siedział wyprostowany i wpatrywał się przed siebie. Osoba doświadczająca wizji miała wrażenie, że czerwonymi ślepiami patrzono właśnie na nią, choć było to trudne do wyjaśnienia. Obecność obcego zdawała się być teraźniejsza, a nie przypominać jedynie wspomnienia. W każdym razie po chwili bagienny smok zmienił punkt zainteresowania i nonszalancko sięgnął przed siebie, wyciągając z mgły podobną do znalezionej, choć świeżą, wręcz ubrudzoną jeszcze krwią czaszkę jelenia. Przetarł łapą jedynie jej czoło, gdzie magią wyrył nieznajome dla obserwatora znaki, a następnie wewnątrz umieścił podobnie podpisane kamienie, które przygotowane, leżały obok niego.
Mgła znów zakryła cały obraz. Choć wizja nie trwała długo, osoba jej doświadczająca miała wrażenie, że minęło wiele czasu nim niebieski bohater, ponownie pojawił się w zasięgu wzroku. Tym razem przyglądał się, jak jakiś brązowy północny sięga do czaszki, a następnie pełen zawodu spogląda na towarzysza. Coś było nie tak, być może to kwestia prawa, być może szacunku, ale obserwator wiedział, że w użytkowaniu tego połączenia musiało być coś niepoprawnego i zdradzieckiego. Choć również użytecznego.
Północny odłożył czaszkę, jeżąc futro na karku. Jego zamiar był jasny, wiedzieli to obaj, zarówno odbiorca wizji, jak i nieznajomy twórca artefaktu. Gdy jednak brązowa postać przyjęła pozycję do ataku, podkurczając tylne łapy, aby wyskoczyć w stronę niebieskiego, perspektywa obserwatora zmieniła się błyskawicznie, z odległej postaci na osobę, która tkwiła zaledwie pół ogona przed zagrożeniem.
Północny nie atakował, ale czuli wyraźnie, że jest to jedynie kwestia przygotowania, być może jednego oddechu więcej. Obserwator czuł, że miał szansę uciec, gdyby się na to zdecydował, ale też wiedział podświadomie, jak bardzo potrzebował zabranego mu artefaktu.
Była to sytuacja bardzo dziwna, gdyż Poranek nie był w stanie skomentować wizji, ani się z niej wydostać, z początkowej perspektywy Barbarzyńskiego czekając w zamyśleniu, jakby zwyczajnie ją analizował. Gdyby Plagijczyk zdecydował się dotknąć czaszki, doświadczyłby wizji osobno, lecz przebiegłaby identycznie, obojgu pozostawiając w tym samym punkcie, gdzie do nich należała decyzja.
Licznik słów: 489