OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Riavelemu wyrwał się niemy okrzyk niezadowolenia zmieszanego z leciutkim zaskoczeniem. NAPRAWDĘ ktoś uderzał ją tak mocno, by aż przestawić jej całą łapę? Kości, mięśnie, ścięgna? Czy była aż tak delikatna? Znaczy, no jasne, wyglądała trochę na taką raczej, jakby to powiedzieć, bardziej drobna. Filigranowa!– Maślane? Ciasteczka? – dopytał z zaciekawieniem, przerywając natłok myśli. Po czym od razu do niego powrócił, otrząsając się i przypominając sobie, co też chciał powiedzieć przedtem! – Myślę, że jeśli już coś tak drastycznego miało miejsce, to ktoś musiał użyć naprawdę sporo siły! – zaprzeczył jej, obruszając się nieco. Dlaczego uważała, że to wina jej ciała? Znaczy, może, lecz jakoś nie chciało mu się w to wierzyć. – Postaram się by nic ci nigdy nie zrobić – dorzucił znacznie ciszej, jakby mrucząc do samego siebie.
Co do przemowy, odetchnął głęboko, oczekując reakcji. I nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, zbyt skoncentrowany na sobie, iż zaczęła szeroko się uśmiechać. Po jego obliczu również zaczął błądzić uśmieszek, kiedy to zobaczył, przekrzywiając lekko głowę. Może trochę go poniosło. Trochę mocno. Ale czy naprawdę oczekiwał, że smoczyca taka jak Torvihraak nie doceni jego przemowy? Że ją zignoruje bądź uzna za przesadzoną? Teraz się przekonał. Nie znał jej dłużej, niż ile? Kilka godzin? Nawet mniej, ale coś w niej takiego śmiesznego było. Takiego, że miał wrażenie, że tkwi w świątyni od setek lat, a ona wraz z nim, choć obca, to nie do końca. Ujrzawszy jej spojrzenie od razu poczuł, że teraz nie mógł jej zawieść. Musiał pokazać przedstawienie godne towarzystwa takiej damy. Nieświadomie aż przypomniał sobie teatralne reakcje Hiacynta. O tak, złotołuski był w tym mistrzem, zdaje się. Czy przyszły piastun mógł sobie pozwolić na tego typu zachowanie? Czy mu wyjdzie? Wiedział, że nigdy nie będzie Kwiecistym. Ba, nawet nie będzie jakkolwiek bliską mu, żałosną kopią. Więc zrobi to po swojemu. Inspirując się.
Posłał smoczycy szeroki uśmiech, uspokajając nerwowe bicie serca. Wyciągnął wpierw dosyć nieśmiale, potem już bardziej pewnie, prawą łapę przed siebie, jakoby zapraszając samicę do swojego piastuńskiego, idealnego światka. Niezależnie jednak od tego, czy odwzajemniła ów gest, postanowił pokazać jej to, co ma do zaoferowania. Całym sobą. Wykorzystując nieskończone pokłady wyobraźni oraz swoją chwiejną maddarę, której tak bardzo nie lubił używać, choć była tak wygodna. Była niezbędna. Absolutnie konieczna, by pokazać wszystko tak, jak powinno wyglądać.
Usiadł przed nią spokojnie, bliżej ściany świątyni. W tej chwili nie obchodziło go nawet, że był w świętym miejscu. Czy powinien tu czarować? Czy nie będzie komuś przypadkiem przeszkadzać? Wszystko jedno. Nawet się nad tym nie zastanawiał. Jeśli zgodziła się trzymać go za łapę, położył drugą na wierzchu jej palców, wpatrując się intensywnie w złote, błyszczące, tak niebezpieczne ślepia, pochylając się lekko. Nie było tu akurat zbyt jasno, co było specjalnym zabiegiem. Miejsce, w którym nie będzie nadmiernie dużo światła, bowiem nawet, jeśli uznałby, że było niedostatecznie klimatycznie, podtrzymywałby magiczny filtr oraz wszystko to, co próbował opisywać, obejmujące ich niczym kostka, wewnątrz której by siedzieli. Tak, by tylko od środka było widać to, co planował wyczarowywać, od zewnątrz pozostawiając jedynie nader potężne maddarowe wibracje, które co wrażliwszych mogłyby nawet rozproszyć.
– Jest ciemno – rozpoczął szepcząco, nieco enigmatycznie, utrzymując neutralny, ale w żadnym wypadku chłodny, ton. Jako narrator starał się nie przekazywać emocji w zdaniach, w których nie musiał niczego podkreślać. – Wychodzisz z dwójką swoich dobrych znajomych na epicką podróż wgłąb ziemi, po starożytnych, podobnych do tej świątyni jaskiniach. Wszędzie mnóstwo korytarzy, niekończący się labirynt. Nieprzerwanie krążycie w kółko, mogłoby się zdawać. Powoli kończą wam się racje. Nie widziałaś nieba od wieków, takie może ci się wydawać. Przez to ciężkie powietrze i poczucie beznadziei jeden z twoich kumpli pod wpływem komentarzy innego decyduje się rzucić na drugiego, prawdziwie wkurzony. Jeśli nie zareagujesz, prędzej czy później któryś z nich umrze, o ile obydwoje się nie wykrwawią – przerwał, by odetchnąć, zebrać myśli i zignorować mrowiące uczucie, które wtem, choć na początku było spokojnie, teraz zaczynało ogarniać czubki jego palców. Źródło działało na najwyższych obrotach, doskonale. Byle tylko nie przedłużać niepotrzebnie, a będzie stabilnie. – Wypadałoby jakoś zareagować. Nie wiesz, czy ich krzyki nie ściągną jakiegoś niebezpieczeństwa, roznosząc się echem wzdłuż kolejnych tajemniczych pomieszczeń. Ba, mogą nawet przypadkiem zrobić krzywdę tobie. Jak byś ich uspokoiła? – o ile byś to w ogóle postanowiła zrobić, przeszło mu niespodziewanie przez myśl. Wokół nich rzeczywiście roznosiły się ciężkie do zdefiniowania głosy, a dwie cieniste sylwetki widniały za zwizualizowaną ścianą, za którą było wejście do jakiegoś większego sklepienia. Jako że bawienie się w szczegóły tworzenia smoków wydawały mu się niepotrzebnym skomplikowaniem swojego zadania, pozostał przy samych cieniach. – Co byś zrobiła? Czy byłabyś w stanie natchnąć ich mową? Działaniem? A może znała nawet sekret, jak się wydostać? – zadawał pytania coraz ciszej, aż nie zamilkł zupełnie, pozostawiając resztę wymyślania dla niej. Mogła nawet powiedzieć, że nie zrobiłaby nic. Zaakceptowałby to, wymyślając po prostu bardziej adekwatną do jej charakteru sytuację. Nieprzerwanie wlepiał w nią niebieskie oczy, oczekując niemalże całkowitym bezruchu, nie licząc mrugania oraz delikatnego unoszenia klatki piersiowej.