A: S: 3| W: 2| Z: 1| M: 1| P: 1| A: 3
Zimny powiew wiatru uderzał o jego jasne, naznaczone bliznami z dzieciństwa ciało. Zakryty kościaną maską pysk mógł się od niego uchronić. Tejfe lubił jesień i zimę i chłód jak dotąd absolutnie mu nie przeszkadzał, ale wędrując długie dni poza Wolnymi Stadami, odkrył, że dla jego zdeformowanej, niepokrytej łuską skóry na pysku ochrona przed ostrymi wiatrami jest jak najbardziej wskazana. Szczególnie, gdy zdecydował się o tę blizny jakoś zadbać, używając ziołowej, regenerującej maści, którą nosił w torbie, przewieszonej przez ramię Przebudzenia.
Czarne, piękne dziecko pożaru szło kilka kroków obok swoje właściciela, obserwując go uważnie i cichymi dźwiękami informując o większych przeszkodach, które mogły się przed nimi pojawić, a których Tejfe nie był w stanie zauważyć. Szli tak powoli, niespiesznie, tylko ich dwójka wsłuchani w dźwięki zbliżającej się nocy. Te miesiące były zdecydowanie cichsze od poprzednich. Nie słuchać już było cykania świerszczy czy rechotów żab. Słychać było za to szelest opadających liści i łamanych gałązek.
Dla Tejfe, który był już przyzwyczajony do nowego sposobu odbierania rzeczywistości przez słuch, węch i dotyk, nie było już takim problemem jak dawniej, by zatonąć w świecie myśli, nie trącąc jednocześnie kontaktu z otaczającą go przestrzenią. Pewnie dalby radę przejść przez Dziką Puszczę bez szwanku, nawet bez obecności Przebudzenia, ale jego czujność zawsze dawała pewien komfort psychiczny i brak obawy przed złamaniem sobie kostek przy odstającym konarze.
Idąc po lesie i czując, że wchodzi na jakieś podwyższenie jakby wzgórze, tonął właśnie w lawinie swoich niedawnych wspomnień. Myślał o pewnym wydarzeniu, którego było świadkiem. W swoim życiu wydawało mu się, że zdołał przeżyć więcej niż niejeden smok byłby w stanie. Może żaden nie byłby w stanie... Przecież to, że to wszystko przeżył, nie znaczy że poradził sobie z tym świetnie. Przetrwał, ale odkąd zmarła Eliane, jego życie było tylko przedłużającym się na siłę procesem. Dostał od życia zdecydowanie za dużo i nie widział już wiele perspektyw, które mogłyby na niego jeszcze w tym życiu czekać.
Poza kilkoma rozmowami, które chciał jeszcze odbyć, kilkoma słowami, które musiał jeszcze powiedzieć, kilkoma gestami, które uczynić musiał, była jednak jeszcze jedna rzecz, której nigdy nie spróbował, i o której właściwie jak dotąd nigdy nie myślał.
Po śmierci Eli, podczas spędzenia kilku nocy w tym pobliskim plemieniu złożonym z kilkunastu smoków, obok którego mieszkała, usłyszał raz obok siebie obce sobie dźwięki. Przyspieszone oddechy, westchnienia, pojękiwania, dźwięk kompulsywnych, rytmicznych poruszeń. Słabo rozumiał język tych obcych sobie smoków, którzy jednak w chwili kryzysu, okazali się być jego przyjaciółmi, więc nie mógł się też spytać o źródło tych zmysłowych (gdzie poza dźwiękiem dochodził również zapach) uniesień. I właściwie to nie musiał. Chociaż spotkał się z tym pierwszym raz, wiedział, że to są dźwięki, które wydają z siebie dwie współżyjące ze sobą istoty. W pamięci Tejfe, wciąż tkwiła, bardzo wyraźnie zakodowana przed Arkany wiedza na temat tajemniczego pochodzenia pisklaków. Nie miał pojęcie czy on sam mógłby mieć dzieci, raczej nie, a jeśli już, to chyba wcale, by ich nie chciał – nie byłby dobrym rodzicem, powtórzyłby schemat swojej matki. Jednak słuchając tych odgłosów dwóch spółkujących ze sobą smoków, miał wrażenie, że słyszy w nich dźwięki mówiące o tym, że żyją całymi sobą. Że są tu i teraz, gwałtowni, realni, oddychający, czujący. Tejfe nie wiedział, kiedy ostatnio czuł, że tak bardzo żyje chwilą obecną. Nie wiedział nawet, czy w ogóle kiedykolwiek czuł życie w takiej pełni, w jakiej zdawało mu się, że czują tamci. A chciałby. Chciałby chociaż raz to poczuć, odkryć czy sprawi mu to przyjemność, czy może będzie w stanie odżywić to jego gasnące poczucie przynależności do tego świata.
Potrzebował do tego kogoś. Drugiego smoka, partnera. Czy uda mu się go znaleźć? Czy w taką zimną noc jak ta, ktoś w ogóle odważył się wyjść ze swojej groty? Może jakiś północny. Idąc tak przez tereny Dzikiej Puszczy, usłyszał nagle cichy szept. Zatrzymał się, z początku lekko zaniepokojony. Jego zdobyta po wydarzeniach z Urwiska fobia społeczna wciąż walczyła z dawną, dziecinną otwartością.
Głos, który usłyszał nie był jednak przerażający. Był to głos kogoś, kogo już znał, ale nie umiał sobie przypomnieć do kogo należał (mogło to wynikać z tego, że Tejfe pamiętał Tweeda za czasów, kiedy był dzieckiem, a jego głos był wtedy zdecydowanie miększy niż teraz). Jednak niezależnie od brzmienia głosu i jego posiadacza, uwagę Tejfe wzbudziły słowa, które tamten wypowiedział. "Nie sądzę, bym nadawał się do grona." Chodziło o stado? Jeśli tak, to autor tych słów mógł znaleźć kogoś, kto jak nikt mógłby zrozumieć jego poczucie braku przynależności. Nie wiedział, co prawda za czym biega właściciel głosu, ale nie przeszkadzało mu to już w tym, by przełamać swoje bariery i ostatecznie usiąść obok smoka, który mówił to wszystko.
–Ja też wciąż za Czymś biegłem-– podkreślił słowo "czymś", starając się zrobić to podobnie, jak smok czy inny stwór, do którego się zwracał –-a kiedy już to dogoniłem, odkryłem, że chyba łatwiej, by mi było, gdybym tylko za tym szedł. Nie zmęczyłbym się tak bardzo. Pewnie wciąż bym chodził, ale przynajmniej miałbym jakiś cel. – Zdjął z pyska maskę, odłożył ją na bok. Nie lubił zwracać się do innych, nosząc to coś na pysku. Nie wiedział jak w tym wygląda, ale schowany za tym, czuł się jakiś sztuczny.
Wczuł się w zapach swojego nocnego towarzysza, on również był znajomy, ale nie rozpoznawał także. Maskował go zapach zwierzęcia, które było obok. Kotołak? Przebudzenie w tym czasie położył się na trawie, parę metrów za smokami i kotołakiem jednego z nich. Patrzył na nich swoimi czarnymi oczodołami.
–Nigdy się z nikim nie kochałem. Tak fizycznie.– powiedział po niedługiej chwili od poprzedniego zdania Tejfe, ale głosem, który wcale nie sugerował żadnej nieprzyzwoitej propozycji. Głosem spokojnym, oznajmującym, pełnym jakiegoś melancholijnego zamyślenia. Tejfe niewiele miał w sobie z wyuzdania, ale też nie miał zbyt dużego poczucia taktu i wstydu. Chociaż chciał znaleźć sobie kogoś na tę lub na którąś z najbliższych nocy, nie spodziewał się, by rzeczywiście każdy napotkany smok mógłby chcieć pozwolić mu przeżyć coś takiego. Mimo to widział też nic niewłaściwego w tym, by obnażyć przed obcym, ale jakoś dziwnie znajomym smokiem swoje potrzeby. Nawet jeśli myśl o nich nie była wcale aż tak nagląca i mogła nawet pozostać zawsze niespełniona, w sferze jakichś głupich, dziecinnych zachcianek.
Licznik słów: 1016
Konto aktywne od 2014 do 2019, na którym prowadzone były postacie:
Tehanu – Hipnotyzująca Łuska – Nadciągająca Wichura (ze stada Życia, później Ognia) Wygląd: od Oddechu Pustyni, Wichurka i Pożeracz -rysunek Arijki
Bursztyn – Rycerski Kolec (ze stada Wody) Wygląd: od Oddechu Pustyni
Daimon – Strzaskany Kolec – Nieprawidłowy Element (ze stada Ziemi)
Tejfe – Wyśniony Kolec – Rozświetlający Cienie – Tejfe (ze stada Cienia, później Ognia) Wygląd:moje, od Miraż Snów, od Szkarłat
W 2020 została też podjęta 1 dniowa próba powrotu smokiem, który miał nazywać się Enki, ale zrezygnowałam z gry po dwóch postach.
Przygoda z SWS była wspaniałą zabawą i jest jednym z najlepszych moich wspomnień, dziękuję wszystkim za wspaniałą grę! ♥