OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Stara Brzoza składała się już ze znacznie większej ilości barw, niż to miała w zwyczaju. Zwykle zielone, drobne listki zżułkły, nie całkiem poddając się jeszcze wysychaniu, a jedynie złociejąc od krawędzi i przetykając się brunatem. Wygrywały cichą, smutną melodie, gdy wiatr przeczesywał je niczym palce końską grzywę, trącając misterne struny uczepione sprężystych i ciękich gałązek czule niczym skromna kochanka.Rudawy, ciemniejący u góry grzbiet otarł się sennie o czarno-białą korę, której chropowata powierzchnia miło dotrapywała się aż do skóry. Przymknięte dymiste powieki mogły zwodzić wrażeniem błogości na białym pysku – gdyby nie grymas bólu, jakby bez powodu znaczący jakby wilczy pysk bestii.
Ciężko oparta o drzewo upadła na zad, zębami niezdarnie szarpiąc za rzemienie, które wrzynały jej się już od ponadprzeciętnego ciężaru mięsa. Miała nadzieję, że to nie był żart, skoro dostargała już tutaj mięsa mającego wykarmić – jakiegoś – olbrzyma ze stada Ziemi. Wyjęła pakunek pięknego czerwonego mięsiwa i ułożyła stosik nieopodal. Na tyle blisko, by chronić go przed niechcianymi gościaci, a na tyle daleko, by bez przeszkód oddać go Ziemistemu. Czyżby Spękany? Nie znała innego olbrzyma. Ale wszystko było możliwe.
Nadciągająca Wichura rozkosznie przygrywała na swym instrumencie z wiszącej nad jej głową kopuły liści. Było jednak na tyle chłodno, że skórzastymi błonami skrzydeł okryła boki, pierś i część szyi. Bolała ją głowa – nie zamierzała się do kompletu przeziębić.
Czujnie rozglądała się po horyzoncie, wypatrując rosłej sylwetki.




















