A: S: 2| W: 3| Z: 3| M: 2| P: 4| A: 5
U: B,Skr,Śl,Kż,MP,A,O,MA,MO:1|W,L,Pł:2|M:3
Atuty: Kruszyna; Szczęściarz, Mentor, Magiczny Śpiew, Znawca terenów
Płynęła spokojnie. Jej skrzydła leżały na wodzie miękko, muskając jej taflę delikatnie, nie pozwalając się zanurzyć i zamoczyć od zewnątrz, choć wystąpiły na nich już soczyste kropelki jeziorne. Jej ogon leżał na wodzie nieruchomo, a woda wokół niego mąciła się, pozostawiając za nią ślad, gdy nieubłaganie sunęła do przodu przez toń. Jej boki były lekko napięte, a gdy dochodziło do skrętów, odpowiednie mięśnie zaciskały się, wyginając jej ciało w łagodne łuki. Prowadziły ją one w miejsca, w które patrzyła, naturalnie przedłużając kręgosłup w obraną stronę. Rozluźniała do pewnego stopnia swoje boki, gdy zakręt nie był już dalej potrzebny, wciąż patrząc z wysoko uniesioną głową osadzoną na łabędziej szyi, dokładnie tam, gdzie płynęła.
A gdy skończyła krótki pokaz, Dar Tdary odezwał się ponownie, by zwrócić jej uwagę. Myślała nad tym chwilę, lecz nie przerwała płynięcia. Jej łapy wykonywały rytmiczne, owalne ruchy. Jej przednia lewa i prawa tylna łapa zostały ze sobą sparowane tak, jak przednia prawa i lewa tylna. Gdy pierwsza para ruszała do przodu, druga para ruszała do tyłu. Ale nie był to tak prosty ruch. Aby przesunąć łapy do przodu, Rek zginała je mocno, aby łokieć i nadgarstek schowały się tuż pod jej ciałem, podobnie jak kolano i staw skokowy. Potem prostowała je centralnie przed siebie, by wciąż sprawiały jak najmniejszy opór, przecinały wodę jak skrzydła powietrze. Wtedy popychała je w dół po łuku, łącząc palce silnie ze sobą, lekko ugięte, w kształcie więdnącego liścia. Zarówno u łap przednich jak i tylnych. Stawiały one solidny opór wodzie, mimo ogólnie kruchej budowy białołuskiej smoczycy, odpychając ją wręcz od miejsca, w którym dopiero co się znajdowała. I tylko fakt, że ciecz nie była twarda sprawiał, że mogła wciąż cyklicznie wykonywać ten ruch – podkulić łapy, wracając do ich pozycji wyjściowej. Dzięki temu mogła przecinać wodę nie martwiąc się tak o opór. A im dłużej płynęła, tym spokojniejsze i bardziej zamaszyste ruchy udawało się jej wykonywać.
Przemyślała to. Uznała, że powinna się bardziej rozluźnić. Skupiła się więc na swoich bokach, aby napięte mięśnie się rozluźniły. następnie przeszła do ogona. Zrobiła to, by lepiej je kontrolować. W następnych ruchach Dar mógł faktycznie zauważyć poprawę, albo... lśnienie jej łusek, intensywniejsze i pełne jaśniejącej wilgoci. Jej ciało zaczęło delikatnie wić się w wodzie, niemal niezauważalnie, lecz jej kręgosłup, wraz z ogonem, poruszały się lekko wężowato. Więcej partii jej mięśni zaczęło pracować, dając jej szansę by przyspieszyć jeszcze troszeczkę, nie tracąc zupełnie na sterowności. Pochyliła odrobinę swoją trójkątną głowę i Dar Tdary mógł może dostrzec w niej jej matkę – Wieczorną Aurę. Morsko-północną, po której Rek odziedziczyła spojrzenie. Gdy pyszczek małej samicy się obniżył... cóż. To również korzystnie wpłynęło na tempo. Dar musiał lekko przyspieszyć kroku, by mu nie uciekła, serpentyną pokonująca ujarzmioną wodę, lśniąca i skąpana, dosłownie, w blasku Złotej twarzy.
Wygłosił wtedy kolejne swoje słowa, długą sentencję, którą Rek powoli i sprawnie trawiła. Powietrza, ale nie za dużo. Serpentynowy ruch... Cóż, musiała spróbować. Wciągnęła powietrze do płuc głęboko, wypełniając je po całości, wbrew słowom Daru. Była mniejsza, lecz wydawało się jej, że wpadła na dobry pomysł, by pozbyć się jego nadmiaru. Podkuliła wszystkie łapy do brzucha i gwałtownie wypchnęła do dołu, nie rozczapierzając palców. Wypchnęła wodę w dół. Ale też... użyła skrzydeł. Pchnęła je w dół, a jej ciało wynurzyło się właściwie całkowicie. Woda spłynęła po niej, barwiąc się bielą i błękitem jej ciała. Tylko na krótki moment jej nosek zalśnił, szczytując nad jej ciałem, gdy zerwała go gwałtownym, acz płynnym ruchem w dół. Jej błękitne oczy zlały się przez moment z tonią, a potem bez wzburzania najmniejszej fali. Dopiero potem opadło jej ciało, a koncentryczna fala uniosła się i opadła. A ona zanurzyła się pod wodę. Najpierw głowa, potem grzbiet, zad i tylko ogon zwieńczony białą kitą piór przez moment był widoczny dla Daru nim ten się nie zanurzył. Łapy skierowała w tył, skrzydła złożyła, korzystając z ruchu w dół, który nimi wykonała. Dzięki temu był krótszy, mniej zamaszysty i mniej wzburzający wodę. Dzięki temu niczym strzała zanurzyła się pod wodę.
Zgodnie z instrukcjami, jej łapy przesunęły się równomiernie w tył. Jej łokcie, jak i nadgarstki przylgnęły do boków – wyżej w stronę grzbietu i tak by ich nie mogła unieść. Tylne łapy też wyprostowała w tył. Choć nie było to dla niej zbyt wygodne. Ogon zawił się delikatnie między nimi. Poczuła ruch wody smyrający jej palce. Miała zbyt długie łapy w porównaniu do wężowego Daru Tdary. Mimo to spróbowała. Choćby po to, by poznać wszystkie zalety i wady stylu pływania wężowego. Jeszcze w trakcie płynięcia w dół spowodowanego zanurzeniem, patrząc przez bąbelki powietrza na wyrastające z dna glony, wydychała powietrze. Powoli. Na początku tyle, by nie bolały ją płuca – tyle ile miała wziąć – ta mała ilość, która przedłuży jej możliwość bycia pod powierzchnią o czas, który zajęło jej samo zanurkowanie. Może nie było tak skromne i ciche jak to Daru, ale było równie efektowne co efektywne przy ciele składającym się zarówno z długich, cienkich łap jak i skrzydeł lotnych. Poruszyła głową w górę, a potem szarpnęła w dół. Jej barki też się poruszyły, kręgosłup w wężowym ruchu zafalował, a ona oddała jeszcze trochę powietrza. Poruszyła tylnymi łapami, jednak nie były one przystosowane do takiego płynięcia. A jednak bardzo chciała wziąć glon do pyska. Nie myślała o niczym, jakby jej umysł sparaliżowała zimna woda. Miała tylko jeden cel. Wyciągnęła szyję i otworzyła paszczę, by poczuć jak oddala się od dna. Poruszyła tylnymi łapami, ze zwiniętymi w łódeczkę palcami. Stawiały one opór jednak tylko wtedy, gdy unosiła je z powrotem w górę – cofnięcie ich w dół nie było efektywne, bowiem kształt palców pozbawionych błon nie łapał już wody. Zbyt opływowy sprawiał, że nie mogła pędzić w dół. Ciężkie, mięsiste skrzydła, smoczy tors, niedostosowanie do pływania w ten sposób sprawiły, że zaczęła się wynurzać.
Pociągnęła głowę w górę, ignorując głos Daru, który demonstrował jej zawiśnięcie. Szybko przecięła nosem taflę. Oddała resztę powietrza i dała sobie dwa wdechy czasu, aby ponownie spróbować zanurkować. W tym czasie jej łapy powróciły do owalnych ruchów, do zgarniania listkową łapą wody w dół, niezbyt do tyłu. nie było to ważne. Nabrała powietrze raz jeszcze do pyska, do płuc i znów zanurkowała. Rozłożyła przedtem skrzydła, popychając je w wodę, wybijając się w górę. Nie uderzyła nimi, przez co zachowała absolutną ciszę, gdy zagłębiała się nosem, a dopiero potem szyją z torsem pod wodę. Nawet plusk nie był zbyt głośny. Choć ruch mógł być zauważalny... wciąż nie był niesubtelny.
Wkrótce Dar Tdary mógł zauważyć pod wodą anioła. Nie składała skrzydeł, z jej nozdrzy wytoczyło się kilka rozbawionych bąbelków powietrza. Jej skrzydła przesunęły się jak w powietrzu – ramieniem do przodu, omijając opływowym kształtem gęstość powietrza, po czym wystrzeliła niemal pionowo w dół – pchnęła skrzydłami do tyłu, tym razem stawiając maksymalny opór skrzydłami przez prostopadłe ułożenie w stosunku do ziemi. Jej łapy były przytulone do niej, ale nie cały czas. Mógł dostrzec jak koryguje swoje ułożenie delikatnym skrętem tułowia i odepchnięciem wody na bok, by pyszczkiem zahaczyć o długi, ciemny wodorost. Schwytała go w drobne ząbki, jej skrzydła mieniły się plamami światła przepuszczanego przez lustrzaną taflę jeziora. Potem jej pyszczek skierował się do góry w wężowym ruchu, a za nim kręgosłup, gdy znów skorygowała ułożenie skrzydeł. Jej ogon znaczył za nią ślad, gdy znowu odbiła się od wody zamaszym ruchem skrzydeł. Tym razem wysunęła łapki przed siebie, sprawiając, że nie zatrzymywała się podczas łagodnych ruchów skrzydłami w tył. Wyglądała jak istota truchtem przemierzająca nieboskłon.
Zbliżyła się do Daru i z bliska mógł zobaczyć jak pióra wyrastające z jej szyi i grzbietu falują podobnie jak wodorost, który przekazywała do jego pyska. Zgodnie ze starszą ideą samca, skierowała się do wyspy, jednak teraz już rzadko machała skrzydłami. Przeciwdziałała nimi wypór, otwierając je do połowy gwałtownie, by obniżyć swój pułap. Lecz nie było to tak ważne, gdy okrągłymi ruchami łap zagarniała wodę ku górze.
Wypłynęła tylko na moment, by zaczerpnąć powietrza, zwróciła się w tył bezpośrednio już pod wodą, patrząc przez moment na Dar mieniącymi się, błękitnymi jak woda tuż pod taflą oczyma. Jej pióra falowały lekko, a skrzydła przyjmowały cienie i światła wyżej tańczących fal. W tę stronę używała zarówno łap jak i skrzydeł, szybko wyprowadzając się na prowadzenie. Zwolniła jednak koło połowy, by zrównać się z nauczycielem i przegrać o długość nosa.
– To było bardzo ekscytujące. – Powiedziała z wdzięcznością gdy wyszli już na brzeg. Ociekała wodą, w pełnej okazałości Złotej Twarzy. – Dziękuję Darze Tdary. Myślę, że nauczyłam się wykorzystywać potencjał mojego ciała w wodzie. – Uśmiechnęła się ciepło. – Nasze sylwetki bardzo nas różnią, lecz zdaje się, każdy z nas może wykorzystać to, co ma. Potrzeba mi jednak więcej pracy, jeżeli chciałabym używać tak wielkich kończyn do utrzymania prędkości. – Podsumowała swoim melodyjnym, spokojnym głosem. Ciekawe czy Dar wciąż miał od niej glon, który przekazała mu z pyska do pyska...
Licznik słów: 1453