A: S: 1| W: 2| Z: 4| M: 5| P: 2| A: 1
U: Pł,W,B,L,Śl,Skr,Kż,MO,M,A,O: 1| MA,MP: 2| Lcz: 3
Atuty: Ostry Węch, Szczęściarz, Skupiony, Wybraniec Bogów
Spojrzał wzrokiem z gatunku ”to było do przewidzenia” gdy tylko Dar dobrał się do jego zbiorów. Oczywiście, ten zapał był przecież dla nich tak wspólny. – Rany magiczne znajdziesz na dolnej połowie ciała tej białej smocz- Nie! Nie dotykaj łap! – Rzucił się i zasłonił zwłoki własnym ciałem jakby osłaniał przed Ziemnym własne obiecujące dziecko. Czysto hipotetyczne rzecz jasna. – Nie dotykaj poduszek, niezwykle się starałem by zachować na nich wszelkie zabrudzenia i ślady. Mogą się okazać bezcenne w procesie określania pochodzenia napastników. – Zabezpieczywszy życie swoich cennych poszlak zajął się w końcu Fiołkiem na dobre.
Przynajmniej tak sądził- płynnie przerwał swój wywód widząc że Darowi się zebrało. Doskonale wiedział jak drażliwy był dla niego temat szacunku wobec Uzdrowicieli, co z resztą doskonale rozumiał. Dlatego też sposób w jaki skwitował to jego wężowy „towarzysz myśli” wywołał u Wodnego krótkie warknięcie, które zastąpiło urwany gest kiwnięcia łbem. – Nie rzucam się na pacjentów jak wężowy na świetliste kule, bez obaw. – Jakkolwiek pozostawał zgodny ze swoim Mistrzem, nie wykluczało to reakcji na prztyczek poprzez wspomnienie elementarnej wady w badawczych nawykach Daru. Wtedy, nad Rumowiskiem Proroków, wężowy wpakował do kuli swoją maddarę jakby to był jego ulubiony obiekt leczeń- to jest Gorycz- a nie magiczna struktura o nieznanej naturze.
– Mając do czynienia z mniej groźnymi ranami staram się minimalizować zioła dla nabrania wprawy, ale przy cięższych przypadkach jeszcze tego nie czynię. Jak sam zauważyłeś nie mam na to jeszcze doświadczenia. – Pewnych kwestii się nie przeskoczy, żaden umysł nie osiągnie perfekcji bez praktyki. Szczęśliwie utrzymywanie regularnych spotkań dwójki racjonalistów-wizjonerów poza wymianą idei miało też tą istotną cechę, że ułatwiało Remedium włączanie we własną metodykę leczeń również praktyki Daru. I choć nie obawiał się wchodzić z Mistrzem w dyskurs, wybitnie często okazywało się że podążali tymi samymi ścieżkami.
Obrzucił krytycznym spojrzeniem swoje serduszko spoczywające na wyciągniętej łapie, ów mięśniowy flaczek bowiem faktycznie nie prezentował się dobrze z tymi wszystkimi oznakami zużycia, braku szacunku ze strony dawnego właściciela i jego zabójcy. – Ty to wiesz z powodu warstw złogów odłożonych w większych arteriach. Z mojej perspektywy wiek jest dobrze wyczuwalny przez stan zbyt mało elastycznych żył; serce jest też nieco przerośnięte, ściany pogrubione a pojemność komór zmniejszona, więc krew była tłoczona w większej ściśliwości niż naturalna. W ogólności widać kompletną niechęć wobec diety rybnej. – Po skończonej regeneracji przyjrzał się reakcji Mistrza i sam ocenił narząd. Niby wykonał zadanie ale… zregenerowanie w czyjejś piersi samego serca cofniętego w czasie miałoby wiele przykrych konsekwencji. Reszta organizmu nie byłaby zdolna poradzić sobie z tą niepasującą doń młodzieńczością i w „wyleczonym” puchłby coraz większy zbiór powikłań. Reasumując to była nieprzemyślana regeneracja, poprzez to jednak regeneracja kształcąca.
Wzruszył skrzydłami na kolejne pytanie. – Do jedenastego księżyca życia źródło pracuje intensywnie podczas wzrostu, co w zasadzie wyklucza ryzyko chorób. Do dwudziestego drugiego księżyca leczenia są najprostsze, dalej trzydzieści i dziewięć, następnie modelowy przedział 40 do 55, wreszcie kolejno 77, 95 i aż do 105, przynajmniej dopóki mówimy o typowym organizmie smoka.
Podał łeb w lewo widząc kopię Daru. W teorii wystarczyłoby normalne leczenie, lecz po co marnować zioła, jeśli można sobie pracę utrudnić… zarazem sprawdzając swoją znajomość ziół. I nie chodziło tutaj o zwykłe zielarstwo- Remedium chciał sprawdzić, sam dla siebie, na ile faktycznie rozumie jaki wpływ ma dane zioło na organizm smoka. Tak, w przypadku fantomów Mistrza znajomość magii precyzji jaką sam dysponował powinna być wystarczająca do tego celu.
Zbadał najpierw dokładnie chorą tkankę. Ucisnął ranę, sprawdził barwę mięsa i kruche łuski wokół rozszarpania objętego ropiennym powikłaniem. – To jest tak stare, że po organizmie krążyłoby wiele toksyn i zepsucia pochodzących z ropienia. Wolałbym użyć muchomora, ale skoro odwzorowanie organizmu zamyka się do łapy, to zostanę przy nawłoci. – Tak więc przed nim czekało najtrudniejsze i najciekawsze zarazem. Wyobraził sobie blok suchej gleby bielicowej, jakby wyciętej wprost z suchej polany. Dobrze nasłoneczniona ziemia pokryła się trawami i mniej wartościowym zielskiem, między którym zaczęły kiełkować dwa młode złotniki (nawłocie). Lód odtwarzał powoli w myślach cykl ich wzrostu, kontrolując przyrastanie łodyżek aż stały się łodygami, rozwój kolejnych listków, pojawienie się podziemnego kłącza, wreszcie zachęcał nawłociowe zlepki myśli do pobierania innych zlepków będących ideą gleby i jej substancji. Tak minął pełny dwuletni cykl aż następnej Pory Ciepłej pojawiły się kwiatostany. W żółtopłatne gniazdka wleciał trzmiel, dwie pszczele robotnice również intensywnie eksplorowały miododajne kwiaty, wymieniając pyłek pomiędzy dwiema roślinami. Remedium kontrolował ich rozwój i dojrzewanie jakby kontrolował ciało pacjenta, zachęcając nawłocie do obdarzenia go jak najcenniejszym surowcem leczniczym. Teraz miał bowiem do czynienia z doskonałymi, dojrzałymi okazami. Listki były doskonale odżywione, ich miąższ wypełniony dobroczynnymi sokami. Wybrawszy jedną z roślinek skupił się na najdrobniejszym jej aspekcie, czyniąc najprawdziwszym każde włókno i każde czerwonawe przebarwienie łodygi, każdy nerw i obrzmiałe, że nieomal widoczne komórki liści. Wyciągnął łapę w przestrzeń, umieszczając jednocześnie swe dzieło w prawdziwym, skutym chłodem świecie. Fioletowe szpony otarły się o drobny meszek gęsto pokrywający łodygę i Lód zebrał ze swej wyimaginowanej nawłoci dwie dawki najlepszych liści.
Reszta rośliny odeszła w niebyt, pozostawiając tylko listki wygniatane w łapie aż do uronienia wilgoci z miąższu. Remedium przemył dokładnie ranę, po czym pieczołowicie obłożył ropień okładem. Kolejny fragment oderwany z całunu ubezpieczył ranę i pozwolił wyimaginowanemu zielu dezynfekować i odciągać równie nieprawdziwą wydzielinę. Lód w tym czasie stał w bezruchu i skupiał się z całej mocy na podtrzymywaniu leczniczej wizji.
Uznawszy, że okład działał dostatecznie długo, Uzdrowiciel odciął wreszcie dopływ swojej magii. Teraz przed jego źródłem stało inne zadanie, gdy poczęło wrastać w chorą tkankę. Przerósł przez cały rejon łapy i zaczął usuwać takimi kanałami wszelkie zepsucie z ciała, kierując je ku rozcięciu. To był najdłuższy i najistotniejszy etap całego tego procesu, gdyż miał wycofać faktyczne szkody poczynione w organizmie nie-Daru przez zaniedbaną ranę. Organizm Ziemnego nie był już najmłodszy, więc ze względu na średni wiek wymagał jednego silniejszego pulsu by nadążał za wolą Wodnego. Sumiennie dozowane strumienie energii mogły ucichnąć, zastąpione przez kolejne. Teraz należało usunąć opuchliznę i ukoić rozognione nerwy. Ciąg impulsów sprawdził ich funkcjonowanie, w razie potrzeby niszcząc i zastępując źle funkcjonujące odcinki unerwienia nowymi. Podobnie trwale obrzmieć mogły naczynia krwionośne- te również czekała śmierć i wymiana. Samo zniszczenie w stawie nie było na szczęście głębokie i więzadła ucierpiały mechanicznie tylko nieznacznie, kość i chrząstki po oczyszczeniu również miały się dobrze. Lód wyplótł więc ponownie więzadła opierając się na niezniszczonych egzemplarzach, by nieumyślnie nie odtworzyć historii z regeneracją serca. Tym razem wszystkie tkanki, które pobudzał do odrastania miały mieć nie tylko zgodną z resztą ciała strukturę, lecz również nie być pozbawionymi cech wieku posiadacza.
Przejechał łapą po zdrowym już ciele i westchnął widząc nowego fantoma. Raz, że dziwnie było oglądać samego siebie; dwa, że jaskra na „jego” ciele budziła niemiłe skojarzenia ze Smokiem; trzy, że Uzdrowicielowi Wody właśnie skończyła się herbata. Dopił resztki z czarki i potarł ciepłym naczynkiem kostną bródkę. Za półprzymkniętymi ślepiami właśnie rodził się żywokost. Egzemplarz któremu dane było ujrzeć światło prawdziwego dnia miał typowo bagienny pokrój. Zaraz też pozostały z niego same korzenie, które w przyspieszonym tempie obeschły do właściwej formy surowca zielarskiego. Remedium włożył podtrzymywany twór do granitowej misy z wodą, nakrył bulgocący powoli wywar i poprawił ognisko, by ożyło świeżym ciepłem. Sam stał ciągle tuż obok, zaabsorbowany utrzymywaniem prawdziwości wodnego wyciągu z nieprawdziwego żywokostu, w zamian za swój wysiłek chłonąc ciepło od ogniska. Rzecz nie była łatwa, lecz niezwykle kształcąca. Lód prawdziwie zaczynał rozumieć, na jakich mechanizmach opiera się lecznicze działanie roślin. Wyskrobał w pamięci, by w wolnej chwili spróbować takiego przywoływania na pozostałych ziołach. Wreszcie napar zgęstniał a po schłodzeniu (co porą Białych Ziem nie wymagało wielkiego nakładu pracy) mógł zostać zakroplony do chorych ślepi pseudo-Kobalta, oczywiście zawczasu dokładnie przemytych przegotowaną, chłodną wodą.
Oko smocze było złożonym narządem a jaskra nie była łatwą chorobą- ani dla pacjenta ani dla medyka. Remedium ułożył łapę na szerokim czole Lodu i wniknął weń maddarą. Najpierw epicentrum choroby, dopiero później naprawi się zgliszcza peryferyjnych problemów. Żeby wyleczyć tak zaawansowaną jaskrę należało obniżyć ciśnienie w gałce ocznej i zaleczyć zniszczony nerw wzrokowy oraz siatkówkę umieszczoną z tyłu. Owszem, Kobalt rozbierał już smocze oko celem dokładnego przebadania, nawet całą grupę napastników pełną smoczych oczu. Nie umniejszało to oczywiście złożoności stojącego przed nim problemu. Wyszukał pierwotną przyczynę naruszonej równowagi narządu. Ciecz ją wypełniająca musiała mieć zaburzony odpływ i zaraz okazało się, w czym tkwił problem. Sam kanał był w pełni sprawny, lecz układ żył odbierających nadmiar cieczy popadł w marazm przez jakieś niepojęte splątanie. Czyżby błędnie się rozwinął? Lód otworzył własne ślepia i spojrzał na swojego Mistrza. – Dzięki. Teraz nie opędzę się od chronicznych rozważań o swoich wadach biologicznych. – Mruknięcie nawet nie zdążyło do końca opuścić jego pyska a maddara już przesuwała, przycinała i pobudzała do wzrostu sieć żyłek. Tam zbyt mało, gdzieś indziej zbyt wiele, w jednym ze ślepi w ogóle powstał mikroskopijny supełek. Powoli, spokojnie, dokładnie i z rozmysłem, gdyż tego wymagał precyzyjny układ wzroku.
Przez naprawione żyłki od razu zaczął odpływać nadmiar cieczy. Pora na nerw wzrokowy i siatkówkę, która przyjmowała światło. Ta druga paradoksalnie była prostsza w odbudowie, gdyż można było wzorować się na zdrowych obszarach. Sam nerw dla odmiany wymagał skrupulatności w odtwarzaniu jego włókniny, gdyż dosłownie jedno odmiennie poprowadzone połączenie mogło całkowicie odmienić postrzegany przez pacjenta obraz. Po dłuższej chwili, podczas której Lód zastygł w absolutnym bezruchu, łapa Uzdrowiciela opadła z falsyfikatu jego łba. Nie omieszkał oczywiście wcześniej wyciszyć bóle spowodowane jaskrą oraz odciągnąć i pobudzić wchłonięcie opuchlizny z oczu. – Kiwnij łbem, jeśli widzisz nawłoć i tasznika poprawnie oraz zgadza się barwa ciała Lothrica. – Iluzja dysponowała nieprawdziwymi wspomnieniami, ale Dar powinien być w stanie podsunąć jej swoją wiedzę o ziołach i o radośnie płomienistym muflonie celem weryfikacji wzroku leczonego. Jeśli barwy się zgadzały, to sprawa była rozwiązana. W przeciwnym razie Remedium musiał się zagłębić w sploty nerwu wzrokowego i wyszukać wszelkie niezgodności.
– Dziękuję Ci. Hmm, dopóki pamiętam: proszę. Układ skrętny o który mnie ostatnio prosiłeś. Aż mnie boli że nie mogę odwiedzić Twojej groty i samemu obejrzeć co takiego konstruujesz, że aż wykonanie części aparatury zrzuciłeś na mnie. – Nagle pysk zwykle odznaczony dziwną mieszaniną chłodnego zamyślenia i powagi podszytej rozbawieniem przeszył paroksyzm bólu. Obiecałeś sobie, że odpuścisz. Z drugiej strony… jeśli nie Dar to kto inny? – Pamiętasz może nasze pierwsze spotkanie na Torfowisku? Zanim podniosłeś wzrok na Lonusso ze mną na ramieniu, coś Cię wtedy gryzło. – Lód podszedł do skalnej ściany i zaczął coś nań skrobać zwrócony bokiem do wężowego. Przed odkryciem śladów Giganta znał swoją matkę jako Kwitnący Krzew, Łowczynię a nie Szablę Kniei, Przywódcę. Co zaś mogło wywołać tak silny żal emocjonalny u Daru jak wtedy, jeśli nie… – Twoja matka, prawda? Jakieś szuranie szponami podczas ceremonii zmiany przywództwa? Przepraszam. – Uderzył łapą w skałę przed sobą i zaprzestał bezcelowego wodzenia wzrokiem po fakturze kamienia, obróciwszy łeb ku wężowemu. Twardy szpon mimochodem zaczął drążyć skałę cichym skrobaniem. – Po prostu… niedawno odszedł Wędrowiec i… to nie tak, że się tego nie spodziewałem. Chodzi raczej o okoliczności. Mogę? – Na Darze spoczęło miękkie nagle spojrzenie a Remedium podsunął ku niemu mentalną kapsułkę faktów, doskonale wyabstrahowanych ze wspomnień Słonecznego Zakątka. Nawet bez tego historia była co najmniej uderzająca, miotanie się myśli Lodu nie było w niej potrzebne: zdeformowana Hexaris, łatwość z jaką stanęło jej serce tuż po wykluciu; przerażenie Nurta a później jego ostateczne załamanie; wreszcie krzywda jaką zadało to starszemu Złotołuskiemu i finalny zachód Słońca. Wspomnienie jak tulił się do Ojca urywało się by Dar nie musiał doświadczyć… tamtego. Wspomnienie jak wędrował z odchodzącym Wędrowcem, uczucie przeżywania drugiego życia- to było zbyt intymne i zbyt szkodliwe, by pozwolić Uzdrowicielowi dotknąć się doń. Poza tym później była tabliczka Graghess, która nie była już kompletnie sprawą nawet dla Ziemnego.
Jeśli tylko Dar powrócił z tego wspomnienia, mógł dostrzec Remedium z czołem opartym o oblodzoną skałę. Łuski cicho chrzęściły o skałę i pas grzywy, gdy całe ciało niebieskołuskiego drżało w powstrzymywanym wykwicie żalu. Poniekąd Kobalt cieszył się z tej swojej reakcji, bowiem oznaczała ona ze nie utracił tego, co Przyjaciel w nim zbudował. Skrobanie pazurem wciąż nie ustawało. – Wiesz, odliczałem do jego końca odkąd miałem 3 księżyce: osiemnaście, siedemnaście… – Nawet syknięcia ledwo przechodziły mu przez gardło. – Ale nie spodziewałem się, że „zero” może być aż tak bolesne. W większości innych okoliczności już by mną to nie wstrząsnęło ale wtedy… Darze, wyobraź sobie coś takiego u siebie w grocie. Z udziałem Twojej matki i kogo sobie tylko zażyczysz. – Z piersi wyrwał mu się straceńczy chichot a krzywy uśmiech wypełzł na pysk. Złote ślepie łypnęło na Ziemnego spod ściany. – Teraz mam pod swoją opieką dwójkę piskląt Szlachetnego. I naprawdę ciesz się, że Kaskada nie wcisnęła ci w łapy jaj. Przynajmniej mam Valisskę do pomocy, która ma doświadczenie w pacyfikacji piskląt. – Spojrzał na bazgroły które dziergał na skale. Przed nim wisiały utrwalone głęboko runy Wędrówka Słońca. Nakrył je szybko łapą. – Domyślam się, co byś mi powiedział gdybym rozpuścił się tak w innych okolicznościach, ale teraz widzisz fakty. Musiałem zrezygnować z uratowania dobrego smoka dla kalekiego pisklaka i to tylko ze względu na głupotę Szlachetnego, której nie mogłem powstrzymać. Poderżnął sobie gardło a jeszcze odebrało mi to szansę na przeżycie ostatnich chwil z Przyjacielem, który odchodził we krwi własnego brata.
Żal wylewał się i spływał ciężko po trupach owiniętych w materiały. – Gdybym miał pewność że do niego dołączę, nie wahałbym się odejść nawet teraz. – Czy to było prawdziwe? Sam nie wiedział.
W końcu sięgnął do swojej torby leżącej tuż obok i wyciągnął z niej duży rulon skóry łosia. – Wybacz, że mnie napadło. Mogłem się powstrzymać, ale z jakichś przyczyn… po prostu musiałem się podzielić z kimś kto ma szansę mnie właściwie ocenić. Wtedy otaczali mnie jedynie umierający, pisklę i mantykora-żałobnik. Obejrzyj sobie tą skórę. To jest mój pomysł, który krążył mi po łbie już jako pisklęciu: doskonały model smoczych tkanek utrwalony w skórze. Tylko ostrożnie, bo to jest zdjęte z Wędrówki. Jedyny jak dotąd pełny szkic smoka, jaki zrobiłem. – Skóra wyglądała jak niesamowicie dokładna skamielina. Zagłębiając się w nią maddarą można było wyczuć i obejrzeć dokładnie odwzorowane smocze tkanki. Dla wygody na licu wypalony był również rzut całego ciała, którego nasycenie świadczyło o gęstości. Dzięki temu można było obejrzeć kościec i chrząstki.
Remedium spojrzał wzdłuż ściany o którą wciąż opierał łeb tylko po to, by zdać sobie sprawę z dwóch połyskliwych linii które spłynęły z jego pyska, drążąc zmarzlinę. Pokręcił łbem z niedowierzaniem. Dlaczego we wszystkim praktycznie utrzymywał nerwy na wodzy, lecz w kwestii Przyjaciela musiał być tak bezradny, by aż puściły mu łzy? Teraz, kiedy myślał że to za nim, że poskromił ten ostatni bastion uczuć? Zerknął na swoją torbę. Ach, jeszcze Suru, no tak. I jego reakcja na świadomość, że Smok miał zamiar zabić Dara. I przy tym wszystkim on miał siebie naprawdę za chłodnego analityka? Choć w sumie... to jest może różnica pomiędzy chłodnym a bezdusznym?
Licznik słów: 2449
₪ Ostry Węch ₪ Dodatkowa kość do testu Percepcji opartego na węchu
₪ Szczęściarz ₪ Odwrócenie porażki akcji na 1 sukces raz na walkę/polowanie/raz na dwa tygodnie w wyprawie/misji/1 etapie leczenia
₪ Skupiony ₪ -1 ST do pierwszego etapu leczenia, jeśli smok leczy z maksymalną liczbą rodzajów ziół
₪ Wybraniec bogów ₪ +1 sukces do akcji raz na walkę/polowanie/raz na tydzień w leczeniu/raz na dwa tygodnie w polowaniu łowcy/misji
══════════「 Muzyka 」══════════
Co jest na powierzchni
Co tkwi pod spodem
════════「 Teczka Postaci 」════════