A: S: 2| W: 3| Z: 5| M: 1| P: 4| A: 3
U: L,Pł,W,MA,MP,Kż,Skr,Prs: 1| B,A,Śl: 2| O:3
Atuty: Okaz zdrowia; Empatia; Twardy jak diament; Pierwotny odruch; Wybraniec bogów
Właściwie sama do końca nie rozumiała, jak to się dzieje.
Usłyszała ryk smoka, smoka wzywającego innych sobie podobnych, by go karmiły. Społeczny gest uzupełniających swoje siły i słabości stadnych stworzeń. Nie znała tego głosu, nigdy też nie przyjmowała anonimowych wezwań, a jednak na to jedno od razu się pokusiła. Ciekawość i przyjemność jaką dostarczało jej spełnianie swojej roli wystarczyło by wygrać z wrażeniem absurdalności całej sytuacji. Co jednak jeśli ktoś zjawi się przed nią? Należało się pośpieszyć!
Tembr cichł jeszcze w przestrzeni, gdy ona oglądała swoje skarby i wysupływała spomiędzy nich długie pędy mięsistych wodorostów poziomymi szarpnięciami rogatego łba. Z pewnym żalem skubnęła parę listków i nacieszyła nimi smak. To miał być jej obiad. Szczerze wątpiła, by wiele smoków gustowało w tak nietypowej diecie, jak ona. Więc jeśli ten jeden zacznie wywracać ślepiami i zwieszać ozór – z miłą chęcią go pogoni!
Wiedziona chęcią szybkiego zaspokojenia swoich potrzeb – zupełnie jakby to ona chciała się najeść – wybrała dla kontrastu najbardziej nie lubianą przez siebie metodę poruszania. Lot.
Latać nauczyła się przez wstyd, jaki dało jej nie dotarcie na czas na Zdradliwe Urwisko, a więc bezpośrednio po nim. Niedokształcone mięśnie skrzydeł piekły, ciągnęły się, skarżyły na to nagłe i potworne wykorzystywanie. Trzymane w pysku glony powiewały na wietrze niczym dwie Ziemiste chorągwie, długie wąsy lub pasma gęstej grzywy. Szponami przyciskała do piersi wciąż plamiące posoką mięsiwo. Ślad pamięci, jakie jej uszy ukuły w przestrzeni, prowadził ją na tyle ile się dało precyzyjnie i konkretnie, tak więc już wkrótce wężowy mógł wypatrzeć niezdarnie kołującego w przestworzach smoka o dziwnych "wąsach". Ona zaś nie zauważyła nic.
Świsnęła w dół, zawróciła pod kątem, każdy gwałtowniejszy ruch wykonując z wyraźną utratą symetrii rytmu skrzydeł. Rozglądała się na boki by w końcu wydać z siebie jakby ponaglający, lekko żałosny i cichy ryk. Zwłaszcza o tyle cichy, że nie mogła otworzyć pyska, skoro niosła w nim rośliny. W reakcji na wysiłek jej gardło postanowiło się pożalić, wypluwając z głębi siebie flegmę i zmuszając ją do zdławionego kaszlu. Językiem blokowała dręczący ją śluz, nie chcąc obślinić nim swojej zdobyczy. Cały ten wysiłek ostatecznie strącił ją z niebios. Kołysząc ułożonymi sztywno w tył skrzydłami opadła nieopodal rzeki i wbiła ostro tylne łapy w glebę, paroma bolesnym w swej szerokości wymachnięciami ramion utrzymując równowagę, by nie lądować na niesionym darze.
Pochyliła ciężko łeb, rośliny omiotły ziemię niczym dywan, szyja wygięła się w łabędzi łuk. Dyszała niemo, żebra unosiły się mocno i opadały szybkim rytmem. Ułożyła na trawie oprawione, pozbawione łba i części kończyn truchło kozicy, a na nie opuściła częściowo zasuszone, częściowo wilgotne wodorosty. Serce biło jej jak oszalałe. Była dumna, że pierwszy raz sama z siebie wybrała drogę powietrzną, ale przeraziło ją to. Dodatkowo nowa perspektywa, oglądanie światu z lotu ptaka, napełniało ją zadumą, rozpraszało umysł. No i ten kaszel. Kaszel, który wyrzucał z jej wnętrza jakąś obrzydliwą czarną maź.
Polowanie w deszczu przyniosło jej, jak widać, owocne łowy. Cena jednak była niemała.
I wtedy go zauważyła. Uniosła wzrok, który bez jej świadomości wychwycił jakiś ruch, błysk. Złotą barwę ślepi. Nieco podskoczyła, rozszerzając łapy jak do pozycji obronnej, lecz prostując je niezdrowo. Szaro-czarno-biała sierść najeżyła się, a podobna jeżowym kolcom grzywa zdawała się nabrać własnego życia.
Kiedy jednak tylko, do świadomości już, dotarło co tak naprawdę ogląda, mimo niepewności wymalowanej w wyrazie źrenic uśmiechnęła się sympatycznie. Widać było, że jest młoda. Kobieca, delikatna i wrażliwa. Jak na wybitnie zwierzęce, instynktownie reagujące zwierze, oczywiście. Lekko przekrzywiony łeb wybadał aparycję nowopoznanego smoka, zadziwiając się tym, jak niesamowicie jest długi, stary i że do tego wszystkiego tak po prostu stoi sobie w wodzie, jakby to było najnaturalniejsze miejsce do czekania, jakie można było obrać ze wszelkich dostępnych. Lekko potrząsnęła grzywą, układając ją. Okazała się nagle dużo drobniejsza, a najchudszy w niej, gładki, niepokryty futrem ogon wił się za jej plecami jak zaskroniec, niemal jakby sam właśnie płynął w nurcie wyimaginowanej rzeki.
– Um. Ah... Wi-itaj? – Pół wycharczała, pół wyjęczała, z powodu bólu gardła, wstydu i irytacji na samą siebie. Nie tak to miało wyglądać! Westchnęła z wyraźnej frustracji, przełknęła ślinę, zadrżała na całej powłoce. Czarne ślepia miały cienką, białą źrenicę, która z udawaną pewnością siebie wbijała się w Ziemistego niczym ostrze.
– Perspektywa Wieczności. Łowca Ognia. Wołałeś o pożywienie, prawda? – Powiedziała sztywno w swej próbie zrehabilitowania się. Zakwasy w skrzydłach nie pozwalały ich wygodnie ułożyć na grzbiecie. Aank trąciła nosem znajdujące się przed nią, okraszone świeżą zielenią, mięsiwo. – Oto i ono. Przepraszam jeśli... Jeśli nie lubisz roślin, albo mięsa... Albo jeśli je, wwwww... Zanieczyściłam. – No i całą pewność siebie szlag trafił!
Licznik słów: 754