A: S: 1| W: 2| Z: 4| M: 5| P: 2| A: 1
U: Pł,W,B,L,Śl,Skr,Kż,MO,M,A,O: 1| MA,MP: 2| Lcz: 3
Atuty: Ostry Węch, Szczęściarz, Skupiony, Wybraniec Bogów
– Też bym biadolił jak pisklę mając takie piękne futro. – odpowiedział w lekkim tonie, chowając resztę białobrązowego, surowego materiału. – I tak oto nadzieje Wolnych Stad na pokonanie przyszłych Skalnych Gigantów upadły. – pokiwał łbem ze smutkiem, strzelając przy tym językiem – Skoro dzielni Wojownicy chowają się wzajemnie na swój własny widok, przerażeni gabarytami. Jeszcze pokonasz tego smoka, zobaczysz. – łypnął, kwitując całą walkę całkiem szczerą pewnością… nie tyle siebie właśnie, co pewnością o możliwościach leżącej obok niego smoczycy.
Chichot rzeczonej Wojowniczki był natomiast czymś całkiem nowym i mimo woli Remedium poczuł szpilkę zadowolenia, uświadamiając sobie, że to jego działanie przywołało ten, w swej egzotyce, miły dla ucha dźwięk. Szpilka wsunęła się głębiej jak niesforny odłamek kości przy wybitnie rozkruszonym pęknięciu, roznosząc swe fragmenty po umyśle smoka. Uśmiech przybrał nieco zadziorności, akurat gdy zmieniał pozycję. – Gdzież by była pełnia w używaniu maddary, gdyby się ograniczać tylko do uzdrowień i złożonych tworów, hm? Może nawet kiedyś oćwiczymy się na arenie, co powiesz? – smoczyca naprawdę dawała mu poczucie wsparcia, przebywania z kimś z kim mógł wzajemnie właśnie wesprzeć się barkiem w bark, gdzie każde z nich zarazem opierało się i przyjmowało na siebie ciężar ciała drugiego. Ta świadomość stanowiła tylko kolejny powód dla samca, by zwierzyć się szarofutrej, którą podsyciło dodatkowo ich skrzyżowanie skrzydeł.
Gdy ułożyli się tak wspólnie przez myśli wciąż przetaczało się miłe wspomnienie chichotu, jakże wspaniale dopełniające echo szczerego, dźwięcznego śmiechu którym czarnopióra raczyła uraczyć przestrzeń z chwilą, w której poczuła się pewnie w powietrzu. – Dobrze, obrócimy się razem. – mruknął cicho, mieszając odpowiedź ze swoimi myślami. Fakt faktem, że Lód ani przez chwilę nie rozważał schodzenia z Samotnego Pagórka, wyrośniętego w samym sercu Dzikiej Puszczy na wzór zastawki przed komorą Prastarego Drzewa. A schronienie? Przecież właśnie je odnaleźli.
-Trochę tego, trochę tego. – przyznał, trącając kikutem szponu w lewej łapie dłuższą, brodatą kępkę własnego zaklęcia. – Wyszła z tego dziwna mieszanka korzeni, włosów, parzydełek meduzy oraz wizji mojego własnego źródła. – złote, również nitkowate ślepia przesunęły się ku towarzyszce. – Oj, wiem. Powinienem zapewne zacząć od wyleczenia własnej psychiki. – komentarz przypieczętował właśnie ten śmiech, który tak zaskoczył smoczycę. Ale! Przez poważny, choć podszyty kpiną wobec samego siebie ton głosu naprawdę nie brzmiało to, jakby Lód był kompletnie stuknięty. Naprawdę. Słowo Uzdrowiciela.
Obserwował, jak smoczyca ponownie zapada się w znane, bezpieczne odruchy. Było to do przewidzenia- niepewność, poczucie utraty kontroli nad tokiem rozmowy, wreszcie też trud z jakim przychodziło jej przyznanie się przed sobą do uczuć, szczególnie w towarzystwie innych. Również jego, co tak bardzo chciałby zmienić. Musiał się przed sobą sam w tej chwili przyznać: nie posądzał siebie o zdolność do tak szybkiego wykształcania głębszych uczuć wobec smoka, szczególnie uczuć tego rodzaju. Dlatego też jednak, iż Lód był akurat istotą silnie introspekcyjną, a domeną swych myśli władał niepodzielnie, zrozumienie i kontrola swego rozkwitającego uczucia nie stanowiła mu problemu. Kobalt naprawdę doskonale czuł się w stadzie Wody, może właśnie ze względu na spokój podszyty w głębi wieloma nurtami i prądami. Można rzec, że był uosobieniem pewnej idei Wodnika: stoik, który zarazem potrafi gwałtownie się zerwać i spłynąć bez lęku po kolejnej przepaści, malując krajobraz tak wodospadami jak i spokojnymi oczkami wodnymi. A teraz właśnie tym chciałby się na swój sposób podzielić ze smoczym uosobieniem północy, by samica czuła się przy nim pewniej.
Nie miał tutaj wątpliwości, że właśnie uczuciem było to niematerialne ciepło które czuł w obecności czarnopiórej. Oraz: naprawdę miał przemożną ochotę całkiem szczerze skomplementować bogactwo odcieni i harmonię jej futra, jej sylwetkę, majestat skrzydeł, wygiętych rogów i ślepi lśniących wewnętrzną, zamarzniętą w czasie burzą; stonowanej powagi i chłodnej postawy obrońcy za którą kryło się jakże niezmiernie ciepłe serce i piękny, nieśmiały umysł. Była uosobieniem ciszy, zarazem gdy odnalazło się drogę przez zewnętrzny pancerz, można było dostrzec jak łatwo ożywić burzę w tej smoczycy. I choć życzył jej by potrafiła prawdziwie nimi władać, cieszyło go też, że najwyraźniej potrafi je w niej rozpętywać. Była to miła przeciwwaga dla łatwości, z jaką ona wysupływała z jego wnętrza niedostępne zazwyczaj pokłady beztroski i mieszała z resztą charakteru samca. Całość tych myśli i uczuć zamknął w jednym, precyzyjnie uporządkowanym kłębku i trzymał w umyśle, nie wysyłając jeszcze. Chciał wpierw doprowadzić rozmowę do końca, później dopiero tak się otworzyć i wywlec przed nią pełny sens własnych słów. Inaczej, przy nieśmiałości czarnopiórej, to byłoby może zbyt wiele, by utrzymać jej chwyt na jakimkolwiek poczuciu komfortu, z choćby minimum którego Uzdrowiciel przecież chciał ją pozostawić.
– Opowiem ci więc niebawem całą jej historię: driady i jej buku. –… i jej smoka. Tego obawiał się Lód istotnie. Cóż nawet po tym, jeśli popielata smoczyca go zaakceptuje, jeśli zaraz zmiecie ją jakieś uczucie odrzucenia lub oszustwa, gdy odkryje przed nią ten jeden… mankament w swym uczuciowym władztwie? Co prawda, swoimi słowami właśnie odbierał jej ów komfort, lecz nie całkowicie jak miał nadzieję. Ponadto, naprawdę, nie chodziło mu przecież o odzieranie smoczycy z jej głębi. Żałował jednak, że wycofała się w siebie niczym rak w głąb swej muszli- na tyle głęboko, by cofnąć ogon przed jego, delikatnym mimo pewnej zaczepności, gestem.
Wreszcie wszystko, co chciał jej powiedzieć było z grubsza powiedziane. Samymi słowami nigdy tego nie osiągnie, był doskonale świadom, że na równi musi wysłuchać jej a także wesprzeć ich słowa myślami, postawą, czynami. Może i Lód potrafił wiele mówić, skoro zawsze dążył do jak najklarowniejszego przedstawienia tego, co akurat wypełniało mu czaszkę, jednocześnie jednak potrafił i naprawdę lubił słuchać, choćby nie zawsze zasłyszane słowa mu pasowały. Oczywiście, na początku nie mogło być mowy o „niepasowaniu”, gdy pośród dzikiego świstu i łopotu wiatru na ich skrzydłach, zmiękczonego na graniach kruczych lotek i wyostrzonego na zrębach niebieskich błon i łusek poznał imię smoczycy.
Uczynili coś doprawdy rzadkiego- podzielenie się swymi imionami oderwali z przestrzeni formalności, przeistaczając proste zbitki słów w pewną formę mentalnego skrzyżowania ogonów. Ciężko by umknęło uwadze Remedium, że mimo swego skrępowania Tchnienie powtórzyła jego gest i ujawniła przed nim więcej niż jedno swoje imię. Ot- nawet gdyby nie rozróżniała tych mian w żaden sposób, po prostu cieszył się, iż mimo jego wyznania darzyła go dostatecznym zaufaniem bądź szacunkiem, by zdecydować się na odkrycie przed niebieskołuskim więcej niż jednego z nich.
Zasłuchał się więc dalej. Podjął jej spojrzenie, gdy chciała ukazać mu swój brak wstydu i starał się utrzymać ten kontakt jak najdłużej. Nie krzyżował jednak wciąż ich wzroku wprost, błądząc raczej w zamyśleniu po linii pyska, przyglądając się grze świateł na jej futrze i opalizującym błyskawicom rodzącym się w jej ślepiach. Był jednak całkowicie pochłonięty jej wypowiedzią i nie mogło być mowy, by nie oddał w tej chwili Tchnieniu Zimy całej swojej uwagi. Jego reakcją na zimne drobiny i chwilę odsunięcia skrzydła smoczycy było skorygowanie ułożenia własnej błony tak, by na różnoszare futro sypnęło jak najmniej zadymki, choć w zamian sam mógł poczuć cięgi chłodu wzdłuż linii grzbietu, gdyż gest ten odsłonił krawędź jego podbrzusza.
Wtedy też zdał sobie sprawę, że Miękka leży przecież na lewym boku, przez który biegnie ku sercu jedna z największych żył i skarcił się w duchu za tą nieuwagę. Wcześniej, układając się obok niego, północna wcale nie zrównała ich w walce z oddechem Białej Ziemi. – Słucham Cię. – szepnął lekko nie przerywając jej wypowiedzi o Srebrnej Twarzy i różnicach w ich spoglądaniu na świat. Wysunął przy tym prawą łapę poza obrys jej skrzydła, ostrożnie manewrując wokół opatrzonej post factum rany. Postępował powoli również dlatego, że nie chciał by jego pochopność w ruchach była dla Zimy dodatkową niedogodnością po przyznaniu się przez samca do uczuć wobec niej. Podsunął wydłużoną kończynę na tyle, na ile mógł sobie pozwolić, aż ich barki ściśle do siebie przylegały. Sensem tego wszystkiego było natomiast kolejne wniknięcie źródłem pod skórę samicy i delikatne ogrzanie tej istotnej żyły wraz z zawartością, by serce mogło zaraz rozprowadzić po ciele dodatkową porcję ciepła. Łapa Uzdrowiciela odseparowała też górną część grzbietu czarnofutrej od śnieżnego królestwa ziemi.
Nabrał i wypuścił powoli powietrze, słysząc jej przeprosiny. Cicho, niemalże bezdźwięcznie. Samica mogła ten fakt bardziej poczuć poprzez bark niż dosłyszeć. Ale jak na ironię czuł się szczęśliwy z tego stwierdzenia. Po pierwsze: wciąż była sobą a właśnie za całokształt jej osoby tak ją cenił. Po drugie: wciąż rzucała przed nim wyzwanie oraz, o kolejna ironio, obrończa smoczyca budziła w nim potrzebę obrony jej osoby. Po trzecie: nie potrafił się smucić widząc jej szczery, troskliwy uśmiech, znów rodzący skojarzenie z wzajemnym wspieraniem siebie. Po czwarte wreszcie: stwierdzenie uzupełniła nagła bliskość jej pyska. Smok mimowolnie uchylił własny pysk, akurat w czas by pochwycić we własną paszczę wydech smoczycy. Odwiecznym odruchem pochwycił na język strużkę tego ciepłego, wilgotnego powietrza, wychwytując nowe nuty w jej zapachu.
– Cokolwiek nie wyczytałaś z moich słów, wiedz jedno: jesteś wspaniała, jaka jesteś, Tchnienie. – w niskim, teraz kompletnie czystym z chrypki głosie dało się wyczuć napięcie, które boleśnie pulsowało mu w krtani i na podniebieniu. Zatopił wzrok wprost w szarobłękitnych ślepiach, choć nie odwrócił jeszcze pyska, utrzymując sytuację taką, jaką wykreowała ją smoczyca. Jedyną zmianę stanowiły kłębki pary uciekające teraz spomiędzy warg samca. – I w pełni chciałbym, byś pozostała sobą: tą spokojną, chłodną Zimą pod którą jednak wciąż siedzi tyle ciepła. Jesteś wspaniała, ponieważ za tymi ślepiami tkwi jeszcze więcej odcieni niż w twym futrze, które samo w sobie jest wspaniałe. – zatrzymał się tutaj na chwilę by dać ich dwójce parę oddechów. Nie umknęło jego uwadze, że Tchnienie ani jednym słowem nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła jego wyznaniu, zarazem też jednak nie nakazała dać sobie czasu. W zamian nagła bliskość jej oddechu, wyczuwany przez łapę przyspieszony puls...
I w tej chwili właśnie wiatr owinął się serpentyną przez przestrzeń, by znienacka zmienić swój kierunek i uderzyć od strony jego tylnych łap. Kolejna reakcja smoka, tym razem w formie własnego podmuchu, wypełnionego połyskującymi twardo w gwiezdnym świetle drobinami wzmagającymi ciężar podmuchu, zwróciła się naprzeciw śnieżnej zadymki. Tym razem Lód był na tyle głęboko zatopiony w myślach o Miękkiej, że nie wykalkulował zaklęcia dokładnie tak, jak chciał. Czoło zimnej galopady ugięło się na wyczarowanym kontrzaklęciu, omijając smoczycę i pysk smoka, lecz zarazem gładko a tryumfalnie prześlizgując się wzdłuż niebieskiego podbrzusza, wciskając się białym pyłem wprost pod jego łuskę, aż po podstawę skrzydeł. Nagły mróz wgryzający się w dolną połowę ciała zbudził ostry syk, gdy samiec gwałtownie wciągnął powietrze, by zaraz podkulić odruchowo dolne koniczyny. Zaraz jednak zaśmiał się, szczerze rozbawiony pozornie nieomal złośliwym sprowadzeniem na ziemię przez żywioł.
Obrócił pysk frontem do Miękkiej, jakby nic się nie wydarzyło, jego oblicze skupione na smoczycy na tyle, że jasno mogła wyczytać, że średnio przeszkadza mu odrobina śniegu w jej obecności. – Jesteś ostrożna i nigdy bym nie chciał doprowadzić do tego, by to się zmieniło, bo to Ciebie definiuje i jest słuszne. Lecz chciałbym ci ukazać, że balansujesz nierzadko na granicy nie czułości, lecz lęku. Nie obawiaj się wysokości, ani prędkości, ani wolności. Nie miej w sobie lęku, pomogę ci w razie potrzeby. – niezmiernie powoli zbliżał przy tym pysk wprost do jej szlachetnego łba, aż wreszcie, jeśli Zima nie cofnęła szyi, ich nosy się zetknęły. Wtedy mruknąłby cicho, gardłowo, i wypowiedział tuż pod jej nosem: – Widzisz? To jest to, co nazywam ostrożnością i pewnością zarazem. – I trwałby tak, ciesząc się z tego dotyku, całkiem niepomny na śnieg topniejący na jego ciele tu i tam.
– Świat jest równie niesamowity i nie mniej tajemniczy przez to, że można go spróbować objąć rozumem. I nie mniej piękny, choćby przez istoty takie jak ty. – wypowiedział bez względu na reakcję Tchnienia na swe poprzednie działanie, nie cofając jednak szyi. Kolejne stwierdzenie faktu, choć stateczny głos badacza podszyła na końcu nuta ckliwości.
Przy swym ułożeniu oba smoki nie mogły tego widzieć, lecz przez nieregularność skórzastej połaci koron drzew za nimi, w oddali jeszcze lecz wciąż coraz bliżej, przetaczał się front pierwszego prawdziwie potężnego podmuchu- skrzydło żywiołu, którego grzmotu nie dane im będzie dosłyszeć aż do ostatniej chwili.
Licznik słów: 1958
₪ Ostry Węch ₪ Dodatkowa kość do testu Percepcji opartego na węchu
₪ Szczęściarz ₪ Odwrócenie porażki akcji na 1 sukces raz na walkę/polowanie/raz na dwa tygodnie w wyprawie/misji/1 etapie leczenia
₪ Skupiony ₪ -1 ST do pierwszego etapu leczenia, jeśli smok leczy z maksymalną liczbą rodzajów ziół
₪ Wybraniec bogów ₪ +1 sukces do akcji raz na walkę/polowanie/raz na tydzień w leczeniu/raz na dwa tygodnie w polowaniu łowcy/misji
══════════「 Muzyka 」══════════
Co jest na powierzchni
Co tkwi pod spodem
════════「 Teczka Postaci 」════════