OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
___No proszę, a to niespodzianka. Młody, acz całkiem bystry – to była dosyć miła odmiana po kilkukrotnych porażkach, jakimi zazwyczaj okazywały się być młodziki. Ich czaszki, wypełnione po brzegi trocinami, które rozsypywały się przy każdym kroku, wypadały z pyska przy każdym słowie... Ohydztwo.___Rogaty łeb minimalnie przekrzywił się w prawo, niczym u młodego, zaciekawionego szczenięcia. Na próżno jednak szukać owej niewinności w ciemnołuskim pysku wiedźmy, wpatrującej się w kleryka parą czekoladowych ślepi. Czy był słaby? Tak, był. Pytanie tylko, czy zaliczał się do przypadków beznadziejnych, dla których ratunku nie było, czy może Kobalta można jeszcze naprawić. Uczynić z niego coś więcej, niż tylko narzędzie... A właściwie, to właśnie o zrobienie z niego narzędzia jej chodziło. Miała pewne cele, które chciała wypełnić przed powrotem do domu. Tylko czy ciemnołuski podoła postawionemu przed nim wyzwaniu?
___– Tak, przekonania to nieodłączny element życia każdej istoty rozumnej, aczkolwiek... – Zmarszczyła lekko pysk, niczym zirytowana puma, której właśnie przerwano spokojny, leniwy sen. – Mało które mają jakąkolwiek wartość i przyczyniają się do większych zmian w świecie.
___Barki uniosły się lekko w geście nonszalancji; zdawać by się mogło, że wiedźma straciła zainteresowanie owym tematem, a jej umysł postanowił przestawić się na coś innego. Wygłodniała poczwara szukała nowej, świeżej ofiary. Takiej, która była jeszcze trochę żywotna, z której będzie można wydobyć jeszcze głośniejsze wrzaski, gdy życie będzie z niej uciekać z każdym, słabnącym uderzeniem serca, wylewającym na ziemię kolejne dawki posoki.
___Wilgotny, czarny język wysunął się z pyska, smakując zimne powietrze nocy, rozchlapując kropelki śliny dookoła, nasycając nimi pojedyncze źdźbła trawy, które uginały się pod naciskiem gęstej, zmieszanej z kwasem mazi. Wiedźmy tkające swój ozdobny gobelin zdawały się przykładać uwagę do najdrobniejszych szczegółów; do każdego mrugnięcia, zwężenia źrenicy. Do każdego oddechu, każdej myśli, każdego wspomnienia i wątpliwości. Śpiewały cicho, enigmatycznie. Wabiąc, kusząc, składając setki obietnic które nigdy nie miały się spełnić.
___Jeszcze tylko jedna, złota nić przesadzonego artyzmu... Tak, tutaj, razem z czerwienią symbolizującą rozlewającą się dookoła, soczystą krew...
___Zaraz, gdzie jest krew?
___Zamilkła, wsłuchując się w głos. Głos, który nie powinien mieć aż takiej władzy; nie należał bowiem do niej, nie miał więc prawa wykazać się żadną formą wyższości. A jednak vibrato kleryka miało w sobie coś w głębi. Niczym król uwięziony przez chłopów. Siła i rozum skryty za młodocianym jeszcze mruczeniem. Och, ale ile to mruczenie miało w sobie rozkosznego sensu. Ile nietypowej podchwytliwości. Arkana wypuściła z nozdrzy obłoki chłodnego powietrza, pozwalając kryształkom lodu osiąść na równie chłodnych łuskach wychudzonego ciała.
___– Mówi? – Znów ten cień enigmatycznego uśmiechu, znowu iskra podłości w ślepiach. Niczym nieodłączni towarzysze każdej podróży, trwającej już blisko sześćdziesiąt księżyców. Tak łatwo było uczynić z młodego, niewinnego i kochającego pisklęcia maszynę do zabijania. Tak łatwo było ulec wpływom zimnej, oschłej matki. Tak łatwo było ulec traumie po wielokrotnym zetknięciu się ze śmiercią.
___– Miało wrzeszczeć. – Wydała z siebie odgłos przypominający burknięcie podirytowanego Nauczyciela, chociaż temu konkretnemu towarzyszyła bardziej teatralna, drwiąca nuta. – Aaah, już rozumiem, dlaczego wszyscy z góry zakładają, że jestem symbolem zła. To oszczędza czas. Nawet ja temu uległam... – Zachichotała z rozbawieniem niczym hiena, zdecydowanie nie mówiąc tego na poważnie, lecz wciąż grając w swoją grę. Grę, w której żadne słowo nie było w pełni szczere, a wszystko przesycone było cynizmem. Nie, nie było już dla niej szans na odkupienie. Było za późno. Może te trzydzieści księżyców wcześniej... Teraz to już było bez znaczenia. Żadna spowiedź, żadna kara, żadne obietnice. Żadne kłamstwa, fałsze, iluzje. Żadna prawda nie mogła odbudować z tych ruin pięknego, marmurowego pałacu.
___Ależ pogmatwałaś, dziecko... Po co tak wysilać się ze zbędnymi analizami samego siebie? Nie pora na to.
___– Cóż, uczę się na błędach innych, bo i one potrafią być... Spektakularne. Widzisz, po tym co usłyszałam, byłam skłonna stwierdzić, że zawarliście z równinnymi pakt, a potem oni postanowili go złamać. Żeby tak łatwo było komuś wedrzeć się do serca obozu? – Zamruczała niczym kocię, muskając końcówką ogona swoją zadnią łapę, jakoby czcząc własne ciało. Wyniszczone, wychudzone, zdolne jednak do walki mimo wszelkim zasadom racjonalności. – Czy byłeś przy tym? Opowiedz mi, kleryku. – Mrukliwy głos przemienił się w syk, a chude ciało lekko przechyliło się to w prawo, to w lewo. Wyginając się subtelnie z giętkością jedwabnej wstęgi. – Czy miałeś okazję posłuchać wrzasków? Ujrzeć piękny spektakl Matki Natury, która postanowiła zemścić się za wszystkie dotychczasowe grzechy śmiertelnych i w końcu przetrzebić stado? – Brązowe ślepia zalśniły z chorą fascynacją sadysty, pragnącego rozpływać się na dźwięk słów morderczej opowieści. Czy chciała podjudzić kleryka? Zbudzić usypiający wulkan? Nie. Wiedziała, że to było zbyt prymitywne. Ciemnołuski samiec zdawał się być zbyt dużą rybą, by zainteresować się malutkim kawałkiem chleba powoli spływającym na dno. Nie, prawda była znacznie bardziej trywialna. Delirium chciała po prostu... Posłuchać. Usłyszeć prawdę. Dowiedzieć się, jaki morał wyciągnięto z makabrycznego wydarzenia, o którym nie miałaby pojęcia gdyby nie wyznanie zestresowanego, Ognistego łowcy.
___Nikt nie nauczył cię, że nieładnie jest oceniać wachlarz kompetencji rozmówcy po krótkiej wymianie niewiele znaczących zdań?
















