OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
___Kobalt czynił coś, co zupełnie nie przystawało czynić smokowi z krwią powietrznych w żyłach. Z resztą nie po raz pierwszy i nie ostatni. Skalna ściana wspierająca bieg niewielkiego wodospadu była zbyt kusząca, by na nią nie wejść. Kleryk bowiem kompletnie gdzieś mając swój absolutny niedobór genów górskich wyplótł sobie zestaw paru mocnych linek, zabrał wykonane jakiś czas temu haki z kości i zaczął wspinaczkę po grani. Rozpłatana skałka kusiła przerostem jakiegoś innego rodzaju kamienia budującego warstwę innej barwy gdzieś w połowie wysokości. Ciekawe, co stało za tym brązowo-czerwonym odcieniem. U lewego boku majtał mu się pleciony woreczek z zestawem paru skalnych próbek.___Obserwator z zewnątrz mógł więc podziwiać wodospad głupoty czyniony przez obijające się w powietrzu linki i wczepioną w skałę plamę intensywnej niebieskości, która aż się prosiła o to, by ścieknąć szkarłatną kaskadą ku ziemi. Oczywiście w teorii miał w odwodzie swoje skrzydła, lecz te łatwo mogły zaplątać się w liny asekuracyjne. Kobalta natomiast ostatnio zbytnio bolała głowa, by zrobić sensowny użytek z maddary.
___Mówiąc natomiast o tym ostatnim: niebieskołuski przymknął ślepia, które wydawały się wykazywać nagłą chęć do wyskoczenie z mokrym Pop! ze swoich lubianych dotąd domków-oczodołów. Zziajany przystanął tuż pod docelowym punktem czerwonej skały, zamknął powieki i mocno przycisnął pulsujący łeb do zimnej, śliskiej i mokrej powierzchni kamienia. Ciche westchnięcie ulgi zaginęło w szumie wodospadu… który nagle okazał się przebrzmiewać jakimś innym odgłosem. Jakby dźwięk nie do końca odbijał się od ściany, lecz wnikał w głąb budząc w swym szmerze i szumie nowe, głębsze harmoniczne. Wyobraźnia zaczęła podsuwać niesamowite obrazy. Musiał to sprawdzić. Kobalt otworzył gwałtownie lewe oko, ono bowiem spoglądało w stronę wodnej strugi, po czym przekręcił łeb w ten sposób, by móc przeczesać powierzchnię za ciekłą kurtyną w poszukiwaniu załomu, wzrok ślizgający się niemal równolegle do krzemianowej powierzchni.
___Jest. Musiał zejść niżej i, oczywiście, dostać się za wodospad. Nie oderwanie się od skały byłoby miłym dodatkiem. Choć… może wybiłby sobie klina klinem? Miał ochotę puścić się skały i objąć przednimi łapami za czaszkę, bo jak tak dalej pójdzie to przecież zaraz mu się rozpadnie! Patrząc na pozytywy: może Lonusso by wróciła, by pozbierać trochę z jego mózgowych ostryg. Przynajmniej na coś by się przydał. Z tą myślą wdrapał się jeszcze trochę wyżej, po czym poprawił chwyt trzech kończyn, czepiając się najpewniej jak to możliwe skałki.
___Po okolicy rozniósł się gęsty dźwięk smoczych szponów odłupujących fragment kamienia, który zlał się z hukiem wody w zaskakująco orkiestrę jak słodki sok porzeczkowy ciężko opadający na dno w miseczce z zimną miętową lemoniadą. Niepowtarzalna uwertura na wodę, ciążenie, fioletowe szpony i ból głowy. W ukoronowaniu la grande finale elegancka bryłka rdzawej skały odezwała się pustym chrupnięciem i wpadła prosto w niecierpliwie wyczekującą i obolałą łapę kleryka. Uniósł ją przed siebie, zaciśniętą w zdewastowanej twardzieli szponów. Mimo swojej wyższej twardości one również pokryte były szczerbami. Ale było warto. Język sięgnął skałki. Hmm… skąd ten posmak… jakby krwi?
___A w temacie krwi:
___Ups.
___Jedna z trzech głównych linek strzeliła, po niej następna zrezygnowała z pełnienia funkcji. Zdobyczna próbka, puszczona gwałtownie bezczelnie nie wpadła do sakiewki, lecz zleciała w dół, odbiła się i zniknęła na polanie koło wodospadu. Wspaniale. Teraz nie dość, że miał perspektywę złażenia bez asekuracji, to jeszcze stracił szansę na odłupanie następnego kawałka skały. Bez wsparcia nie utrzyma się na grani dostatecznie długo. Choć, w sumie… może jeszcze znajdzie tamtą skałkę. Może za to dojść do wodospadu, bo przecież i tak nie byłby w stanie przesunąć swoich linek ku niemu.
___Tym sposobem niebieska plama, która właśnie majtała się dwa skrzydła nad ziemią wpadła na genialny pomysł przegryzienia ostatniego elementu bezpieczeństwa. Trzecia lina upadła na ziemię zawiedziona tym odrzuceniem. A była taka wierna… Tymczasem jej zdradziecki twórca przystąpił do przesuwania się w lewo. Łuska za łuską, szpon za szponem posuwał się dalej, aż ścianki były zbyt śliskie, na to, by kontynuować a nawet utrzymanie się w miejscu graniczyło z niemożliwością, skoro podłoże przypominało niedomytą maselnicę zjełczałych porostów i wodnego śluzu. Wyciągnął łeb, obejrzał wyraźne teraz wejście do groty raz jeszcze, po czym… puścił się skały z lekkim odbiciem.
___No dobrze, nie wyszło to tak zgrabnie, jakby sobie tego życzył. Choler…
___Ups…
___Dzięki bogom za wąskie skrzydła, które co prawda rozłożyły się i dały sobie radę pomiędzy skałą a wodą, lecz nie dopilnował ogona. Ten niemal całą swoją długością wpadł w wodospad i zaczął ściągać kleryka w dół w chaotycznym szarpnięciu. Niezbyt przyjemne, gdy zaraz przed pyskiem masz twardą skałę. Dopiero dwa ogony niżej jego osłabiona maddara i skrzydła zdołały wyhamować pęd na tyle, żeby durny geniusz mógł wystrzelić przed siebie i wpaść do groty za wodospadem.
___Eleganckie, mokre plaśnięcie śmierdzącej szmaty poniosło się echem. Wydmuchał nosem strużkę zimnej mgły i jęknął przez zęby. W ogłuszeniu ślepy jak na razie na swoje otoczenie obmacał się przednimi łapami po żebrach, licząc je jedno po drugim. Raz, dwa, cztery… Stop! Oczywiście ból łba powrócił. Może powinien sobie tak zeskoczyć jeszcze raz, to mu przejdzie na dobre. Obrócił się na grzbiet i sprawdził kości kończyn. Wszystko całe, tylko pewnie będzie łaził z nosem jak przejrzała śliwka przez parę księżyców. Zachowywał się jak potrącony pies, albo wujek Nurt po zbyt wielu gruszkach.
















