A: S: 4| W: 2| Z: 5| I: 1| P: 1| A: 1
U: B,Pł,MA,L,S,M,W,Kz,Skr,MO,MP: 1| A,O,Śl: 2
Atuty: Szczęściarz, Oporny magik, Twardy jak diament
Słoneczko nigdy nie miała nikogo, do kogo mogłaby się przytulić, gdy było jej źle, będąc pisklęciem szybko nauczono ją, że okazywanie nadmiaru uczuć nikomu nie jest potrzebne. Jedynie kompanka jej ojca była wyrozumiała, była jej matką bardziej, niż matka z ciała, czy ojciec. Teraz jednak przez ostatnie wydarzenia Chrapa była zmartwiona i unikała jej... Słoneczko czuła się z tym okropnie. Do tego jej ostatnia rozmowa z ojcem, a potem z bratem zupełnie nie ułatwiała jej podjęcia jakichkolwiek decyzji, czuła się... otoczona i wiedziała, że traci każde z nich, ale przede wszystkim swego syna.
Dostrzegła, jak szary ogon Lilii podryguje wesoło, a może w lekkim zdenerwowaniu. Była bardzo gwałtowną, energiczną samiczką, kiedy i Oblicze taką była – dawne dzieje. Miała ochotę zacząć biegać i skakać, cieszyć się ciepłem i zapomnieć o zmartwieniach.
Słoneczko uśmiechnęła się, kiedy Lilia zasypała ją potokiem słów, zakołysała ogonem, przekrzywiając pysk na bok.
Czując, jak nos samiczki dotyka jej policzka, uśmiechnęła się z zawstydzeniem, spuszczając na chwilę spojrzenie ślepi.
– Wiem, wiem, pływałam, nawet wydało mi się to całkiem fajne, gdy uczył mnie Biała Poświata... ale.. i tak myśl, że nie dotykam łapami dna, a pode mną może czaić się nie wiadomo co znacznie mnie odstrasza od dalszych prób – zachichotała nerwowo, mrugnąwszy powiekami i spojrzała na
– W sumie... to w ostatnim czasie błoto było wszechobecne, nawet starając się go unikać nie dało się mieć go w każdym możliwym miejscu – zaśmiała się przy tym, jakby sobie coś przypomniała. – Ależ będziesz mogła, moim zdaniem bycie uzdrowicielem to takie połączenie wszystkich rang. Wyruszasz na długie wyprawy, niczym łowca, szukasz ziół, ale możesz też polować i znajdywać wiele błyszczących kamieni. Spotykasz też drapieżniki i wtedy jesteś wojownikiem, bo stawiasz im czoło. Uzdrowiciel to taki bohater uniwersalny, nie dość, że leczy to może jeszcze karmić, znałam taką smoczycę, ale mój brat miał z nią... lepszy kontakt – mówiła z entuzjazmem, gestykulując łapami i strzygąc uszyma. Dopiero przy ostatnich słowach nieco zwolniła i odchrząknęła.
– Samotność nie jest niczym dobrym, to moja wina, że tak naprawdę w stadzie zna mnie nie wielu. Od pisklęcia bałam się smoków, ale też nikt nigdy nie próbował tego we mnie zmienić. Bliskość... wydaje mi się ostatnio niebezpieczna, zupełnie zagubiłam się. Kocham obu samców, chociaż jednego bardziej, od drugiego... Ale ranię ich, bo każde z nich chce ode mnie czegoś, zapominając tak naprawdę o mnie. Manipulują i kręcą, a do tego oczekują, że bez zastanowienia każdemu z nich wybaczę i każdego z nich wybiorę – skrzywiła się odrobinkę, szurając długimi szponami o ziemię. – Chyba lepiej by było, gdybym dała sobie spokój z samcami, bo kto ich zrozumie? Tylko mój syn... Oddałam go – pociągnęła nosem, a jej uszy oklapły, gdy sobie o nim przypomniała.
Słowa Liliowej miały sens, tylko czy Oblicze chciała tych wiecznych zmian i życia pełnego adrenaliny? Może kiedyś nauczy się patrzeć na te wydarzenia, jako na naukę mającą ją wzmocnić, a nie osłabić.
Zamruczała cicho, czując kolejny raz, jak smoczyca unosi jej pysk, spojrzała na nią zielonymi ślepiami i uśmiechnęła się delikatnie, nieco nieśmiało. Skinęła łebkiem i musnęła własnym nosem polik Liliowej.
– Dziękuję ci za wsparcie... wydaje mi się, że potrzebowałam takiej rozmowy... – uśmiechnęła się nieco szerzej i poderwała się z ziemi, biegnąc w podskokoach dookoła Liliowej szturchnęła ją nosem w bark.
– A jaka jest twoja historia, Lilio? – rzuciła żywym głosem, przekrzywiając zabawnie łebek na bok.
Licznik słów: 560