A: S: 3| W: 3| Z: 4| M: 5| P: 3| A: 2
U: B,A,O,W,Śl,Skr,Kż,M: 1 | Pł,MP,MO: 2 | MA: 3
Atuty: Ostry węch, Szczęściarz, Mistyk, Wybraniec bogów, Opiekun
Leżał sobie w swojej ulubionej pozycji i miejscu, to jest na grzbiecie w wodzie co jakiś czas leniwie poruszając długim ogonem by nie dać się znieść rzece w dół. Chłód panujący w tych wodach był niezwykle przyjemny u kojący biorąc pod uwagę pogodę która aktualnie dusiła smoki. Spokój przed burzą można było porównać do duszenia się przed deszczem w ostrym słońcu. Leżąc sobie w wodzie poczuł nagle intensywny zapach krwi. Nie był jednym z tych którzy rzucali się do pomocy, ale zapach był wyjątkowo uciążliwy toteż przekręcił się otrzepując grzywę i zaczął się rozglądać. Wchodziła właśnie do wody i syczała bodajże z bólu. Z tej odległości nie mógł stwierdzić dokładnie co jej jest, ale i tak zmrużył mocno ślepia. Była ze stada Wody, oni chyba nie mieli aktualnie żadnego medyka.
Nie, nie Yisheng... jakby chciała to by kogoś zawołała co nie? Skoro woli sobie pocierpieć to nie twoja sprawa.
Przemknęło mu przez myśl kiedy podpływał do brzegu. Opuści to miejsce i tyle. Kiedy przednie łapy zatopiły się w mule i zaczął wychodzić na brzeg zaklął pod nosem.
Przecież nie możesz jej tak zostawić. Jak spartolisz to może się czegoś nauczysz, ale jeśli ci się uda w sumie też wyciągniesz coś z tego.
Wdzięczność? Jeszcze nigdy jej nie odczuł więc nawet nie brał pod uwagę podobnego łechtania jego ego.
Podszedł do samicy już lądem i raczej powoli, wiedział że ranny czy to zwierz czy smok może być nieco poddenerwowany. Delikatne połączenie maddarą...
~Jestem Yisheng, kleryk Ziemi i chciałbym cię obejrzeć zanim wykrwawisz się na śmierć. Pozwolisz?
rzucił formułką i cofnął się czekając aż ona wykona swój ruch.
O dziwo ciało chyba się ruszyło, a samica wyszła. Nie była rozgadana, ale widział ból malujący się na jej pysku.
Zmarszczył brwi podchodząc bliżej by obejrzeć rany. Poważne przypadki, takich jeszcze nie miał... Uniósł łapę ku niebu i po czym wskazał ziemię obok siebie. Czekali tylko chwilę, a zioła stada Wody wkrótce pojawiły się obok kleryka tam gdzie wskazywał. Pojawiły się również jego granitowe miseczki różnych wielkości.
Najpierw ogień który będzie mu często potrzebny więc zebrał kilka dłuższych badyli walających się nieopodal i podpalił je maddarą. Ustawił na ogniu jedną z wyższych misek wcześniej wlewając do niej źródlanej wody. Zaczekał aż woda się zagotuje obserwując przy okazji rany, dobrze że samica je opłukała chociaż nie będzie musiał sam tego robić.
Wrzucił do wrzącej wody dwie szyszki chmielu i zestawił miskę z ognia by napar nieco ostygł. W tym samym czasie woda w drugiej misce również zaczęła się gotować, jej było nieco mniej. Wziął nieco ususzonych wcześniej liści jemioły i wrzucił do środka. Zestawił i tę miskę po czym nakrył ją płaskim, gładkim kamieniem. Teraz musieli chwilę zaczekać. Wywar z jemioły zgęstniał bardzo więc mógł odlać jego czwartą część do trzeciej miski. To chwilę będzie musiało zaczekać.
Resztę gęstego wywaru z jemioły podał samicy.
-Nie będziesz tak krwawić.
rzucił krótką informacją i sięgnął po druga miseczkę z lekko ostudzonym chmielem.
-Po tym z kolei poczujesz spokój i przyśniesz. Nie martw się wiem co robię.
powiedział śmiertelnie poważnie i zaczekał aż Granatowa wypije oba napary.
Kiedy pacjenta zaczęła zasypiać pomógł jej ułożyć się jej tak by miał łatwy dostęp do ran. Dobra teraz rzeźnia...
Podszedł do rany ogona jako że miał już gotowy wywar z jemioły. Zanim jednak go użyje wziął do łapy babkę lancetowatą. Spore, mięsiste, młode liście zgniótł lekko w łapach by zaczęły puszczać soki. To bardzo dobry początek na potraktowanie rany. Obłożył nią całą nasadę ogona która była w bardzo opłakanym stanie. Starał się by żaden liść nie odstawał. Potrzebował dobrego początku zanim nałoży inne zioła.
Podszedł teraz do szyi smoczycy, środkowy odcinek wyżarty przez kwas, niezbyt ładnie... Ujął w łapy kolejne liści babki lancetowatej i je również zaczął delikatnie miażdżyć by zaczął sączyć się z nich dobroczynny sok. Młode liście z łatwością poddały się jego zabiegom więc wkrótce miał kolejne okłady który mógł potraktować tym razem nieszczęsną szyję samicy. Starannie obłożył całą ranę i westchnął lekko pod nosem.
Pozostawił wcześniej pozostałą część jemioły więc wrócił teraz i do niej i do ogona samicy. Minęło mniej więcej dziesięć minut więc mógł zdjąć babkę i zacząć delikatnie nakładać gęsty ostudzony wywar z jemioły. To powinno definitywnie pomóc na to paskudne krwawienie. Babka też jest dobra, ale jej użył głównie po to by nie doprowadzić do infekcji rany. Rozprowadzając maź uważał by nie naruszyć popękanych wkoło od ognia łusek. To musiał potwornie boleć...
Ujął w łapy kolejną sporą miskę i podrapał się po bródce. Dobra chyba teraz najlepiej będzie zetrzeć wszystko razem skoro chciał użyć tych ziół na obie rany jednakowo. Wziął do łap sporą ilość liści ślazu dzikiego oraz nawłoci pospolitej. Obie rośliny musiały zostać zmiażdżone więc ujął w łapy tłuczek i zaczął je ugniatać w misce. Zajęło mu to nieco czasu, ale w końcu po starannym robocie otrzymał odpowiednią ilość roślinnej mazi.
Podszedł najpierw do szyi i zdjął z niej babkę która i tak już dawno straciła swoje dobroczynne właściwości. Maź podzielił dokładnie na pół tak więc wyszło mu, że na jedną jak i na drugą ranę przypadało po dwa zmiażdżone liście obu roślin. Nałożył okład ze ślazu i nawłoci na całość rany na szyi nie omijając żadnego miejsca, a zwłaszcza uważając na bąble powstałe przez oparzenia. Natura wymyśliła wspaniałe połączenie. Nie dość, że ślaz pozbędzie się obcej maddary to jeszcze nawłoć pomoże z dezynfekcją rany i świetnie nadaje się do użycia po babce. Uśmiechnął się pod nosem rad, że coś tam zapamiętał z nauk Żaru.
Następnie podszedł do ogona. Całość zabiegów zajmowała tyle czasu, że mógł spokojnie i bardzo delikatnie usunąć za pomocą maddary wcześniej rozsmarowaną jemiołę. Jej resztki wystarczą i nie będę przeszkadzać kiedy ślaz i nawłoć zaczną swoją pracę. Znów umazał paluch w mazi i rozprowadził ją ostrożnie wokół nasady ogona. Rana była niezwykle głęboka więc posiedział przy niej stosownie długo. Grunt to się nie spieszyć kiedy nakładasz zioła, z reszta samica i tak spała.
Nie skończył jednak z jednym z powyższych ziół. Ujął w łapy świeże, soczyste liście nawłoci pospolitej i podszedł do najdrobniejszej rany znajdującej się na prawej przedniej łapie. Zadrapanie nie było poważne, a organizm samicy był niezwykle zmęczony dlatego też zaczął gnieść w łapach właśnie te zioło. Zapobiegnie dalszemu krwawieniu i ładnie zdezynfekuje ranę, więcej do szczęścia nie potrzebowali. Kiedy roślinka puściła soki w jego łapach nałożył listki ostrożnie na całą rankę.
Odetchnął lekko i opłukał w rzece łapy po czym wrócił do samicy. Niezłe pobojowisko z naczyń zrobił sobie wokół niej...
To nie był jednak koniec, a ona zaczynała powoli się wybudzać z lekkiego snu. Sięgnął po macierzankę i zgniótł ją w czystych łapach. Był delikatniejszy niż wcześniej ponieważ listki na jej gałązkach były bardzo drobne. Przesunął się do rany na ogonie która potraktowana była wcześniej ogniem. Wystarczyło teraz nałożyć zmiażdżone gałązki na poparzenia wokół rozcięcia na ogonie. Musiał odczekać odpowiednio długo zanim usunie chociaż tą wyżej rozsmarowaną maź ze ślazu i nawłoci by i tam również położyć macierzankę. Zrobił to więc po tym jak już ugotowała się kolejna porcja wody...
Woda! No właśnie, wstawił ją na ogień i nie mając nic lepszego do roboty zaczął oglądać sobie pysk samicy.
Jej łuski pięknie odbijały słońce. Pewnie zroszone wodą wyglądały jeszcze lepiej.
Kiedy woda zagotowała się wziął nasiona lulka czarnego i zmiażdżył je w kolejnej miseczce. Taki proszek wrzucił do gotującej się źródlanej wody i zamieszał gałązką zestawiając płyn z ognia. Sproszkowane nasiona nadadzą się na wszechogarniający samicę ból, zwłaszcza szyi. Tylko żeby jakkolwiek to mogło jej pomóc musiał ją na chwilę obudzić. I tak najgorsze już przespała. Jak wymyślił tak i zrobił... podsunął jej napar pod pysk.
-Wypij powoli, to pomoże na ból a ja się zajmę maddarą.
odparł i zerknął na nią czy przypadkiem na pewno wypije to co jej dał.
Przymknął ślepia i przyłożył łapy do ramienia lekko zamroczonej ziołami samicy. Teraz druga trudna część... Obudziło się jego źródło maddary, wiecznie uśmiechnięty, cichy smoczy szkielet. Kościste łapy dotknęły rany na szyi, rozcięć na nasadzie ogona oraz przedniej prawej łapy.
Do dzieła.
Najpierw musiał pozbyć się wszystkich drobnoustrojów znajdujących się w ciele smoczycy. Przyjrzał się wszystkim trzem ranom, ich okolicom oraz całemu ciału. Jego maddara płynęła w niej niczym jej własna krew. Szukając i niszcząc złe dla organizmu bakterie i wirusy, ciała obce czy skrawki ciała wepchnięte do krwiobiegu. Po oczyszczeniu ciała zajął się naprawą najgłębszych tkanek. Ogon w tym przypadku zajął mu sporo czasu... wypalone mięśnie musiały dostać impuls by zacząć się odtwarzać. Znów obrosnąć kręgosłup, połączyć w giętką, silną i pracującą całość. Ścięgna, żyły i drobniejsze naczynka. Pilnował jednak wzrostu każdej z tkanek zarówno w przedniej łapie, środkowej części szyi i u nasady ogona. Niekontrolowany wzrost mógłby wywołać jakieś paskudne narośle bądź stwardnienia, a tego chyba wolałby uniknąć. Każda z ran miała inny układ naczyń, inaczej ułożone pod skórą tkanki i mięśnie. Wzrost kontrolowany jego maddarą przebiegał więc chyba raczej prawidłowo. Stopniowo, niezbyty szybko. Elastyczne żyły znów umożliwiły obieg krwi, natlenianie tkanek dzięki czemu cały proces był łatwiejszy. Samiec odetchnął lekko czując jak zużywa wiele energii na to by naprawić to co stało się smoczycy...
Stopniowa naprawa doprowadziła go do skóry właściwej która to musiała być odpowiednio wytrzymała i ukrwiona. W końcu łączyła wnętrze ciała z łuskami... dość istotny element. Pokrywał nią wcześniejsze teraz już nieistniejące ubytki ciała na ogonie i szyi. Rana lekka z łapy faktycznie okazała się tu być jedną z prostszych ran do naprawienia. Na samym końcu zostało mu odbudować błyszczące i twarde łuski Granatowej. Musiały mieć zdrowy połysk, smoczą twardość i przede wszystkim posiadać dar czucia. Co to za łuska jak nie czuje się na niej wiatru.
Po długiej i żmudnej pracy odsunął swoje łapy i aż przysiadł na zadzie. Zioła wypchnięte przez jego naprawczą magię leżały wokół samicy podobnie jak miski. Ogień już zgasł, a teraz wokół nich zaczęło jakby mocniej wiać. Czyżby w końcu deszcz nadchodził? Zacisnął zęby i wstał powoli zbierając swoje rzeczy i resztki zużytych ziół. Nie czekał na jej słowa tylko odszedł.
Jak będzie zdrowa to dobrze, jak nie... no cóż, mógł jej nie ruszać i mogła dalej cierpieć.
/proszę o użycie szczęściarza na nieudany etap leczenia ,_,
//zioła wg ran: ciężka – 2xchemiel, nawłoć, ślaz, babka, lulek; ciężka – jemioła, babka, nawłoć, ślaz, macierzanka; lekka – nawłoć
/zt
Licznik słów: 1686
# Ostry węch #
Dodatkowa kość do testu Percepcji opartego na węchu
# Szczęściarz #
Odwrócenie porażki akcji na 1 sukces raz na 2 tygodnie
# Mistyk #
+1 sukces do ataku magicznego raz na walkę
# Wybraniec bogów #
+1 sukces do akcji raz na walkę/polowanie/raz na tydzień w leczeniu/raz na dwa tygodnie w polowaniu łowcy/misji
# Opiekun #
-2 ST dla kompana
~ Lothric (80ks) R.I.P. Best friend forever~
Naładowany Kryształ Ideału/ Gladiatora
Głos Daru || Muzyka Daru | złoty dublon 03.19, srebrny 06.19, 07.19, 08.19, 09.19 || Dialogi #789aa0