A: S: 1| W: 2| Z: 1| M: 4| P: 1| A: 1
U: B,L,A,O,Skr,Śl,W: 1 | MA,MO,MP: 2
Atuty: Boski ulubieniec, Niestabilny, Obrońca, Wybraniec bogów, Pechowiec
...dobry Fedelmidzie...
Był w tak beznadziejnej sytuacji. Wszyscy byli beznadziejnej sytuacji, lecz to on czuł powinność ochrony wszystkich przed zagrożeniem. Na tyle, na ile potrafił. Na tyle, ile pozwalają mu umiejętności. Przecież przysiągł sobie i całej Ziemi, że będzie on powstrzymywał zagrożenie, że będzie chronił niewinnych, będzie chronił każdego.
A tymczasem... zdawał się jedynie pogarszać sprawę.
Oderwał dopływ cealm'io do swojego tworu w momencie, gdy Dzieci Cienia wpadły na lepszy pomysł od niego. Zwykł działać defensywnie, aniżeli ofensywnie. Lecz nie przemyślał jednej kwestii.
Jego własne twory działały na szkodę innym.
Gwałtownie odwrócił się w momencie, gdy jego bariera puściła. Ddraige pogrążali się w chaosie, czyste szaleństwo. Krew niewinnych, pisklęta zaczęły mdleć... bogowie, to wszystko przez niego. Przecież on odciął im dopływ powietrza.
Serce podeszło mu do gardła, a w ślepiach zaświeciły łzy. Zjadał go stres. Zaczął go pożerać widząc, że NIC nie idzie zgodnie z jego planem. Przez jego nierozwagę działo się jeszcze więcej szkód, niż gdyby w ogóle nic nie robił. Nie, nie, nie... to wszystko jest niemożliwe. Jego oddech stał się szybki i poszarpany, nierównomierny, drżący. Z płuc wydarł się cichy, spanikowany stęk widząc, że wszystko się sypie. Wszystko się sypie.
Gdyby tylko nie odciął tego dopływu powietrza... gdyby nie popełnił tak głupiego błędu... pewnie myślałby trzeźwiej. A teraz stres się nim karmi i odbiera racjonalne myśli. Odbiera mu tak niezbędną w tej chwili zdolność. Rozglądał się z niemalże paniką w oczach po wszystkich, czując, jak bezradność uderza go prosto w pysk. Panowała tu dzicz. A on nie mógł nic kompletnie zrobić. Smoki stały się sobie większym zagrożeniem, niż macki, które ich atakowały.
Rozejrzał się i spojrzał w górę. Czy Scáthweddan odegnali wszystkie macki? Nie... Nie, jeszcze ta dwójka Teirweddan są w niebezpieczeństwie. W dodatku jeden z nich leżał bez życia. Czy on... rozbił się o jego własną barierę...?
...
Czy to był Tedd Deireádh?
Przecież to musi być jakiś koszmar... Koszmar. Taki sam, jaki spotkał go w Aen Aard-–
...
Aen Aard... Tedd Cogaidh, wojna, w której on brał udział. Bezskrzydli napadli na jego wioskę z zaskoczenia, nim Feain wzeszła nad horyzont. Bestie musiały znać skrót, przez który dostali się, by siać spustoszenie. Nie byli przygotowani. Elfy wybiegły jako pierwsze, broniąc dzieci i walcząc z Bezskrzydłymi, polała się pierwsza krew – niestety w dużej mierze z dwunogów. Równinnych było blisko stu. Wszyscy uzbrojeni w ostre szpony i kły, mając jednego czarodzieja na czele, który najpewniej był ich dowódcą. Z pomocą cealm'io niszczył szeregi Seidhea, dewastując to, czego Bezskrzydli nie mogli. Pierwszy dom zapłonął z pomocą oddechu Równinnego, dwa kolejne się zajęły ogniem niczym sucha trawa. I dwa kolejne. I dwa kolejne. Smród i dym dusił w płuca. Krzyki. Chyba płonęły niektóre elfy. A smoki równin napierały na nich coraz bardziej i bardziej, rozlewając jeszcze więcej krwi, tkając wzrastający krzyk agonii w powietrzu.
Ddraige wylecieli ze swoich jaskiń, by rzucić się bezładnie na wroga, bronić wioski, bronić młodych Seidhea i własnych piskląt. Chaos, każdy krzyczał, Seidhea szarpali się, chcąc uciekać, zaczęli atakować siebie nawzajem, a Ddraige ryczeli w niebogłosy.
Lecz on z jakiegoś powodu nie brał w tym wszystkim bezpośredniego udziału.
Wracała mu pamięć?
Gar'ean!!
...bogowie, Dzieci Wody! Przecież nadal są oblężeni przez macki tej paskudnej mgły! Gwałtownie odwrócił się do nich całym cielskiem, by mieć na oku zarówno ich, jak i również to, co ich atakuje. Wiedząc już, że mgła jest podatna na kilka rzeczy, w tym zwykły podmuch powietrza, zdecydował się wykorzystać tę wiedzę i zadziałać ofensywnie. Natychmiast wyobraził sobie siłę, która była w stanie spowodować gwałtowny podmuch powietrza. Coś, co działałoby na zasadzie pchnięcia jego dużej ilości w wybrany cel, mgłę, która najpewniej wskutek wiatru rozmyła się w taki sam sposób, jak stało się z nią po interwencji Scáthweddan. Tenże wiatr miał mieć średnicę około ogona, może pół – na tyle, by odepchnąć macki od atakowanych Wodnych. Pojawić się on miał na wprost po prawej stronie Urągliwego i Głębinowego nad ich głowami, kilkanaście szponów od macek – tak, by potem cisnąć wyczarowaną kulę powietrza prosto w mgłę, rozbijając ją. Jednocześnie powietrze nie było na tyle gwałtowne, by przypadkiem, rykoszetem wytrąciło z równowagi bronione smoki. Czarodziej chciał skupić się jedynie na odegnaniu tej zarazy, a nie wyrządzić jeszcze więcej szkód.
– Dzieci Wody, uważajcie!!
Jego magia wypłynęła z jego źródła i, miał nadzieję, zrobiła swoje. Uniósł swój kostur, jakoby to właśnie z niego coś miało wypłynąć, a w myślach powtarzał: "Cáemm a me, cealm'io... Cáemm a me!"
Po wszystkim Niebotyczny poczuł się źle. Cealm'io jednak nie zawsze była mu posłuszna, często powodowała, że przez głowę Ddaerwedd przechodziłł ból głowy porównywalny do przejechania igłą po jego mózgu. Również i teraz poczuł słabość, na jedno uderzenie serca go przyćmiło.
Przesadzał. Za dużo magiji. Musiał odpocząć, jeszcze nie był na tyle dobrym Daerian, by móc w pełni panować nad swoim źródłem. Oparł się mocniej na swoim kosturze, pozwalając sobie na sekundę odpoczynku, gdy nagle... ktoś złapał jego rogi w bynajmniej delikatny sposób odwrócił jego łeb w pewnym kierunku.
Wyszczerzył ślepia w szoku. Co się działo? O co chodziło? Miał coś dostrzec? Ale co?...
...
Zamrugał kilka razy, upewniając się, że to, co widzi, nie jest jakimś śmieciem, który zawieruszył mu się w ślepiach. Bogowie, miał omamy? Czy do niego... biegła czarna, maleńka kulka?
Wzdrygnął się i poderwał natychmiast, by nie trzymać swojego ciężaru na swoim kiju. W ślepiach pojawił się strach, intensywne myślenie – co to jest? To mu zagrozi? Ma jakkolwiek reagować na to?
Łeb mu pękał. Nie mógł sobie pozwolić na ciągle skomplikowane czary. Raz jeszcze sięgnął do swojej maddary i poprosił ją, by ta utworzyła niewidzialną, malutką – bo może dwa szpony na jeden – ściankę, która miała zatrzymać tę szaloną kropkę i miała mieć tylko tę jedną funkcję. A maddara raz jeszcze wylewała się na bieżąco z jego źródła.
Mógł schwytać to coś w pewnego rodzaju klatkę. Ale... nie, nie przyszło mu to do głowy.
Będzie żałował?
Licznik słów: 972