Soundtrack
Aura przybyła prędko. I gdy zaczęła lądować, Rek wiedziała już, że nie ma czasu na rozmowy. Patrzyła więc na swoją matkę jako odległy byt, uśmiechając się przez szklane oczy. Pod jakim imieniem w ogóle znała ją Aura? Czy jako Starsza, zmieniła swoje imię? Czy to w ogóle
ma znaczenie?! Aura wylądowała. Jej ciepły łeb spoczął na boku najmłodszej, jedynej już córki. I ciepłe skrzydło okryło szmaragdowofutrą, podtrzymując temperaturę, tak wymykającą się już spod kontroli umierającej. Żyła dzięki własnej woli. Rek zrozumiała to natychmiast. Zamknęła więc pysk i uśmiechała się ciepło, słuchając słów swej matki. Uśmiechając się, uśmiechając, uśmiechając najcieplej jak potrafiła. Tylko to im pozostało w tym głuchym świecie śniegu i wiatru.
Wydawało się, że Aura stawała się coraz zimniejsza, mimo że wciąż jeszcze przesyłała iluzje swego głosu. Coraz bardziej niewyraźne, aż Rek sama nie wiedziała już, czy to prawdziwe słowa czy jej wyobrażenie. Chciała, by były prawdziwe. Jej serce czuło, że są prawdziwe. I nie przerywała swojej matce, chcąc by mówiła do końca swego życia. By mówiła wszystko to, co chciała powiedzieć. By rzekła jak najwięcej. By słowa, które miały zostać w padole żywych zostały w nim wraz z Kołysanką. Uśmiechającą się ciepło i z miłością do ukochanej, jedynej matki.
Dobranoc.
Ile razy to słowo odbije się echem w jej głowie? Ile razy wiatr przypomni jej o nim, o tym zanikającym szeleście, gasnącym na jej oczach? Słowo zgasło. I powieki Aury opadły. Wtedy pysk Rek wykrzywił się w okropnym grymasie. W grymasie, w którym drżała jej szczęka, a po policzkach płynęły najbardziej słone łzy, jakich kiedykolwiek była świadkiem.
–
Ja ciebie też. Ja ciebie też! – Pierwszy krzyk. Siedemdziesiąt księżycy. Pierwszy krzyk. Wzniosła swój pysk ku Gwiazdom, wydając z siebie najgłośniejszy ryk jaki była w stanie wydać. Najczystszy, najtrwalszy w swym tonie. Trwał i trwał, aż płuca jej zaczęły płonąć, a dźwięk urwał się nagle. Nie pozwoliła sobie na zadyszkę, raz jeszcze obwieszczając odejście Najstarszej. Obwieszczając całemu Zagajnikowi. Całemu światu. Oto odeszła Matka. Matka, której szpony nie dotkną już ziemi śmiertelnych. Której ogon nie oplecie się już wokół innego ogona. Której skrzydło nie ogrzeje już wyziębionych piskląt.
Teraz... teraz ona była zimna...
Rek położyła głowę na jej szyi i zamknęła oczy, pozwalając łzom płynąć. Aura spała spokojnie. Spała na miękkim boku Rek, drgającym od niemego płaczu. A ona wtulała swój policzek w jej szyję. –
Pamiętam twój głos. Pamiętam jak spotkałam Cię z Aro i Bliznami Wiatru mając cztery księżyce. Kocham was wszystkich. Odszukaj tatę. Proszę. – Załkała. Pierwszy raz. Odkąd wybudziła się z choroby czuła więcej. Zbyt dużo. Zacisnęła powieki, próbując stać się Miesterną Łuską, nie znającą ich, nie przeżywającą ich, zbyt upośledzoną chorobą by je znać, zbyt zmęczoną by móc płakać. Ale to było zbyt trudne. Nagle poczuła się pisklęciem. Zniknięcie smoka nigdy tak nie bolało. Zniknięcie jej ojca tak nie bolało. Zniknięcie Blizn tak nie bolało. Znalezienie pokrytych szronem zwłok Aro tak nie bolało. Ale to... to...
Ateralu...
Łzy przerzedziły się, a ciało jej jak i Aury pokryła już cienka warstwa śniegu. Za chwilę Aura stanie się sztywna.
Wzywam cię Uzdrowicielu Ziemi. Wzywam Cię jako szanowanego Przedstawiciela Stada. Nigdy nie słyszała już o Kwitnącym Krzewie, cioci w podobnym do Rek wieku. Nigdy nie poznała Przywódcy Ziemi. Widziała ją tylko raz – jako młodą łowczynię. Nigdy więcej. Nigdzie. Nie znalazła jej zapachu. Jej śladu. Sayperith od dawna nie odpowiadała na wezwania. A Strażnik Ostępów to ostatnia osoba, którą chciała teraz zobaczył. Został jej więc Uzdrowiciel, którego wezwała słowami, w których brak było jakiegokolwiek tonu. Tak samo jej błękitne oczy poszarzały i stały się puste. Podniosła głowę, otulając szczelniej ciało matki. Nie posiadała ognia. Mogła stworzyć Aurze jedynie lodowo-kryształowy lód, który tak jak Aro – pozwoliłby jej trwać do wiosny, gdzie będzie mogła wrócić do ziemi. Jednak Legenda Uzdrowicieli, Żar Zmierzchu, obrócony został w popiół. Oba pogrzeby użyźniły ziemię. Lecz... Lecz Aura nie należała tylko do niej.
Spojrzała ostatni raz na szafirowy, wyblakły pysk swej matki.