OSTATNI POST Z POPRZEDNIEJ STRONY:
Samiczka drgnęła niespokojnie, kiedy palce starszej smoczycy dotknęły jej krótkiego futra na pyszczku. Posłusznie jednak uniosła łebek, zerkając na nią nieśmiało spod kurtyny żółtych powiek. Ze smoczycy bił taki spokój i ciepło, iż samiczka nie mogła nie odpowiedzieć łagodnym uśmiechem, nieśmiałym, acz szczerym.Odetchnęła głęboko, cicho, strosząc uszka, aby móc wsłuchać się dokładnie w słowa Uzdrowicielki. Chłonęła je każde razem i z osobna, chcąc zrozumieć mechanizmy rządzące Maddarą. Wszystko to było dla niej mgliste i niesamowite. Niby widziała, jak smoki używają tej dziwnej energii, ale myśl, że i ona mogłaby tworzyć w podobny sposób zdawała jej się wielce nieprawdopodobna.
Polecenie Uzdrowicielki wprawiło ją w jeszcze większe zamieszanie. Jako, że pierwsza część wypowiedzi nie stanowiła dla niej zagadki, tak słowa traktujące o odnalezieniu swego źródła nieco ją przeraziły. Ale jak miała je znaleźć, gdzie? Gdzie miała szukać?
Przełknęła ciężko ślinę i wypuściła wolno powietrze przez nozdrza. Przymknęła powieki, układając wzorem Uzdrowicielki, długi ogon przy przednich łapach. Starała się o niczym nie myśleć, co wcale, a wcale nie było łatwym zadaniem. Wszystko ją rozpraszało, a przede wszystkim lęk przed nieznanym, lęk przed tym, że nie widzi ani swej nauczycielki, ani otoczenia. Czuła, że smoczyca nie zrobiłaby jej krzywdy, ani nie pozwoliłaby, aby ktoś jej tą krzywdę uczynił, ale mimo to...
Do tego to zawodzenie wiatru, niczym jęki Przodków. Chłód wciskający się w ciało, krew tętniąca w żyłach, serce obijające się o żebra, to niespokojne drżenie przepływające wzdłuż jej ogona, wkradające się do wnętrza, pod skórę...
Nie wiedzieć kiedy, tak bardzo skupiła się na swym ciele, jego reakcjach, jego odgłosach, iż poczuła, jak w jej wnętrzu rozlewa się ciepło. Nie takie letnie, ale też nie parzące, tylko zwykłe ciepło, jakby jej ciało od środka muskały promienie Złotej Twarzy. A potem oczyma wyobraźni dostrzegła, że jej ciało jej całe wypełnione tym ciepłem, a na dodatek miękkim, nie rażącym, acz niezwykle wyraźnym światłem, delikatnie złotawym, płynnym wręcz.
Westchnęła w zachwycie, zatapiając się w tym cieple i świetle, szczęśliwa, w końcu naprawdę szczęśliwa. Czuła, że może wszystko, że dzięki tym przymiotom odpędzi chininy zła i niepewności, spopieli swą całą niezgrabność i strach... Tyle możliwości...















