A: S: 4| W: 2| Z: 5| I: 1| P: 1| A: 1
U: B,Pł,MA,L,S,M,W,Kz,Skr,MO,MP: 1| A,O,Śl: 2
Atuty: Szczęściarz, Oporny magik, Twardy jak diament
Dwukolorowe ślepia samiczki rozbłysły, kiedy spostrzegła czarnołuskiego ze swym czarnym mglistym kompanem. Lubiła go, wyczuwała jego własnych charakter. Kied zaczął zataczać kręgi wokół jej szyi, pyskiem musnęła ten obłok, nawet jeżeli nie mogła go faktycznie dotknąć, niech wie, że ona go lubi.
Uśmiechnęła się szeroko do Uzdrowiciela i skłoniła lekko szyję, na więcej w tej chwili nie było ją stać, miała wrażenie, że odpłynie przy najmniejszym poruszeniu jakąkolwiek kończyną.
– Tak, Melodyjka ladzi sobie naplawdę świetnie! Widziałam jej ostatnie dzieło przypadkiem, naszą stalszą wojowniczkę, odkąd byłam pisklęciem widziałam, że się bolyka z takim czymś na pysku i lanami, a Alia ją uleczyła. Nie chciałam jej dzisiaj męczyć, bo wczolaj miała spolo pacjentów, a jest nadal pisklęciem, nawet jeżeli tak ważnym, niech odpocznie tlochę – odpowiedziała, marszcząc z lekką troską nos.
Była bardzo, bardzo dumna z młodszej siostrzyczki, ale naturalnie też się o nią martwiła. Miała tyle na swoim młodym łebku. Opiekę nad całym stadem, te długie wyprawy, z których wraca ubrudzona i zmęczona i jeszcze leczenie, nakładanie tych wszystkich ziół i Maddara. Melodyjka powinna cieszyć się jeszcze beztroską, a nie być odpowiedzialną za los wszystkich smoków Wody, jednak Woda rozpaczliwie jej potrzebowała i Łuna była rozdarta wewnętrznie, co nie zdarzało się jej często, bo i wydawało się, że troski są jej obce.
– Z wielką chęcią ją pouczę i dam jeszcze nieco w kość, ta mała gloźnie poglywa podczas walk. Wiem, że mi daleko do kogoś, kto powinien ją pouczać, jednak ona walcząc w honolowym pojedynku... celuje w punkty baldzo wlażliwe, jak chociażby szyja. Miała szczęście, że walczyła ze mną, inni mogą nie być tak wylozumiali, chociaż... mnie też poniosło. Źle leaguję na ataki w szyję po tym, co wydarzyło się z ciocią Chaos – na koniec wypowiedzi głos młodej smoczycy stał się nienaturalnie ponury.
Nadęła nieco poliki i odetchnęła głęboko, przywdziewając uśmiech, jak drugą skórę.
– Naplawdę jestem wdzięczna za to, co dla nas lobicie. Wiem, że wcale nie musicie, sojusz nie wymaga przecież, abyście poświęcali się dla nas, dlatego tym baldziej to doceniam. I zawsze, gdy będzie coś wam glozić, gdziekolwiek i kiedykolwiek, możecie mnie wzywać – spojrzała błękitno srebrnymi oczami w te niebieskie uzdrowiciela.
Posłusznie wypijała kolejne wywary, krzywiąc się przy nich niemiłosiernie. Przy dziurawcu zaś zaniosła się tak paskudnym kaszlem, że część napoju trysnęła jej nosem. Zachichotała, jednak szybko przeprosiła. Chmiel przyjęła nieufnie. Nie lubiła uczucia, kiedy przestaje działać, zawsze bolała ją po nim głowa. Spojrzała w oczy samca i z rezygnacją wypiła i to, a potem położyła się na prawym boku. Ostatnie, co zapamiętała to to, jak samiec ocierał pysk.
Usmiechnęła się przy tym z leniwym rozbawieniem.
Nie czuła Maddary. Nic nie czuła.
Ale widziała i zupełnie nie rozumiała, co.
Odwróciłam się przodem do samca, aby nie musieć przekrzywiać szyi w ten nieprzyjemny sposób, któy sprawiał, że po dłuższej chwili smoka brały skurcze. Przymrużyłam lekko srebrzyste powieki, patrząc na niego czarnymi ślepiami. Przybliżyłam nieco swój pysk do jego pyska, ale go nie dotykałam. Buzowało we mnie to ironiczne rozbawienie, a może melancholia? Nie byłam pewna, ale gdy przemówiłam, mój głos był... słodki, jak ulepek i jadowity, niczym jad żmii.
– Nie każdemu dane jest towarzystwo drugiego smoka -stwierdziłam. – Te zwierzęta nie są ozdobą, znają nas lepiej, niż jakikolwiek inny smok mógłby nas zrozumieć. Są naszymi pomocnikami na polowaniach, czy w walce. Są towarzyszami – ostatnie słowa przeszły w szept, a ja odwróciłam się ponownie bokiem, unosząc łeb i patrząc w jasny błękit nieba. Rozpostarłam odrobinkę skrzydła, tak jakbym chciała wyskoczyć w przestworza. Nagle uśmiechnęłam się drapieżnie, zerkając w stronę samca i... oplotłam ogonem jego przednią łapę i faktycznie skoczyłam w przepaść pociągając go za sobą. W pewnej chwili oczywiście go puściłam, chciałam tylko go zaskoczyć, zaś ja sama z głęboki rykiem wibrującym w mej gardzieli, rozpostarłam potężne, rozłożyste skrzydła, łapiąc cieplejszy prąd powietrza, by wznieść się niemal pionowo ku górze. Machnęłam skrzydłami wręcz leniwie, a ciśnienie, jakie powstawało przy tym ruchu było iście satysfakcjonujące. Moja krew płonęła. Tyle księżyców byłam uziemiona, że teraz poddałam się euforii i poczuciu wolności, rzucając samcowi wyzywające, roziskrzone wejrzenie.
A on zawisł nieruchomo, przekrzykując wiatr tym ochrypłym głosem.
–Wyglądasz... jak pisklę, które poleciało po raz pierwszy.
Ach te poważne czerwone ślepia.
Słysząc jego słowa uśmiechnęłam się szczerze, ukazując przy tym niemal całe swoje uzębienia. Otworzyłam powieki i spojrzałam na niego błyszczącymi podekscytowaniem ślepiami. Zgarniając powietrze ramionami, zbliżyłam się do niego, a było to tak, jakbym nigdy nie miała dłuższej przerwy od podobnych wyczynów. Było to tak naturalne...
– I tak się właśnie czuję – zgodziłam się tym razem wyraźnie dźwięczącym głosem, w którym pojawiła się nuta rozbawienia. – Nie byłam w przestworzach od... – zamyśliłam się na chwilę, chcąc sobie przypomnieć, kiedy walczyłam po raz ostatni z Ognistym Wojownikiem, Gorzkim Piołunem. Z jakąś nostalgią uświadomiłam sobie, że ta walka była początkiem i końcem mojej kariery Czarodziejki... Taki szmat czasu. – Tak, nie latałam od ponad czterdziestu księżyców. Mogłam to zrobić od około dwóch, ale... chyba się bałam. Tak długo marzyłam o tym, aby wrócić na przestwór nieba, że gdy to było w końcu możliwe, nie byłam pewna własnych możliwości. A co, jeżeli moje mięśnie stały się tak słabe, że mnie nie utrzymają? – mówiąc to spojrzałam na niego z jakąś iskrą, zarówno melancholii, jak i irytacji, której sama nie rozumiałam.
Zwinęłam skrzydła i zapikowałam pod niego, łukiem podrywając się, aby wylecieć za nim i nad nim, by móc musnąć palcami przedniej prawej łapy jego grzbiet, a w następnej chwili skręcić lotem szybującym w lewo.
~ Ale się myliłam... Jest wspaniale... ~ samiec mógł usłyszeć w swym umyśle cichy głosik.
Gwiazdka otworzyła nagle oczy, kiedy coś trąciło ją mocno w ramię.
Poderwała się na równe łapy, mrugając szybko powiekami i rozejrzała się. Kiedy spostrzegła czarnego samca, jej serce zabiło szybko, tak strasznie dziwnie, ale wtedy zamiast czerwonych oczu, natkneła te ciepłe, błękitne.
Zakłopotana i skonfundowana podrapała się za uchem.
– Coś ty mi dał, takiego haju to nie miałam nawet, gdy mama laczyła nas swoimi kadzidłami – zaśmiała się trochę nerwowo, jeszcze nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
Licznik słów: 998