A: S: 2| W: 3| Z: 5| I: 3| P: 4| A: 3
U: B,L,Pł,O,M,W,MP,MA,MO: 1| A,Śl,Kż: 2| Skr: 3
Atuty: Ostry Wzrok; Pamięć Przodka; Tropiciel; Wybraniec Bogów; Magiczny Śpiew;
___A świat będzie się śmiać, zwijać ze śmiechu, nawiedzać go będą piekielne spazmy. On uwielbia patrzeć, jak wszyscy go przeklinają. Podły, niesprawiedliwy, pełen fałszu, pomiot z najgłębszych czeluści Piekieł. Świat, który zrodził się ze śmierci, a następnie obwołał się królem, władcą, spaczonym protektorem wszelkiego istnienia. Nawet jego matka, nawet Śmierć musiała mu ustąpić i zejść niżej, oddać tron i berło, a także spaloną doszczętnie koronę despotycznej władzy, symbolizującą rządy nieposkromionego, szaleńczego terroru.
___Huk grzmotu. Odległy, a jednak tak bliski, pełen siły, a jednak zbyt słaby, by uczynić krzywdę. Nawet on toczył wewnętrzną walkę przeciwieństw, która nie sprawiała mu fizycznego bólu, ale przepełniała niepewnościami i sprawiała, że ten czuł się rozdarty. Zupełnie jak Ona – fioletowołuska wywerna, która od dnia wyklucia obserwuje toczącą się wewnątrz niej bitwę. Ale źródłem cierpienia nie jest sam fakt, iż owa walka się toczy – źródłem jest bezsilność. Nieważne jak bardzo by się starała coś zmienić, położyć kres owym wypaczeniom, nie mogła zrobić nic. Dysponowała częściową władzą nad własnym ciałem oraz słowami, jakie wydobywają się z jej pyska – i to wszystko. Serce biło we własnym rytmie, długo wstrzymywany oddech w końcu sam wydostawał się z płuc.
___Wraz w kolejnym, cichym oddechem poczuła następną falę woni, będącej mieszanką popiołu i siarki. Teraz, gdy na jej ciało, trawę i drzewa spadały pierwsze krople deszczu, wszystko co czuła wydawało się być dziesięciokrotnie silniejszym doznaniem. Niczym narkotyk zażywany wbrew woli. Przezroczysta woda z niebios wpadała jej nawet do ślepi, mieszając się z łzami, które nigdy nie miały prawa spłynąć po policzkach, żuchwie, po czym spaść na ziemię i zakończyć swój żywot, stając się częścią martwej kałuży. Umrzeć, by dołączyć do reszty i stać się jednością. Czy taka śmierć ma jakikolwiek sens? Czy jakakolwiek ma? Czy uciekanie od czegoś, co i tak ma nadejść faktycznie jest usprawiedliwione? Ucieczka przed bezsensownością... A bezsensowność i tak zawsze zwycięży. Lepiej jest stanąć jej naprzeciw, unieść łeb, uśmiechnąć się i splunąć jej w pysk, każdym oddechem, słowem, ruchem oznajmiać, że jest się nieugiętym. Jeśli przegrywać, to z jakąkolwiek godnością, a nie podkulając ogon pod siebie.
___Miała wrażenie, że dostrzegła w nim zmianę. Na jedno uderzenie serca, może wręcz jego ułamek, ciemna otchłań bezdennych ślepi wydawała się otworzyć. Pojawiła się szpara, sygnalizująca powolne otwieranie się ciężkiej, mosiężnej bramy. Ale jej istnienie trwało tak niewyobrażalnie krótko, że graniczyło z iluzją, czystą abstrakcją. Zmęczony umysł tworzył wewnątrz swego domostwa kolejne korytarze, pozwalał, by myśli po nich błądziły i w swej beznadziejności oraz zestresowaniu tworzyły kolejne, irracjonalne wymysły. Więcej myśli, więcej niepewności. Wywernowa samica zawsze potrafiła znaleźć ukojenie w samej sobie, w swoim wnętrzu, uspokoić się i wyciszyć, zamknąć na świat. Ale jak uciec przed czymś, co zadomowiło się właśni w tym dotychczasowo bezpiecznym wnętrzu? Jak uciec przed zarazą, która znalazła swój początek nie na granicy, lecz w samym źródle, po czym zaczęła je niszczyć, niszczyć samo centrum wszystkiego?
___Zauważyła zaciśnięcie potężnych szczęk, wydawało się, że przez dźwięk spadających na ziemię kropli deszcz słyszy także zgrzyt ścierających się kłów. Chciała zareagować – nie, błąd. Nie chciała, to instynkt chciał. W sytuacjach sygnalizujących ewentualne zagrożenie jej wciąż na wpół dziki instynkt uaktywniał się, nakazywał spięcie mięśni, zwężenie źrenic, wyostrzenie zmysłów i czujności. Zmora czekała na to, nad czym nie panowała, coś, co było wolą wyższej siły uwięzionej wewnątrz jej umysłu. Czekała na to spięcie mięśni, na te wszystkie oznaki sygnalizujące gotowość do obrony swego jestestwa. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Stała tak, jak od początku, z końcówkami czarnych szponów wbitymi w ziemię, ogonem wijącym się po podłożu niczym leniwy, ociężały wąż, nieruchomym, rogatym łbem. Nic się nie wydarzyło. Instynkt wygasł, zniknął, uciekł z pola walki. Została sama, tylko sama.
___Jakie były pierwsze słowa, jakie usłyszałaś w swoim życiu? Co ci powiedziałam wtedy, gdy ostatnia cząstka skorupki spadła z twojego ciała?
___Jesteś sama. Nikt ci nie pomoże, bo nie masz nikogo. I nigdy nie będziesz miała.
___Ukrywasz się za fałszywymi maskami beznamiętności, chłodu i drwiny, okazujesz przebiegłość i spryt, ale w głębi duszy jesteś załamana. Samotność to piękna i intrygująca kochanka, ale w końcu zaczyna stawać się nudna, uciążliwa. Pragniesz o niej zapomnieć i znaleźć tą jedną, jedyną istotę, która ciebie zrozumie.
___Nie ma kogoś takiego. Nie ma wśród śmiertelnych tego, kogo szukam. Ten ktoś jest daleko stąd, poza moim zasięgiem. Nie znajdę go. Nie w tym życiu. Muszę czekać... Na śmierć. Na śmierć i powrót do domu.
___Brawo. Po pięćdziesięciu księżycach w końcu znalazłaś rozwiązanie. Lepiej późno niż wcale, prawda?
___Prawda przyozdobiona głosem Jednookiej. To słowo wydobywające się z niematerialnego pyska matki było tak obce, tak wypaczone, skażone jej cholernym jadem...
___Obudź się.
___Instynkt wciąż był wyłączony, czerwonołuski kolos zaciskał szczęki, w czarnych ślepiach lśniła nieposkromiona wściekłość. Coś, co miało ukrywać się za wrotami tej bezdennej otchłani, ale postanowiło się zbuntować i wyjść na zewnątrz. Słowa pełne zbulwersowania, mające zostać w czeluściach umysłu...
___Pocieszenie. Dla Niej to było tak abstrakcyjne. Nigdy nie próbowała zastanawiać się nad prawdziwą definicją, bowiem zdawała sobie sprawę, że jest to coś znajdującego się poza jej zasięgiem. Daleko, daleko stąd. Wszystkie odpowiedzi znajdowały się głęboko w czeluściach piekieł, wysoko ponad gwiazdami, lub daleko za znanym horyzontem. Wszędzie tam, gdzie nie dotrze śmiertelnik. Wszędzie tam, gdzie nie mogła dotrzeć ani Ona, ani nikt inny stąpający obecnie po ziemi.
___Nie odpowiedziała mu, nie słowami. Coś w głębi gardła zabraniało jej wypowiedzieć na głos tych słów. Nie pozwoliło powiedzieć zwykłego wybaczam, zamknęło je w pustej, ciemnej celi, zamkniętej na cztery spusty. Nie słychać było krzyków, wrzasków, błagań, szlochu. Tylko cisza. Takich cel w umyśle samicy było wiele. I z każdym dniem pojawiało się ich coraz więcej, sprawiając, że sama ciągnęła siebie na dno, pozwalała na to, by pochłaniała ją czarna, gęsta woda. Chciała wtedy krzyczeć, wołać o pomoc, ale nie potrafiła. Nie nauczono jej, więc nie umiała przekuć myśli w słowa. Dlatego tonęła w wiecznym milczeniu.
___Czuła bijącą od Ognistego aurę buchającego ciepła, które wręcz uderzało w jej pysk, w ciało, smagało płomieniami sylwetkę smoka wyrzeźbioną z przezroczystego lodu. Lód nie mógł zaś wygrać z ogniem, chociaż próbował. Zimne łuski, które z ciemnego fioletu przechodziły w śnieżną biel poddawały się owemu ciepłu, powoli obumierały, niemo wołając o kojący chłód. Ale pożar wrzeszczał tak głośno, że nikt nie słyszał. I tak nikt nie mógłby usłyszeć tego, czemu nie towarzyszy głos.
___– Po co się ukrywać? – spytała sucho, z trudem przełykając gęstą ślinę, która zebrała się w ciemnej klatce pyska. Z płuc wydostał się głośny wydech. Głośny, pełen podirytowania, wściekłości ale i bezsilności. Jakby wszystkie emocje, które towarzyszyły Zmorze przez całe życie, uleciały z tym oddechem. Ale to iluzja. Ten jeden oddech był jedną, prawie niedostrzegalną cząsteczką gigantycznej całości.
___– To tylko burza – dodała ciszej, z rezygnacją, mrużąc liliowe ślepia, skrywając lśniące tarcze za zasłonami ciemnych powiek. Rozwidlony jęzor wysunął się spośród arsenału kłów i smagnął przesiąknięte wilgotnością powietrze.
___– Mam dość uciekania i ukrywania się – warknęła z irytacją, kręcąc łbem. Dopiero po kilku chwilach zorientowała się, że złamała swoją żelazną zasadę, pielęgnowaną od urodzenia. Nie było kontaktu wzrokowego. Jej łeb był spuszczony, jakby chciała ukryć się wewnątrz samej siebie.
___Dość uciekania... Mówiąc prościej, masz dość życia.
___Właśnie.
Licznik słów: 1172