A: S: 1 | W: 2 | Z: 2 | I: 1 | P: 3 | A: 2
U: S,M: 1| A,O,W,L: 2| Skr,B: 3
Atuty: Ostry Węch
Nie był pewny, czy jego postura ma jakiś wpływ na to czy potencjalny drapieżnik zje go, czy też nie. Uważał że takie prezentowanie się tylko zachęca potencjalnego agresora do ataku, wydawał się wtedy większym, bardziej zyskownym celem. Ale czy piastun może kłamać w takich sprawach?
Zaś odnośnie mówienia tego, co myśli... to nie o strach chodziło, a o to, czy jego słowa wniosą coś sensownego do dyskusji. Mógł przecież mówić bez zastanowienia wszystko, co mu się niesie na jęzor, ale tego nie robił. Ciemny z natury nie odzywał się do starszych niepytany, nie widział potrzeby zwierzania się ze swych przemyśleń nikomu. Zwłaszcza jeżeli te przemyślenia nie były związane z aktualnym tematem rozmów, w tym wypadku: nauki latania.
–Nie boje się... Ja... po prostu uważam że to co myślę jest bez znaczenia dla naszej nauki. – Powiedział, starając się unikać swej naturalnej "ciapowatości".
Zdziwił się że Piastun nie miał do niego żadnych zastrzeżeń. Niczego się nie doczepił, rzekł tylko w jego kierunku "dobrze", po czym przeszedł do omawiania kolejnego ćwiczenia. Nie szło to wszystko za łatwo?
Nie zamierzał spędzać jednak całego swego czasu na zbędnych przemyśleniach. Wsłuchał się w kolejne polecenia piastuna. Analizował i starał się zapamiętać każdy drobny szczegół z jego wypowiedzi, który wydawał się istotny dla powodzenia całego zadania. A do zapamiętania miał dość sporo informacji. Z podziwem oglądał jak stopił swym oddechem cały śnieg przed nim, tworząc swego rodzaju otwartą przestrzeń. Może była pokryta lodem, ale przynajmniej nie będzie musiał brodzić w głębokim śniegu. Teraz jednak nastał czas, w którym będzie mógł spełnić swe marzenie: Wzbić się w powietrze (albo skręcić kark, gdyby to pierwsze się nie udało).
Przygotował się do rozbiegu. Zniżył się on, ugiął łapy, po czym ruszył z miejsca przemieszczając się efektownymi susami. pędził przed siebie po przygotowanym przez Szkarłatnego torze. Czarne szpony ślizgały się po lodzie, grożąc wywróceniem się, ale młody ziemisty był uparty. Nie poddawał się, i robił wszystko byle nie stracić równowagi: starał się balansować ciałem i wbijał swe pazury w lodową posadzkę. Gdy uznał że nabrał odpowiedniej prędkości, wyskoczył nieco wyżej niż normalnie, przy lądowaniu zgiął się, kumulując w kończynach więcej energii, po czym szybko odbił się od podłoża, wystrzeliwując swe ciało w powietrze. Jak na razie udało mu się: nie wywrócił się na lodowej posadzce.
Teraz jednak nastał na kolejny etap ćwiczenia. Gdy odczuł jak grawitacja ściąga go na dół, rozłożył swoje biało-zielone opierzone skrzydła w całej swej okazałości i smoczym majestacie. Pamiętając o uwagach piastuna, przechylił się również ku przodowi. Prędkość z jaką opadał znacząco zmalała, a on bezwładnie począł szybować przed siebie.
Teraz nastał jednak etap na najważniejszy moment nauki. Jego trzecia para kończyn zaczęła unosić się i opadać, zagarniając masy powietrza pod siebie. Samo machanie nimi było dość ciężkie dla tak słabego pisklęcia jakim był Ciemny, lecz... o dziwo dawał rade. Leciał do góry, a on czuł się spełniony. Sprawdzał teraz wpływ zmiany prędkości ruchu skrzydeł na unoszenie się. W zależności od częstotliwości trzepotania nimi, jak i zamaszystości ich ruchów siła która utrzymywała go nad powierzchnią rosła lub malała, skutkując jego opadaniem lub wznoszeniem się.
Każdy lot musi się jednak kiedyś skończyć. Aby skutecznie wylądować, musiał wpierw wytracić prędkość. Aby to zrobić (pamiętając o tym, co mówił piastun) wyprostował się, a jego skrzydła przez moment zagarniały powietrze nie pod niego a przed siebie. Gdy ustabilizował lot, lewitował w tej pozycji jeszcze przez chwilę, starając się znaleźć odpowiedni kąt machania swymi opierzonymi kończynami, który zapewnił by mu odpowiednia stabilność. Spojrzał się nawet przez chwilę na piastuna, posyłając mu szczery, pisklęcy uśmiech. Teraz przystąpił do ostatniego etapu zadania: przyziemienia. Zaczął machać wolniej, opadając tym samym powoli na ziemię. Łapy jego były gotowe do amortyzacji uderzenia, tak jak podczas skoku. Wydawało się że wszystko przebiega bez zakłóceń... no właśnie – "wydawało się".
Okazało się że młody samczyk opada zdecydowanie za szybko, by lądowanie było przyjemne. Starał się wyratować z tej sytuacji, jednak było już za późno: przygrzmocił z impetem o lodową posadzkę, a wszelkie próby zachowania równowagi spełzły na niczym, zaś w powietrzu rozległ się głuchy dźwięk uderzających łusek i kupy mięsa. Leżał tak przez jakiś czas niczym ciemno-zielony placek, spoglądając zawstydzony na Szkarłatnego z poziomu ziemi... Ciapowatość w całej swej okazałości.
Dopiero po chwili się opamiętał: Wstał szybko na cztery łapy, zapierając się szponami, by nie poślizgnąć się na lodzie. Stanął tak, cały obolały, udając że nic się nie stało – przecież nie połamał się... chyba. Spojrzał się na swojego mentora, nieśmiało wypinając pierś, po czym otworzył swój pysk:
–Rozłożenie skrzydeł w powietrzu skutkuje spowolnieniem upadku... a przechylenie się w przód pozwala na szybowanie w tym kierunku. Szybsze machanie skrzydłami pozwala na wnoszenie się wyżej. Wolniejsze na utrzymywanie się na stałej wysokości, lub powolne opadanie. Podczas lądowania... trzeba uważać na prędkość... I nie lądować na lodzie... – Powiedział, starając się zachować neutralny ton wypowiedzi mimo bólu rozchodzącego się po jego ciele. Mógł jednak zauważyć że jego pysk trząsł się podczas mówienia, a białe ślepia, mimo iż skierowane w jego stronę, wydawały się skupione na czymś innym niż Piastunie. Mimo tych niedogodności uważał iż należy zdać raport ze zdobytej dzięki niemu wiedzy.
Licznik słów: 842